Nowa Fantastyka 0395 - 2015 (8) - PDF Free Download (2024)

CHRISTOPHER LEE – pożegnanie legendy kina

miesięcznik miłośników fantastyki

08 (395) 2015 www.fantastyka.pl

P RÓS ZYŃSKI M E D I A

INDEKS 358398

issn 0867–132x

Cena 9 zŁ 99 gr (w tym 8% VAT)

PROZA:

Już w

aży

sprzed

SWANWICKLIUPALIŃSKI Kerr Sherman Luściński Staszak KerrShermanLuścińskiStaszak

PRÓSZYŃSKI

M E D I A

Niesamowity klasyk:

SHERIDAN LE FANU część 2

Groza z

Dalekiego Wschodu

MODA NA „NF”

wyniki konkursu

"FANTASTIC FOUR" ™ and © 2015 Twentieth Century Fox Film Corporation. All rights reserved.

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

fot. J. Lubas

08/2015

06

00 04 Śmierć Lee to koniec pewnej epoki wkinie. Odszedł ostatni czynny zawodowo gwiazdor, dżentelmen iczłowiek zczasów, gdy dystans do siebie był czymś naturalnym, awparze znim szło poczucie humoru.

Nowa wersja przygód Fantastycznej Czwórki od początku spotkała się znegatywnym przyjęciem. Tymczasem bez tej komiksowej super-rodziny, prawdopodobnie nie oglądalibyśmy dzisiaj filmów otrykociarzach.

00 11

14

Groza wJaponii przeszła długą drogę, zpodań ludowych przemieniła się whistorie kaidan, dotarła do literatury, by poprzez kino podbić świat. Jednak jej rola zbiegiem czasu ulegała istotnym zmianom.

Opowieści niesamowite Le Fanu wymykają się gatunkowym klasyfikacjom. Istnieje wnich przełamanie modelu, które może uczytelnika budzić uczucie konsternacji. Są fikcyjnymi opisami prawdziwych wydarzeń.

PUBLICYSTYKA ZAPOWIEDZI ZASTRZYK PRZYSZŁOŚCI Mateusz Wielgosz 4 CHRISTOPHER LEE – POŻEGNANIE LEGENDY Robert Ziębiński 6 FANTASTYCZNA CZWÓRKA – ROZŁAM W RODZINIE Radosław Pisula 8 W ŚWIECIE YOKAI CZ. 2 Tomasz Zliczewski 11 JAPONIA – ŚWIATOWE CENTRUM GROZY Marta Sobiecka 14 KŁAMSTWA JOSEPHA SHERIDANA LE FANU Tomasz Miecznikowski 63 HOBBITOWE GADANIE (1) Maciej Parowski 70 MODA NA NOWĄ FANTASTYKĘ – WYNIKI KONKURSU 72 KOPIA ZAPASOWA DLA CYWILIZACJI Rafał Kosik 73 PROMYK NADZIEI Peter Watts 74 PROŚBA DO TWÓRCÓW HORRORÓW Robert Ziębiński 78 PAN CIEM I WDOWIEC Łukasz Orbitowski Polub PROZA POLSKA Nową Fanta 17 KRYPTY NEOAZJI Marcin Staszak stykę 29 BÓG MIASTA Paweł Paliński na Faceb 37 OGRÓD WALK Marcin Luściński o 2

3

PROZA ZAGRANICZNA 40 46 52 60

FRAGMENTY BIOGRAFII JULIANA PRINCE’A Jake Kerr BIAŁE KONOPNE RĘKAWY Ken Liu WĘDRÓWKA ZIEMI Michael Swanwick JASON ZERRILLO TO STRASZNY KUTAS Robert Shearman

RECENZJE 65

KSIĄŻKI

75

FILM 76 KOMIKS

ŻYJ SZYBKO, UMRZYJ MŁODO… Mówi Wam coś słowo „plastikonglomerat”? To rodzaj skały, odkryty na Hawajach, którego istnienie jest owocem ludzkiej cywilizacji. Jego istnienie stanowi argument za tym, aby na określenie epoki geologicznej, wktórej żyjemy, wprowadzić nowe określenie: antropocen. Ma to odzwierciedlać trwały wpływ, jaki działalność człowieka wywarła wskali całej Ziemi. Plastikonglomerat powstaje, gdy stopiony plastik wnika wpodłoże iłączy się zosadami, szczątkami organicznymi ikawałkami lawy. Gdy onim przeczytałem, byłem ciekaw, jak wygląda; oczami wyobraźni widziałem coś na kształt plastikowego wapienia zodciśniętymi kształtami muszli, niezwykłe, oryginalne kamienie wprawiane wbiżuterię… Apóźniej zobaczyłem zdjęcie. Plastikonglomerat okazał się niekształtną bryłą syfu: jakieś paprochy, kawałek drewna, kamyki icholera wie co jeszcze. Inny egzemplarz, na kolejnym zdjęciu, był niewiele lepszy. Podobny efekt wizualny moglibyście uzyskać, gdybyście wytarzali coś lepkiego wziemi na wysypisku śmieci. Biżuterię ztego mogłyby chcieć wykonywać chyba tylko karaluchy. Ten widok chyba najdobitniej uświadomił mi, jakie dziedzictwo zostawiamy po sobie – to, które utrwali się wskałach na millenia. Jeśli spełnią się czarne scenariusze, ludzkości nie zostało na Ziemi zbyt wiele czasu – wskali geologicznej nasza obecność to itak mgnienie oka. Chciałoby się, żeby to, co zostawimy po sobie miało, bo ja wiem, więcej… klasy? Oczywiście, można przyjąć założenie, że „po nas choćby potop”. Być może po ludzkości nie będzie już nikogo, kto miałby okazję oceniać nasze osiągnięcia, amoże karaluchy, które odziedziczą po nas planetę, będą ceniły plastikonglomeraty tak, jak teraz ludzie cenią diamenty, rubiny czy szmaragdy. Ale na razie pod adresem ludzkości przychodzi mi na myśl parafraza powiedzenia Jamesa Deana: Żyj szybko, umieraj młodo izostaw po sobie dobrze wyglądającą skałę. Zapraszam do lektury!

Jerzy Rzymowski

oku!

w następnym numerze : Yasutaka Tsutsui Stojąca kobieta Marcin Podlewski Ukojeniec FANTASTYKA WYDANIE SPECJALNE 3/2015 od15 lipca

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Fot. A. Kaczorek

DUŻo, DUŻO PREMIER

T

ypowe – wlipcu wszyscy mieli fajrant, po to, by wsierpniu zasypać nas premierami. Tylko skąd wziąć na to wszystko pieniądze?! Przewiduję masowe wymieranie świnek-skarbonek. Do ich losy przyczynią się wszyscy: twórcy filmów, wydawcy książek ikomiksów. Ci pierwsi mają dla nas dwie propozycje: kolejną próbę godnego przeniesienia na ekran przygód „Fantastycznej Czwórki” (boję się, ale trzymam kciuki; gorzej niż do tej pory chyba być nie może) oraz doskonale oceniany horror wampiryczny „Odziewczynie, która nocą wraca sama do domu” – smaku na niego narobił mi Łukasz Orbitowski swoim felietonem z„NF” 06/15. Poza tym dużo komiksowego dobra. Ito różnorodnego, bo pojawi się zarówno czwarty tom świetnego „Amerykańskiego wampira”, jak iwznowienie „Star Wars. Cienie imperium”, atakże sporo historii superbohaterskich: „Batman. Azyl Arkham” wwersji DC Deluxe, „Shazam #1” (najwyższa pora na ukazanie się unas historii ztym bohaterem) oraz „Strażnicy Galaktyki #01: Kosmiczni Avengers” (plus popularności filmu, zczego można tylko się cieszyć)

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

i„New Avengers. Wszystko umiera” zMarvel NOW – nareszcie zaczynamy nadrabiać luki zmniej więcej bieżącej historii Domu Pomysłów. No iksiążki, makabrycznie dużo książek – to przez Polcon (20-23 sierpnia wPoznaniu – my tam będziemy!). Van Der Book wyda drugi tom antologii „Wolsung”, aUroboros opublikuje opowiadania Anny Kańtoch wzbiorze „Światy Dantego” – dużo wybitnych, nagradzanych tekstów. Akurat zaprezentuje nam „Zabójczą sprawiedliwość”, czyli space operę, która ostatnio zgarnia wszystkie najważniejsze nagrody, aRobert J. Szmidt dzięki „Otchłani” zostanie drugim polskim autorem, po Pawle Majce, który stworzy historię wUniwersum Metro 2033. Sam Majka wreszcie dam nam zdawna zapowiadane „Niebiańskie pastwiska”, czyli kosmiczną przygodę na dużą skalę. Ta ostatnia książka to element ofensywy Rebisu, który poza tym dorzuci jeszcze „Pół świata” Joego Abercrombiego (kontynuacja powieści „Pół króla”), „Wybraną” Naomi Novik (to nie element cyklu osmokach, ale magiczna opowieść zmnóstwem polskich wątków), „Drogę zimnego serca” Glena Cooka (kolejny tom serii „Imperium Grozy”), „Kocioł duchów” Davida Webera iErica Flinta (zserii „Honor Harrington”) i„Drogę do Diuny”, wktórej poznamy genezę jednego znajwiększych arcydzieł fantastyki. Do tego wJeleniej Górze (wdniach od 7 do 29 sierpnia) będziecie mogli podziwiać prace Krzysztofa Gawronkiewicza, autora m.in. okładek do „Nowej Fantastyki”. Marcin Zwierzchowski

na sierpień polecamy :

książki

Paweł Majka, „Niebiańskie pastwiska”

Ann Leckie, „Zabójcza sprawiedliwość”

– space opera niezwykle utalentowanego autora.

– jedna z najczęściej nagradzanych powieści ostatnich lat.

wystawa

komiks

„Krzesło w piekle” – prezentacja twórczości Krzysztofa Gawronkiewicza.

„Strażnicy Galaktyki #01: Kosmiczni Avengers” – coś dla fanów filmu.

zastrzyk przyszłości

Przykro mi, Dave. Obawiam się, że masz raka

Mateusz Wielgosz www.weglowy.blogspot.com

Co robi wielu chorych po opuszczeniu gabinetu lekarskiego z diagnozą? Udaje się po drugą opinię. W końcu nawet jeśli dany lekarz jest dobry, to nie pozjadał wszystkich rozumów; warto podeprzeć się doświadczeniem innego.

ks i e g a r n i a . p r o s z y n s k i . p l

ks i e g a r n i a . p r o s z y n s k i . p l

wyniki sondy Cisco dotyczącej zaufania do autonomicznych samochodów są szokujące. W2013 spytano półtora tysiąca dorosłych osób zdziesięciu krajów odwie rzeczy. Czy byliby gotowi przejechać się samodzielnym samochodem oraz czy pozwoliliby, by ich dzieci zostały gdzieś zawiezione przez taki samochód. 57% ankietowanych zaufałoby komputerowi za kółkiem. Nieźle jak na raczkującą technologię, która wciąż jest wfazie testów izmagania się zlegislacją. Takie wyniki musiały uspokoić pracujących nad samodzielnymi samochodami gigantów – m.in. Mercedesa, GM, Nissana, Volvo, Audi, Peugeota ioczywiście Google. Zaskakuje nie tylko 57% poziom zaufania, ale również różnice pomiędzy poszczególnymi krajami. Liderem okazała się Brazylia, gdzie 95% ankietowanych wsiadłoby do takiego samochodu, a 92% wsadziłoby doń własne dziecko. Za Brazylią znalazły się Indie (86% / 69%) iChiny (70% / 53%). Co zdumiewające, na końcu znalazła wypadła „ojczyzna robotów”, czyli Japonia, gdzie zaufanie wyniosło jedynie 28% / 27%. Ciekawostką jest również różnica między odpowiedziami na oba pytania. W Japonii, Brazylii, Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii wynosiły one kilka procent. WIndiach, Chinach, USA kilkanaście, wRosji aż 21 procent mniej ankietowanych było gotowych pozwolić, by ich dzieci pojechały samochodem kierowanym przez komputer (57% / 36%). Do tej pory testowane samochody nie doprowadziły do wypadku (brały jednak udział wkolizjach zcudzej winy). Jednak prędzej czy później na pewno dojdzie do śmiertelnej sytuacji ijuż czuję, że media będą stawać na głowie, by zastraszyć opinię publiczną. Czy wtedy wystarczy, że maszyna zareaguje lepiej iszybciej niż człowiek? Coraz częściej pojawia się trudne pytanie, na które konstruktorzy nie kwapią się udzielić odpowiedzi. Jeśli sytuacja na drodze wymusi wybór – śmierć pasażera samochodu lub autobusu pełnego ludzi – jaką decyzję podejmie maszyna? To szalenie ciekawy temat do gimnastyki umysłu icoraz mniej istotne wpraktyce pytanie. Drogi stają się coraz bezpieczniejsze na całym świecie. Może rośnie świadomość, może poprawiają się umiejętności, amoże coraz popularniejsze systemy automatycznego hamowania iinne metody wspomagania kierowców dochodzą do głosu. Może to one sprawiają, że ludzie przychylnie patrzą na komputer, który miałby kierować ich samochodem, jednocześnie łypiąc podejrzliwie na komputerową diagnozę. 

ks i e g a r n i a . p r o s z y n s k i . p l

›››

Jednocześnie pomysł, by dać się diagnozować komputerowi, w moim doświadczeniu, spotyka się zinstynktownym sprzeciwem. Nawet gdy wyjaśniam, że to tak jakby konsultować się zlekarzem, który ma doświadczenie dziesięciu tysięcy lekarzy, moi rozmówcy nie wydają się przekonani. Tymczasem mniej więcej tak działają pojawiające się coraz liczniej algorytmy iprogramy diagnostyczne. Najbardziej znanym jest stworzony przez IBM Watson. Początkowo miał on być nowym wyzwaniem dla firmy po tym jak Deep Blue pokonał Garriego Kasparowa wszachy. Celem było wygranie wteleturnieju „Jeopardy!” (którego polskim odpowiednikiem był „Va banque”). By tego dokonać komputer musiał być wstanie rozumieć naturalny język – czyli rozumieć pytania, być wstanie znaleźć odpowiedź na nie wswojej piętnastoterabajtowej pamięci (zawierającej między innymi kompletny tekst Wikipedii) irobić to szybciej niż dwaj najlepsi uczestnicy teleturnieju whistorii. Udało się to w2011 roku. IBM stwierdził, że to początek nowej ery we współpracy ludzi zkomputerami, które będą rozumieć naturalny język, wnioskować iodpowiadać na pytania. Na pierwszy ogień poszła medycyna. Watson został „nakarmiony” 600 tysiącami medycznych publikacji iprób klinicznych oraz historią medyczną półtora miliona pacjentów. Wniecały rok diagnozował raka płuc lepiej niż żywi lekarze. Wtrakcie prac naukowcy stwierdzili, że dobrym pomysłem będzie wprowadzenie do pamięci Watsona słownika slangu („Urban Dictionary”), by lepiej rozumiał ewentualne kolokwializmy wmateriałach medycznych. Wycofali się z tego, gdy komputer zaczął przeklinać odpowiadając na pytania lekarzy. Dziś Watson wciąż przewyższa diagnostyków tylko wwąskich dziedzinach, nie ulega jednakże wątpliwości, że zdeklasowanie ludzi to tylko kwestia czasu. Jeszcze w tym roku wszystkie dane pacjentów w amerykańskich szpitalach mają zostać zdigitalizowane. Watson nie jest jedyny. Amerykański startup Enlitic ostatnio pochwalił się swoim algorytmem, który również przyćmił ludzi. W czasie badań, radiolodzy przegapili 7% przypadków nowotworu okrężnicy – automat nie przeoczył ani jednego. Warto jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. Maszyna nie musi być nieomylna. Wystarczy jeśli będzie lepsza od przeciętnego człowieka. Itu wkracza temat, który niebywale mnie zaskoczył. Biorąc pod uwagę niechęć do elektronicznej diagnozy, którą poznałem zpierwszej ręki,

3 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

temat z okładki

CHRISTOPHER – POŻEGNANIE LEGENDY Wfinale „Wyatta Earpa”, Doc Holiday umiera na suchoty wszpitalnym łóżku. Tuż przed śmiercią spogląda na stopy iradośnie się uśmiecha. Dlaczego? Bo nie ma założonych butów. Będąc awanturnikiem irewolwerowcem całe życie spodziewał się umrzeć wbutach (czyli nagle na ulicy, zastrzelony itp.) atu taka niespodzianka od losu. Spokojna śmierć włóżku. Nawet rewolwerowiec zasługuje na godne odejście.

Christoper Lee i Peter Cushing

Hrabia Drakula

4 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

K

iedy dowiedziałem się ośmierci Christophera Lee wszpitalnym łóżku, przypomniała mi się ta scena. Potem uświadomiłem sobie, dlaczego: umierając włóżku, Doc odchodził godnie ispokojnie – tak samo jak Lee. Jeśli można tak napisać (proszę się nie obruszać), śmierć Lee to najpiękniejsza śmierć, jaka zdarzyła się we współczesnym świecie blichtru igwiazd. Piękna, bo ludzka, spokojna, zdala od kamer imedialnego jazgotu towarzyszącego odchodzeniu największych. Aprzede wszystkim śmierć, która pokazała że klasa istyl są jeszcze wnaszym pozbawionym godności świecie możliwe.

Koniec epoki Jak to? Atak. Christopher Lee zmarł 7 czerwca, szpital jednak aby uszanować zmarłego ijego rodzinę pogrążoną wżałobie, informację upublicznił dopiero 11 czerwca. Przez trzy dni najbliżsi aktora mogli pożegnać się znim wciszy ispokoju. Bez fleszy, paparazzich inagłówków wprasie. Tego dziś się już nie robi. Ale też dziś nie ma już takich ludzi jak Lee. Kiedy informacja ośmierci aktora dotarła do Petera Jacksona, też opublikował proste, ale jakże piękne oświadczenie. Pamiętam jak wdniu moich 40. urodzin (aLee miał wtedy 80 lat) powiedział mi:Jesteś teraz połową tego co ja. Bycie choć połową człowieka, którym był Christopher Lee, to więcej niż kiedykolwiek marzyłem. Był prawdziwym dżentelmenem, wczasach które dżentelmenów już nie cenią. Ktokolwiek zwielkich świata filmu wypowiadał się oLee, wzasadzie każdy podkreślał zawsze to samo: dżentelmen nie ztej epoki. Inny. Człowiek, który ma idystans do siebie inaturalną zgryźliwość (której uświadczył Jackson na planie „Władcy Pierścieni”) ale przede wszystkim styl. Śmierć Lee to nie tylko śmierć gwiazdy. To koniec pewnej epoki wkinie. Odszedł bowiem ostatni czynny zawodowo gwiazdor, dżentelmen iczłowiek zinnych czasów. Takich, gdy dystans do siebie był czymś naturalnym, awparze znim szło poczucie humoru. Owszem kilku wielkich jeszcze żyje (Kirk Douglas, George Kennedy), ale oni dawno temu wycofali się zżycia publicznego. ALee zpogodą ducha godną dwudziestolatka cały czas bawił się ipłatał figle showbiznesowi. Ato nagrywał album heavymetalowy, ato snuł wwywiadach opowieści otym, że starzenie się ma sens – wkońcu się kurczy imoże przestać kupować ubrania szyte na miarę. Wkońcu ze 196 centymetrów, zszedłem do przyzwoitych 193. Ale przede wszystkim prezentował styl życia, który dziś jest nad wyraz niepopularny. Amianowicie skromność. Gdy dziś wielkie gwiazdy wkostiumach superbohaterów czy piratów odwiedzają wszpitalach chore dzieci (promując przy tym film), Lee daleki był od łączenia pomocy potrzebującym zpracą iautopromocją. Ichociaż przelewał regularne miliony dolarów na konta organizacji pomagających dzieciom, tylko raz publicznie się otym wypowiedział. – Dzieci to nasza przyszłość, więc my jako dorośli, powinniśmy spalić się ze wstydu, bo dopuszczamy do tego, aby na świecie dzieci umierały zgłodu ipragnienia. Nic więcej nie dodawał. Za to oddawał pieniądze ratujące życie. Wojujący aktor zprzeszłością Aktorem został przez przypadek. Urodzony wdobrej, szlacheckiej (matka hrabianka, ojciec zawodowy oficer) londyńskiej rodzinie, Lee nie miał pomysłu co zrobić zżyciem. Odebrał znakomite wykształcenie arodzina sugerowała, że jego przyszłość to praca biurowa, ale nie był do tego zbytnio przekonany. Dlatego, gdy wy-

temat z okładki

LEE Robert Ziębiński buchła druga wojna światowa, zaledwie osiemnastoletni Lee zaciągnął się na ochotnika do armii. Jego służba nie była ani łatwa ani uprzywilejowana. Owszem, przez pierwsze dwa lata był wartownikiem wkoszarach zdala od frontu, ale już od roku 1941 zaciągnął się do RAF-u(wwyniku wypadku nie mógł zostać pilotem) itrafił do wojskowego wywiadu. Warmii służył do 1946 roku. Zwywiadu trafił do elitarnej jednostki SAS, ale nigdy nie zdradził, wjakich Saruman, Władca Pierścieni misjach brał udział. Pytany onie wielokrotnie (SAS byli żołnierzami od wykonywania brudnej, niekoniecznie zgodnej zprawem roboty), zawsze zasłaniał się tajemnicą wojskową. Wtych kwestiach okazał się owiele bardziej konsekwentny niż jego przyrodni kuzyn Ian Fleming, który miał wzwyczaju opowiadać publicznie omisjach wojskowych, ana wspomnieniach swoich ikolegów oparł konstrukcję pewnej postaci literackiej. Dwa lata po zakończeniu służby, Lee za namową innego kuzyna trafił do filmu. W1948 roku debiutował na wielkim ekranie wfilmie „Corridor of Mirrors”. Nie była to wielka rola, ale znacząca – przez całą swoją bytność na ekranie wygłosił raptem jedną kwestię. Wtedy nie mógł jeszcze otym wiedzieć, ale małomówność stała się najbardziej rozpoznawalną cechą jego bohaterów. Przełomem wkarierze aktora okazała się bowiem rola… monstrum stworzonego przez Victora Frankensteina Był w„Przekleństwie Frankensteina” (1957). Szalonego prawdziwym naukowca zagrał tu Peter Cushing, starszy od Lee Hrabia Dooku, Gwiezdne wojny aktor, który został jego najlepszym przyjacielem. dżentelmenem, Film ten był nie tylko początkiem wielkiej kariery w czasach które Życie po Hammerze Lee iprzyjaźni zCushingiem, ale wraz znim nadżentelmenów rodziła się legenda brytyjskiego studia Hammer, Uciekając od postaci Drakuli, Lee wcielił się wjedktóre na całe dekady stało się domem aktora. już nie cenią. nego znajlepszych bondowskich czarnych charakIchoć wHammer Studios zaczęła się jego kariera, już wtedy dawał się producentom we znaki. terów czyli Scaramangę, wystąpił wgenialnym horroPrzez lata zastanawiałem się, kto wpadł na ten genialrze „Wicker Man”, który do końca życia uznawał za swój ny pomysł, aby Drakula wwykonaniu Lee był małomówny najlepszy film (iod którego narodziła się plotka jakoby był igeneralnie uwodził swoje ofiary (czytaj kobiety) charyzmą. Po laokultystą posiadającym kolekcję dwudziestu tysięcy tajnych okultach Lee wyznał, że Drakula w„Księciu ciemności” (1958) nic nie tystycznych ksiąg), kolegował się zTimem Burtonem iwystępomówił, bo dialogi składały się ztak koszmarnie nie pasujących wałwwielu jego filmach. Zagrał Ramzesa wfilmie oMojżeszu, do siebie słów, że wstyd było je drukować na kartce, aco dopiero kardynała Wyszyńskiego oraz oczywiście Sarumana. Trudno wypowiadać. Iodmówił… Tak narodziła się legenda milczącego by wymieniać – pojawił się wblisko trzystu filmach. Pośród nich były zarówno przebojowe blockbustery zostatnich czteaktora. Wkolejnych filmach oDrakuli, nie wypowiadał ani słowa, ajego frustracja wynikająca zprzywiązania do hrabiego rosła. rech dekad (od„Portu lotniczego”, przez „Gremliny 2”, „Trzech Wielokrotnie próbował zrywać kontrakt iwielokrotnie mu się to nie muszkieterów” po „Gwiezdne wojny”), jak niszowe kino włoudawało. WHammer Studios panowała dość rodzinna atmosfera, skie, francuskie czy hiszpańskie. Wkażdym ztych filmów móakiedy agent Lee dzwonił do biura krzycząc, że jego klient rozwił własnym głosem, był bowiem poliglotą płynnie posługująwiązuje umowę, wrewanżu słyszał – ojej, ale mu już sprzedaliśmy cym się dziewięcioma językami. Itylko wnajnowszych filmach prawa do USA… tyle osób straci pracę… zazwyczaj ukrywał wiek pod charakteryzacją, albo ubraniami. No inie odchodził. Ale grając postać hrabiego, Lee zaczął dykWzasadzie zrobił tylko jeden wyjątek, gdy pokazał swoje tować własne warunki. Zafascynowany okultyzmem nakłonił studio starcze ciało. Kiedy Hammer Studios po latach nieobecności do zrealizowania „The Devil Rides Out”. Wynegocjował zezwolenie wracało na rynek, Simon Oakes, producent iwłaściciel nona granie wfilmach konkurencyjnych wytwórni, aprzede wszystwego Hammera, zaproponował Lee rolę wfilmie, nie mówiąc kim upierał się aby zawsze grał znim Cushing. Zagrali wspólnie pod jakim szyldem zostanie on wyprodukowany. Był to dreszwponad czterdziestu filmach imówiono onich, iż byli Flipem czowiec „Rezydent” (2007). Podobno dopiero wtrakcie zdjęć, iFlapem kina grozy. Ale przede wszystkim byli nierozłączni idoLee dowiedział się, że to film Hammera. Gdy zobaczył logo skonale się uzupełniali. Kiedy Cushing zmarł, Lee powiedział. – rozpłakał się jak bóbr. Tego dnia umarła część mnie. Teraz, gdzieś tam wzaświatach, jeśli Właśnie wtym filmie jest mała scenka, kiedy grany przez istnieją, pewnie przymierzają się do niebiańskiej wersji Drakuli, piLee bohater budzi się ipowoli podnosi złóżka. Aktor nie mując przy tym ciemne piwo iopowiadając sprośne żarty. Po śmierci siał udawać problemów ze wstawaniem. To widać. Podobnie Cushinga był moment kiedy Lee chciał się wycofać zaktorstwa. jak widać wiek na jego skórze inagich nogach. Ten jeden raz Lee zrzucił maskę ipokazał siebie. Starca. Zrobił to Ale wrócił. Lubił to, co robił. Irobił to dobrze. Whołdzie dla przyjaciela po latach przyjął rolę w„Gwiezdnych wojnach: Ataku klowswoim domu, Hammer Studios… Zdjął buty. Jak ostatni nów” i„Zemście Sithów”. prawdziwy rewolwerowiec. 

5 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

temat varia z okładki

FANTASTYCZNA – ROZŁAM W RODZINIE Nowa wersja przygód Fantastycznej Czwórki od pierwszych informacji spotkała się znegatywnym przyjęciem. Wśród gromów ciskanych ze wszystkich stron ikłód rzucanych ekranizacji pod nogi przez Marvela, zagubił się niepodważalny fakt, że bez najsłynniejszej komiksowej superrodziny prawdopodobnie nie oglądalibyśmy dzisiaj żadnych filmów otrykociarzach.

Z

akończenie II wojny światowej pozwoliło spocząć superbohaterom, którzy – jako idealne narzędzia propagandy – zabawiali najmłodszych wkraju ipodnosili na duchu wysyłanych do Europy żołnierzy (nawet wPolsce pojawiły się przedruki „Błyska Gordona”). Nastąpiły przetasowania na rynku komiksowym; zaczęły rządzić horrory, kryminały, westerny oraz SF, apoczciwi herosi zawiesili peleryny na kołku. Jednak ich powrót był nieunikniony. Za kluczowy moment rewitalizacji uznaje się komiks „Showcase” #4, gdzie zadebiutował drugi Flash, ale prawdziwą eksplozję wywołał debiut Fantastycznej Czwórki, zwiastujący ukonstytuowanie Marvel Comics istworzenie uniwersum zprawdziwego zdarzenia.

Obiad zPożeraczem Światów Za stworzenie super-rodziny, w1961 roku, odpowiadali Stan Lee iJack Kirby –najważniejsze nazwiska Srebrnej Ery. Komiks, mocno związany zzimną wojną (wyścig zbrojeń, próby podbicia kosmosu, postęp technologii), sprowadzał równocześnie superbohaterski mit na ziemię. Członkowie zespołu zdobyli moce podczas lotu rakietą, gdy ich ciała zbombardowała energia kosmiczna, ale cały czas pozostawali uosabiającą stereotypy amerykańską rodziną lat 60. Reed Richards, genialny naukowiec ogumowym ciele, był zakochanym wswojej pracy szowinistą, protekcjonalnie traktującym żonę.

6 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Beztroski Human Torch dosłownie płonął młodzieńczą energią, robiąc sobie żarty ze zdeformowanego kamiennego monstrum, Thinga – najbardziej tragicznego członka grupy – będącego wcześniej gwiazdą futbolu iżołnierzem. Kolektyw uzupełniała partnerka Richardsa, Sue Storm, która – jak każda bohaterka pisana wtamtym czasie przez mężczyzn – uchodziła za słabowitą istotę polegającą na współtowarzyszach. Jakby tego było mało, dano jej moc stawania się niewidzialną. Lee zKirbym kładli nacisk na więzy rodzinne iuciekali od przestarzałej konwencji superbohaterskiej – zrezygnowali ztajnych tożsamości, akostiumy pojawiły się dopiero po kilku numerach. Chcieli, aby nowy panteon był czymś więcej niż nieskazitelnymi mścicielami zkonkurencyjnego DC – herosi mieli borykać się zproblemami jak czytelnicy. Wpołączeniu zszalonymi iniesamowicie angażującymi fabułami (zmiennokształtni Skrullowie, podróże wczasie iprzestrzeni, pojawienie się pożeracza światów Galactusa, Inhumans, Black Panther – pierwszy czarnoskóry superbohater – czy takie urocze kurioza, jak szalony radziecki naukowiec Red Ghost ijego Super-Małpy), tytuł był niekwestionowanym hitem, aduet twórców pracował nad nim przez ponad sto numerów.

Na różnych ekranach Wydawnictwo szybko próbowało przenieść sukces Czwórki na inne media. Już wlatach 1967-1968 Hanna-Barbera przygotowała serial

animowany (który, co ciekawe, dzisiaj należy do studia Time Warner – konkurenta Disneya iwłaściciela DC Comics). Dziesięć lat później pojawiła się kuriozalna „The New Fantastic Four”, gdzie Human Torch został zastąpiony robotem nazwanym H.E.R.B.I.E. (płonący bohater nie był dobrym wzorem dla nieprzewidywalnych małolatów), akolejne odcinki prezentowały skrajnie dziwaczne pomysły, np. Magneto jeżdżącego Magnetomobilem iusiłującego przejąć rolę lidera drużyny. Przełomem miało być wykupienie praw filmowych przez Constantin Film w1986 roku, gdy Marvel zaliczył klapę swoją pierwszą wysokobudżetową adaptacją – „Kaczorem Howardem”. Niestety, studio nie miało pieniędzy ani pomysłu na sensowne wykorzystanie licencji. Po kilku latach zostali zmuszeni do wyprodukowania czegokolwiek, żeby zachować wartościową markę. Dlatego w1992 roku do nadzorowania projektu zatrudniono legendę kina niskobudżetowego, Rogera Cormana, aby przygotował film-atrapę za milion dolarów. Obraz powstał dwa lata później (podobnie jak kolejna negatywnie przyjęta kreskówka) – do kin trafiły zwiastuny, promocja trwała wnajlepsze, aobsada ireżyser Oley Sassone nie mieli pojęcia, że cały projekt nigdy nie ujrzy wielkiego ekranu, adrugie życie zyska dopiero po wielu latach – na pirackich płytach krążących po konwentach. Kolejną dekadę zajęły przymiarki do nowego filmu. Zprojektem łączono m.in. Chrisa Columbusa (wybrał „Harry’ego Pottera”) i Peytona Reeda („Ant-Man”), który chciał osadzić akcję filmu wlatach 60. Ostatecznie

temat z okładki

CZWÓRKA

stery przejął Tim Story. Dwie wysokobudżetowe „Fantastyczne Czwórki” zlat 2005-2007 okazały się niewypałami – chociaż wich infantylnej strukturze dało się dostrzec elementy definiujące komiksowe przygody zespołu. Studio Fox zaczęło kombinować, jak przygotować nową odsłonę – prawa trzeba było trzymać mocno, gdyż rozpędzone Marvel Studios nieustannie czyhały na okazję, żeby sprowadzić do domu największe komiksowe marki, sprzedane wkryzysowych latach za śmieszne pieniądze ina absurdalnych warunkach. Niedawno udało się to osiągnąć znależącym do Sony Spider-Manem.

Bo zrodziną to najlepiej… Projekt nowego filmu trafił wręce Josha Tranka, autora jednego znajoryginalniejszych filmów superbohaterskich ostatnich lat – zrealizowanej wkonwencji found footage „Kroniki”. Buńczuczny reżyser szybko zaczął przerabiać film na swoją modłę, akolejne zmiany – takie jak czarnoskóry Human Torch, brak ikonicznych kostiumów iDoctor Doom mający wnowej wersji być anarchistycznym blogerem, Victorem Domashevem – wzbudziły wściekłość fanów. Nie pomagała też flegmatyczność studia, które na kilka miesięcy przed premierą nie ujawniało żadnych materiałów zprodukcji, sprawiając wrażenie wystraszonego, co przywodziło na myśl zamieszanie z1994 roku. Pierwszy zwiastun dał iskierkę nadziei, nakreślając konkretny pomysł (inspirowany urealistycznioną, alternatywną wersją zespołu zuniwersum Ultimate) izatapiając całość wponurej scenografii – bardziej przypominającej adaptacje komiksów DC niż

barwne widowiska Marvela. Produkcja wciąż ma równe szansę być hitem lub niewypałem, chociaż Internet już ją skreślił, do czego przyczyniły się wypowiedzi skonfliktowanego ze studiem Tranka. Jeszcze ciekawsze rzeczy dzieją się na linii Marvel–Fox, gdyż wydawnictwo perfidnie podkłada konkurencji świnię, odsuwając markę „Fantastyczna Czwórka” na boczny tor, aby nazwa całkowicie zniknęła zkolorowych zeszytów. Niedawno Marvel zakończył trwającą od lat serię komiksową, ale nie uśmiercił postaci. Po zawieszeniu działalności zespołu, ulokował bohaterów winnych drużynach: Torch trafił wszeregi Inhumans (promowanych ostatnio przez Marvela bardziej niż X-Men), Thing będzie podróżował ze Strażnikami Galaktyki, aInvisible Woman pracuje dla agencji S.H.I.EL.D. – Reed też na pewno znajdzie dla siebie miejsce. Ta taktyka przekłada się zresztą na inne formy reklamy, ponieważ Disney nie chce wspierać również zabawek opartych na filmach konkurencji. Jeszcze dziwniejsze są próby swoistego wymazania Fantastycznej Czwórki oraz X-Men zklasycznej ikonografii izastępowania obu grup postaciami należącymi do filmowego studia. Na grafice promującej 75. urodziny Marvela próżno szukać mutantów isuper-rodziny – zamiast tego wparze znajwiększymi gwiazdami stają Ant-Man, Rocket Raccoon czy marginalny dotychczas Iron Fist (serial wdrodze). Podobny zabieg zastosowano wreprodukcjach kultowych okładek „Secret Wars” zlat 1984-1985 (pierwszy wielki crossover Marvela), atakże na grafice promującej nowe wydarzenie otym sa-

Radosław Pisula

mym tytule (wktórym, oironio, pominięci bohaterowie odgrywają znaczące role). Jednak największą szpilą wbitą Foxowi była absurdalna decyzja, żeby komiksowa para Quicksilver iScarlet Witch przestali być dziećmi Magneto, awszerszej perspektywie może nawet mutantami – na wzór wersji z„Avengers: Czasu Ultrona”. Dom Pomysłów nie wprowadza już zresztą nowych hom*o superior, zwiększając równocześnie status wspomnianych Inhumans – zmodyfikowanej genetycznie nacji, uzyskującej moce wokresie dorastania istanowiącej zamiennik X-Men wMCU. Ich wątkowi podporządkowano drugi sezon „Agentów T.A.R.C.Z.Y.”, wielką historię „Inhumanity”, aw2019 dostaną własny film. Walkę widać nawet wnajmniej spodziewanych miejscach – wjednym znumerów „Punishera” eksplodował budynek, wktórym przebywała grupa aktorów wzorowanych na obsadzie nowej „Fantastycznej Czwórki”. Tak naprawdę traci na tym Marvel, gdyż to filmy podnoszą sprzedaż kolorowych zeszytów, nigdy na odwrót. Pragnienie zjednoczenia rodziny jest jednak tak silne, że doprowadziło do śmierci komiksowego Wolverine’a, zasklepionego wniezniszczalnym adamantium. Komiksowy gigant woli zastrzelić kurę znoszącą złote jajka, niż wspierać największą gwiazdę filmowych X-Men. Zwiastun filmu Tranka ostudził trochę gniew krzykaczy, anajważniejsza komiksowa familia, wychowująca kolejne pokolenia herosów, znowu pojawi się na ekranie. Czy jej urok wkońcu przebije się przez skorupę adaptacyjnej bylejakości izłagodzi napięte relacje skłóconych rodziców? Niebawem się przekonamy. 

7 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

varia

Tomasz Zliczewski

W świecie

część 2

yōkai

Japonię zamieszkuje olbrzymia ilość nadnaturalnych stworów – oto dalszy ciąg ich przeglądu zapoczątkowanego w ubiegłym miesiącu. 8 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

varia Lisy, koty ijenoty

W

śród nadnaturalnych istot Japonii nie mogło oczywiście zabraknąć obdarzonych magiczną mocą zwierząt. Wiele gatunków doczekało się swoich yōkai, ale skupię się na trzech, które mają wśród nich wyjątkowo silne reprezentacje, czyli kitsune, kotach oraz tanuki. Kitsune to dysponujące nadprzyrodzonymi mocami lisy. Warto zaznaczyć, że choć nasze lisy uchodzą za ucieleśnienie sprytu, to japońskie pod wieloma względami je przewyższają. Wopowieściach często są zwodnicze inikczemne, ale bywały też obrońcami czy przyjaciółmi ludzi. Stąd też wynika ich podział: możemy mieć do czynienia zzenko, czyli dobrym lisem związanym zbogiem Inari, najczęściej będącym jego posłańcem, albo yako – czyli nikczemnym szachrajem, którego należy się wystrzegać. Wodróżnieniu od zwykłych zwierząt, kitsune miały dziewięć ogonów (niektóre opowieści głoszą, że liczba ogonów zależy od wieku ipotęgi tego sprytnego yōkai). Mogły także przybierać ludzką formę. Legendy najczęściej oblekały je wciało młodej kobiety (istniał nawet przesąd, że każda samotnie spotkana kobieta może okazać się lisem), ale nie zawsze – potrafiły również zmieniać się wwiekowych mężczyzn. Tu pozwolę sobie na dygresję – wszystkie zmieniające postać yōkai (niezależnie od pochodzenia, czy charakteru samej zmiany) to okabe. To słowo, które warto znać, zgłębiając historie oyōkai. Oprócz samych kitsune legendy japońskie obfitują wkitsunesuki, czyli ludzi opętanych przez lisie duchy (egzorcyzmowane wkapliczkach ku czci Inariego). Co ciekawe, kitsunesuki było przez całe wieki uznawane za jedną zpowszechnych chorób, aosoby chore psychicznie często uznawano za skrywające lisiego ducha. Innym bardzo ważnym zwierzęciem wjapońskich podaniach jest tamtejszy jenot, czyli tanuki. Podobnie jak wprzypadku li-

sa, posądzono go omagiczne właściwości, ayōkai ociele jenota nazywano bake-danuki. Były one jednak dużo mniej złowieszcze od swoich rudych pobratymców ijeśli przybierały ludzką formę, to raczej aby zakpić zczłowieka czy napiętnować jego głupotę, niż zwodzić go jak kitsune. Zczasem powstało kilka legend, które przedstawiały tanuki onieco bardziej mrocznym obliczu, potrafiące oszukać lub opętać człowieka, jednak generalny obraz tych zwierząt jest raczej pozytywny. Wszystkich kociarzy ucieszy wiadomość, że Japończycy również uznali, że ci egoistyczni futrzaści manipulatorzy muszą mieć wsobie coś magicznego. Istnieje cała grupa yōkai okociej proweniencji. Jeśli dodamy do tego fakt, że koty postrzegane są wAzji jako zwierzęta związane ze śmiercią, tworzy się ciekawy ładunek znaczeniowy. Wprzypadku kotów mamy do czynienia zdwiema grupami yōkai: bakeneko oraz nekomata. Różnice między nimi są stosunkowo niewielkie, warto jednak zaznaczyć, że nekomata ma dwa ogony. Oba potrafią zmieniać kształt isą większe niż standardowe kocury. Jak często bywa wprzypadku japońskich legend, co wyraźnie widać wprzypadku opisanych niżej tsukumogami – magiczne właściwości przychodziły zczasem. Tak również było wprzypadku kotów. Domowe futrzaki nabierały niezwykłych mocy dopiero przeżywszy odpowiednią ilość lat (dokładna liczba zmienia się wraz zregionem czy opowieścią), ale itu bywały wyjątki – istnieją legendy, które twierdziły, że zdolności przychodziły do kotów, które zostały wyjątkowo skrzywdzone przez człowieka. Zarówno bakeneko inekomata potrafiły zmieniać się wczłowieka i, podobnie jak kitsune, były wstanie opętać żywą osobę. Askoro już jesteśmy przy kotach, to warto wspomnieć jeszcze okolejnym kocim yōkai – kashy, czasem uznawanej za nekomata, istocie porywającej głowy (lub też całe ciała) martwych nikczemników.

Kappa, czyli japoński wodnik Dość popularną, zarówno wfolklorze jak wjapońskiej pop-kulturze, jest istota znana jako kappa – rodzaj wodnego chochlika przypominającego naszego rodzimego wodnika czy germańsko-skandynawską Nixe (nøkk, näck). Wwolnym tłumaczenie słowo „kappa” oznacza dziecko rzeki iczęsto legendy przedstawiają tę istotę jako pokrytego łuską kawalarza, który lubi płatać ludziom figle. Apoczucie humoru miewa iście niezrównane – czasem zabrudzi pozostawione pranie, czasem kogoś oszuka, lubi też zatruwać powietrze, ponieważ natura wyposażyła go wtrzy odbyty. No iważna rzecz wprzypadku spotkania ztakim delikwentem: uwielbia ogórki, zna japoński iinteresuje się człowiekiem ijego dokonaniami. Zdaję sobie sprawę, że początkowy opis przedstawia nam raczej sympatycznego stworka, któremu bliżej do „Hello Kitty” niż do innych wymienionych tu yōkai, dlatego też wrzucę jeden czy dwa kamyki do jego ogródka. Otóż kappa to nie do końca taki wesoły trzpiot oprymitywnym poczuciu humoru – to także porywacz, gwałciciel imorderca, który od czasu do czasu lubi okaleczyć konia czy krowę, aprzysmakiem dla niego jest ludzka wątroba oraz coś, co wjapońskim folklorze nazywa się shirikodama – niewielka, znajdująca się wodbycie kulka, wktórej mieści się ludzka dusza.

Disney ztwistem Znaszego punktu widzenia dość niezwykłą grupą yōkai są tsukumogami – przedmioty, które po upływie jakieś czasu (często stu lat, choć nie jest to regułą) ożywają. Są to na ogół codzienne utensylia jak sandały (bakezōri), stare parasole (karaksa), dawno nie otwierane słoje zsake (kameosa), czy nawet nie zalepione dziury wpapierowych ścianach japońskich domów (mokumokuren). Pod tym względem wiele łączy je zniektórymi postaciami zkreskówek

9 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

varia

Disneya, anależy również nadmienić, że nie należą do szkodliwych ijeśli już, to raczej przeszkadzają, hałasując czy wpatrując się uporczywie wdomowników, niż robią coś faktycznie szkodliwego. Jednak mamy tu pewien wyjątkowo niechlubny, morderczy wyjątek - ittan-momen, czyli latający kłębek bawełny, który latał wpowietrzu szukając ofiary, anastępnie oplatał się wokół jej szyi idusił. Igdyby komuś przyszło do głowy zrobienie listy najbardziej morderczych przedmiotów ozłej woli, to yōkai zapewne znalazłby się na niej tuż obok nawiedzonej maglownicy Stephena Kinga.

Wpozostałych rolach… Tych kilka opisanych powyżej grup yōkai to oczywiście nie wszystkie stwory, jakie możemy napotkać wJaponii. Ale ze względu na fakt, że często trudno je zakwalifikować do jednej większej grupy, opiszę je pokrótce razem. Mamy przede wszystkim istoty, które choć wydają się ludźmi (lub kiedyś były), teraz już nimi nie są albo przynajmniej nie do końca. Od przeciętnego śmiertelnika różnią się niewiele, toteż czasem trudno rozróżnić, czy spotkana przez nas osoba jest zwykłym przechodniem czy yōkai.

10 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Wedle opowieści na ogół są to osoby (często kobiety), które zostały wjakiś sposób przeklęte lub zapadły na nazwijmy to „nadprzyrodzoną chorobę”. Na przykład Futakuchi-onna wygląda zpozoru jak zwyczajna kobieta, jednak ztyłu głowy, pod włosami ukrytą ma kolejną parę ust. Historie takich kobiet mają różne zabarwienie emocjonalne: jedne są tragiczne bądź wzbudzają sympatię, inne – na przykład rozmiłowana wludzkim mięsie Yamauba – grozę istrach. Współczesną wersją takich yōkai jest Kuchisake-onna – demonicza kobieta wchirurgicznej masce. Zkolei rokurokubi obdarzone są niezwykle rozciągliwą szyją, potrafiącą wysuwać się na odległość kilku metrów, zaś nukekubi to istoty, których głowa potrafi oddzielić się od ciała. Oile te pierwsze są raczej nieszkodliwe ibudzą wopowieściach więcej współczucia niż lęku, otyle – podobnie jak weuropejskiej kulturze – spotkanie zkimś, kto nosi swoją głowę wrękach, na ogół nie należy do przyjemnych doświadczeń. Całą grupę wśród yōkai tworzą sankai - demoniczne noworodki oraz istoty, które rodzą się zamiast zwykłych dzieci, by potem niszczyć życie swojej rodziny, ewentualnie po prostu zabijać ją. Do takich milusińskich należy choćby kekkai. Na koniec zostawiłem kilka istot, które trudno sklasyfikować, ajednocześnie nie chciałbym ich pominąć ze względu na ich „popularność” czy charakterystyczność. Kamaitachi (kama – sierp, itachi – łasica) to prawdziwa gratka dla tych, którzy szukają potwierdzenia tego, że Japończycy lubują się wdziwnościach. Ten yōkai to trzy łasice ujeżdżające wiry powietrzne. Pierwsza znich przewraca ofiarę, druga tnie jej ciało, trzecia zaś opatruje lub zszywa rany. Co ciekawe postać ta jest stosunkowo popularna wmandze ianime, ajej imieniem nazwany został utwór brazylijskiego zespołu metalowego Sepultura. Oczywiście wjapońskim folklorze nie mogło zabraknąć jednego zulubionych ludzkich lęków – pająka. Wzasadzie gotowym materiałem na scenariusz do horroru jest modus operandi jorōgumo – potwornego pająka, który potrafi zmienić się wpiękną kobietę, by uwieść ofiarę, następnie zaczyna go stopniowo podtruwać, by ostatecznie zabić izjeść. Zkolei spokrewnione zpająkiem yōkai, czyli tsuchigumo, przeszły dość niezwykłą drogę. Początkowo nazwa tsuchigumo była pogardliwym określeniem klanów, które nie podporządkowały się cesarzowi. Zczasem powstały mity oyōkai noszących to miano – miały one głowę oni, ciało tygrysa, akończyny pająka. Ciekawym następstwem legendy jest to, że wielkie pająki, jak choćby tarantulę czy ptasznika, zaczęto nazywać ōtsuchigumo – iwtym wypadku nazwa ducha nie wywodziła się od zwierzęcia, lecz na odwrót. Wcałym tym bogactwie istot obdarzonych niezwykłymi właściwościami Japończycy nie

zapomnieli również oroślinach: jubokko to drzewo, które wyrastało na polu bitwy iżywiło się ludzką krwią, zkolei kodama to duchy zaklęte wdrzewa. Na koniec zostawiam wyjątkowo sympatyczną istotę. Katakirauwa to bardzo stary yōkai, októrym pierwsze wzmianki pojawiły się przeszło tysiąc lat temu. Wnaszym kręgu kulturowym rodzi raczej uśmiech niż strach. Jest to czarna świnia (często świnka) ojednym uchu, która nie rzuca cienia, wychodzi ozmierzchu, ajeśli przebiegnie między nogami jakiegoś nieszczęśnika, kradnie mu duszę. Ot, przechera.

Nurairhyon Hyakki Yagyō, czyli Dance Macabre Jak głosi legenda, raz do roku yōkai spotykają się, by pod wodzą Nurarihyona (przypominającej starca istoty odługim, spłaszczonym czole, wedle niektórych opowieści przywódcy wszystkich nadprzyrodzonych istot) ruszyć na niezwykłą paradę. Warto zaznaczyć, że sam Nurarihyon nie należy do jakichś wyjątkowo przerażających istot – pod nieobecność gospodarzy zakrada się do opuszczonych domów itam rezyduje aż do ich powrotu, wypijając ich herbatę. Biada jednak temu, kto dostanie się między idące wspólnie yōkai, ponieważ sam zostanie włączony wich szeregi. Oczywiście wnoc, kiedy odbywa się parada, nie należy wychodzić zdomu. Warto się również zaopatrzyć wzwój zzaklęciami do wyśpiewywania, przygotowany przez egzorcystę lub kapłana.

Na zakończenie Podobnie jak wprzypadku naszego kręgu kulturowego, nadprzyrodzony świat obfituje wmnogość niezwykłych stworzeń iistot obardzo różnym charakterze isposobach działania. Przez jakiś czas nieco zapomniane, przeżywają od jakiegoś czasu renesans iza sprawą współczesnych mediów – czy to powieści fantastycznych, filmów, seriali, komiksów czy gier komputerowych – cieszą już nie tylko garstkę entuzjastów, ale iszersze grono odbiorców. Niejednokrotnie stały się one wabikiem na turystów ijak liczne biesy wnaszych rodzimych Bieszczadach mają skusić potencjalnych odwiedzających do wizyty na ojczystej ziemi danego oni czy yūrei. Japoński bestiariusz nie kończy się jednak na legendach. XX wiek przyniósł Azjatom przecież nową grozę – zrodzoną po eksplozji nuklearnej Gojirę. Także takie istoty jak Teke Teke, Aka Manto czy wspomniana Kuchisake-Onna wskazują na to, że wyobraźnia Japończyków wciąż działa irodzi nowe, czasem bardzo dziwne lęki (dość powiedzieć, że Aka Manto znaczy dosłownie Czerwony Kapturek inawiedza ludzi podczas wizyty wtoalecie). 

japonia

varia

– światowe centrum strachu Marta Sobiecka Gdyby oceniać kreatywność narodu pod względem snucia strasznych opowieści, Japonia byłaby liderem. Zarówno pod względem pomysłowości, jak i uporu.

A

nalizując rys historyczny Kraju Kwitnącej Wiśni, można dojść do wniosku, że jego mieszkańcy umiłowanie do strachu mają zapisane wgenach. Groza w Japonii przeszła długą drogę, zpodań ludowych przemieniła się w historie kaidan, dotarła do literatury nowoczesnej (powojennej), by wreszcie przejść do formy obrazu ipoprzez kino podbić świat. Jednak jej rola zbiegiem czasu ulegała istotnym zmianom.

Wytłumaczyć niewytłumaczalne Prawda stara jak świat głosi, że wludzkiej naturze jest wyjaśniać niewyjaśnione. Tak już jesteśmy skonstruowani, że gdy wgłowie zaświta nam pytanie, za wszelką cenę musimy dociec odpowiedzi. Wtej materii nic się nie zmieniło od wieków, ztym że kiedyś, by zrozumieć otaczający świat, nie było pomocy naukowych ani Internetu. By zapełnić lukę w wiedzy, niezbędną do oswojenia otaczającej rzeczywistości, trzeba było ruszyć wyobraźnią. Wten właśnie sposób powstawały podania ludowe. Tak wśród Słowian, Rzymian, Greków jak iwśród Japończyków. Ci ostatni wykreowali interesujący panteon potworów (yokai) i duchów (yurei) (mowa o nich w dwuczęściowym artykule Tomasza Zliczewskiego, w poprzednim i bieżącym numerze „NF”). Demony nie tylko odstraszały, ale też uzasadniały określone zjawiska wprzyrodzie, jak sztormy, zamiecie śnieżne albo choroby. Przesądy odzwierciedlały poziom wiedzy na temat otaczającego świata, jakim dysponowali Japończycy. Inny cel wopowieściach niesamowitych upatrywali mnisi buddyjscy. Poprzez setsuwa, anegdotyczne historie z mo-

rałem ożywotach świątobliwych, przybliżali zasady postępowania idoktrynę religii buddyjskiej. Do najstarszych zbiorów setsuwa należą: „Japońskie zapiski oduchach” („Nihonryoiki”) i„Opowieści odawnych wydarzeniach” („Konjaku monogatari”). Ludzie poznawali setsuwa w świątyniach, z których wynosili je, by opowiadać dalej. Zapisywano je na zwojach ikopiowano; druk jeszcze nie funkcjonował. Duchy idemony występowały wpanteonach wszystkich religii Wysp – rdzennego szintoizmu, powszechnego buddyzmu oraz winnych wierzeniach przenikających zAzji Kontynentalnej, zwłaszcza zChin. Kontakty zinnymi kulturami były dla Japończyków silnym itwórczym bodźcem. Od zawsze adaptowali nowe elementy napływające zzewnątrz iprzekształcali na swój sposób. Bez znaczenia skąd pochodziły ijak wyglądały, zawsze ich zadaniem było wywoływać wludziach uczucie strachu iniepewności.

Sto świec Przełomem dla niesamowitych opowieści okazała się epoka edo (1603-1868). Przyczyn ich prawdziwego rozkwitu wtym okresie było kilka. Przede wszystkim, zmiana podejścia do strasznych opowieści wzięła się ze zmiany życia Japończyków. Po burzliwym okresie wojennym nastał spokój, wzrósł poziom bezpieczeństwa iżycia mieszczan. Na tym etapie strach nabrał walorów rozrywkowych, czego dobrym przykładem jest rytuał nocnych spotkań (kaidan kai). Grono uczestników zbierało się wbezksiężycową noc wdomu, wjednym pomieszczeniu snując straszne opowieści, awdrugim ustawiając niebieski lampion (andon), wktórym paliło się sto knotów.

Każdy uczestnik, tuż po opowiedzianej historii, szedł po ciemku do pomieszczenia obok igasił jeden knot. Dziś rytuał ten ma nieco inną formę: grono siada wokół stołu, na którym ustawione jest sto świec. Po opowiedzeniu swojej historii każdy uczestnik gasi jedną świeczkę. Japończycy wierzyli, że gdy wjedną noc opowie się sto historii, wydarzy się coś niesamowitego. Wierzyli do tego stopnia, że często zgromadzeni wdomu uczestnicy kaidan kai przerywali grę na dziewięćdziesiątej dziewiątej opowieści. Rytuał ten miał korzenie wprzeszłości – przed nastaniem okresu edo służył wojownikom, którzy opowiadając sobie historie grozy, sprawdzali siebie iswoją odwagę. Snucie nocnych opowieści było też niezbędne podczas uroczystości religijnych, przy których wymagane było całonocne czuwanie. Od nich właśnie wzięło się słowo kaidan, które dosłownie oznacza: dziwna opowieść. Niebagatelne znaczenie dla wzrostu popularności grozy miał fakt pojawienia się druku w Japonii. Straszne historie zaczęto świadomie zbierać, spisywać iwydawać. Autorzy, którzy je spisywali, czerpali garściami ze zbiorów setsuwa, opowieści chińskich ifolkloru. Tak działo się wpierwszym okresie epoki edo, trwającym do 1760 roku. Z tego okresu pochodzi np. „Lalka” („Otogi boko”, 1666 r.), „Zbiór Stu Historii oDuchach” („Shokoku Hyakumonogatari” 1677 r.). Zczasem wartości religijne zostały zdegradowane do poziomu rozrywki, atradycyjne historie zostały zdominowane przez fikcję (1760-1867). Był to czas, kiedy wwyniku naturalnej ewolucji zrodziła się fantastyka.

Mściwe duchy Oczym opowiadały kaidan? Ich rola była nieco inna niż opowieści ludowych. Te drugie służyły do tłumaczenia niewyjaśnionych zjawisk, kaidan zaś traktowały owydarzeniach współczesnych, społeczno-kulturowych. Najbardziej znane opowieści mówiły oduchach mściwych kobiet. Źle

11 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

varia traktowane kobiety powracały po śmierci jako duchy, by dręczyć swych oprawców. Nie wzięło się to znikąd – wJaponii powszechne były przypadki wykorzystywania seksualnego służek przez samurajów, aikobiety wolne, szczególnie pozbawione urody, nie miały lekko. Zawsze stały wcieniu mężczyzn iwedle tradycji miały zajmować się domem ibyć posłuszne. Jakikolwiek sprzeciw wobec niewłaściwego zachowania męża czy objaw zazdrości był surowo tłumiony. Jedną znajbardziej rozpoznawalnych opowieści epoki edo jest „Dom potłuczonych talerzy” („Sarayashihi”). Bohaterką jest Okiku, córka rabusia, która trafia do niewoli do Aoyamy Shuzena, zaraz po tym, gdy ten dokonał egzekucji na jej ojcu. Dziewczyna, kiedy dorasta, staje się obiektem pożądania Aoyamy. Surowo ukarana za okazaną niechęć, nie mogąc dłużej znosić prześladowań, popełnia samobójstwo. Powraca jako duch, by mścić się za krzywdy, jakich zaznała za życia. Oprócz „Sarayashihi” największą popularnością cieszyły się: historia oKasane, „Yotsua kaidan” oraz mający korzenie wChinach „Lampion zkwiatem piwonii” („Botan doro”). Ta ostatnia opowieść przestrzega przed

12 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

przelotnymi romansami. We wszystkich wyżej wymienionych kobiety odgrywają kluczową rolę.

Demony wojny Literatura nie była jedyną dziedziną, wjakiej zadomowiły się strachy. Straszne opowieści przeszły ewolucję, dochodząc do punktu, wktórym stały się zjawiskiem społecznym. Ich popularność była tak wielka, że powstał cały nurt artystyczny zwany kaidan-mono, który obejmował, oprócz literatury również malarstwo, teatr ikino. Artyści malarze mierzyli się zdemonami tworząc leksykony zwizerunkami. Jednym ze słynniejszych jest zbiór prac Toriyamy Sekien – „Nocny pochód stu demonów wobrazach” („Gazu Hyakkiyako Zengashu”). Sztandarowym elementem epoki edo był teatr kabuki. Kabuki to jedna ztrzech tradycyjnych form teatralnych, w której rozwinął się nurt poświęcony wyłącznie duchom idemonom (kaidan-mono). Jego początki sięgają XVI wieku, jednak największy rozkwit przypadł na drugą połowę okresu edo. Parodią teatru były publiczne pokazy potworów. Wwidowiskach takich wyko-

rzystywano osoby upośledzone fizycznie, oszpecone i zniekształcone. Brzydota nie była akceptowana przez społeczeństwo japońskie, wierzono, że wiąże się ze złym charakterem. Po obfitującej wduchy epoce edo nadszedł czas na lata przemian okresu Meiji (1868-1912). Wtym okresie popularność kaidan znacznie spadła, na skutek działań wojennych. A po wojnie przyszedł czas na literaturę nowoczesną. Okres powojenny to czas niewesoły, który odcisnął piętno na społeczeństwie japońskim. Kawabata Yasunari (1899-1972) pisarz odznaczony nagrodą Nobla, sam osobie mówił: Po wojnie pogrążam się wjapońskiej melancholii. Nie ufam powojennym stosunkom iobyczajom, nie wierzę też chyba rzeczywistości tego świata. Nie on jeden miał problem zdostosowaniem się do współczesnych realiów. Samobójstwa pisarzy były na początku dziennym. Tematyka, jaką poruszali była szeroka, bo też różne były kręgi zjakich pochodzili. Jednak bez względu na to, oczym pisali, element grozy pojawiał się wszędzie. Ciekawą postacią jest Koizumi Yakumo, pisarz angielskiego pochodzenia, przez Japończyków uwa-

varia żany za pisarza narodowego. Mocno zafascynowany Wschodem, wtwórczości sięgał do tradycji japońskiej, interesowały go tematy niesamowite izjawiska nadprzyrodzone. „Opowieść przy wtórze lutni” („Mimi nashi Hoichi”) autorstwa Yakumy opowiada oniewidomym artyście, który gra nocami dla zmarłego rodu Heike, myśląc, że występuje pośród żywych. „Piekieł wizerunek niezwykły” („Jigokuhen”) to opowieść, wktórej znów ukazane jest okrucieństwo panów wobec swych poddanych. Przedstawia historię malarza, który tworzy dla samuraja wizerunek piekła. Gdy prosi swego pana opodpalanie jego kloaki, elementu, który chce namalować, szogun zamyka wkloace jego córkę ispala ją żywcem na oczach artysty. Historię napisał Akutagawa Ryunosuke (1892-1972), jeden zwybitniejszych twórców nowoczesnej literatury japońskiej. Poruszał wswych dziełach istotne problemy współczesności. Zmarł śmiercią samobójczą. Wartościowym zbiorem opowieści grozy ztego okresu jest „Ballada oNarayamie. Opowieści niesamowite zprozy japońskiej” wydana po polsku przez Państwowy Instytut Wydawniczy. We wszystkich opowieściach

panuje orientalny nastrój milczenia itajemnicy, specyficzny dla całej prozy japońskiej.

Zjawy zekranu Po wojnie groza zaczęła dominować wdziedzinie onajwiększej sile rażenia – kinie. Przyjęło się, że lata powojenne były złotym okresem japońskiego horroru klasycznego. Na początku XX wieku zaczęły powstawać pierwsze filmowe adaptacje popularnych kaidan. Dwa pierwsze japońskie filmy grozy pochodzą z1898 roku ichoć ciężko nazwać je filmami, bo były połączonymi ze sobą „żywymi obrazami”, traktuje się je jako początek kina. „ji*zo the Spook” („Bake ji*zo”) oraz „Shinin no sosei”, przedstawiały sceny spotkania przerażonych ludzi ze zjawą zabitego wbitwie samuraja. Na kinie mocno odcisnął piętno teatr kabuki, widoczny wfilmach zwanych rensageki – połączenia spektaklu teatralnego zobrazem filmowym. Pierwsze pokazy filmowe odbywały się wbudynkach teatralnych. Adaptacje sztuk teatru kabuki przełożonych zkaidan na obrazy kinowe nazywano shinrei-mono eiga („film oduchach”). Adaptacje filmowe tradycyjnych opowieści, powstawały jedne

za drugimi. Niestety, znaczna część filmów zokresu międzywojennego przepadła. Istotną postacią dla kina japońskiego był Nobuo Nakagawa, uznany za mistrza grozy. Wswych filmach czerpał garściami zfolkloru, legend oraz religijnej symboliki. Pierwszy film wyreżyserował w1956 roku – „Ghost of Hanging in Utusunomiya”. Temat azjatyckiego (wtym również japońskiego) kina grozy poruszył wubiegłym miesiącu Robert Skowroński wswoim artykule, przeskoczmy zatem do 1998 roku, kiedy to świat stanął oko woko zSamarą. „The Ring” Hideo Nakaty miał niebagatelny wpływ na rozbudzenie świadomości japońskiego horroru wśród odbiorców na całym świecie. Ewolucja strachu wrozrywkę nastąpiła na całym świecie. To nie pojedyncza fala, która zalała wyłącznie Japonię. Żeby daleko nie szukać i nasza, słowiańska kultura przeszła podobną ewolucję – od podań ludowych, poprzez konflikt zreligią, która ostatecznie je zdominowała, aż po dzień dzisiejszy, gdzie świetnie bawimy się wsalach kinowych, bądź czytając horrory. Ajednak można odnieść wrażenie, że to w Japonii strach rozsiadł się najwygodniej wkulturze. 

Inhumans

13 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

KŁAMS

niesamowici temat numeru klasycy

JOSEPHA SHERIDA Tomasz Miecznikowski Zapytana oksiążki Josepha Sheridana Le Fanu bibliotekarka zrobiła wielkie oczy iwyraźnie było widać, że pierwszy raz słyszy to nazwisko. Gdybym zapytał oEdgara Allana Poego, zpewnością mógłbym spodziewać się innej reakcji. Dlaczego twórczość irlandzkiego pisarza, którego wkład wrozwój literatury fantastycznej jest nie do przecenienia, ginie wliterackich pomrokach dziejów?

Z

epoki wiktoriańskiej pamięta się dzisiaj powieści Charlesa Dickensa iJane Austin, rewolucję przemysłową iKubę Rozpruwacza, kolonialną ekspansję iprzede wszystkim nieodparty urok tego okresu, objawiający się dziś wtonach steampunkowej literatury. Wspominając ową epokę, myślimy przede wszystkim o losach potężnej, niezdobytej Anglii. Tymczasem epoka wiktoriańska obejmowała również Irlandię. AIrlandczycy, jak dobrze wiemy, nigdy nie mieli lekko. Wpołowie dziewiętnastego wieku, wczasie Wielkiego Głodu zmarło około dwudziestu procent populacji tego narodu. Dwa miliony wyemigrowały do Ameryki. Wiele kilometrów dalej, wokupowanej przez zaborców Rzeczypospolitej, po dziesię-

14 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

cioleciach romantycznych uniesień iepoce wielkich wieszczy nadchodził okres pozytywizmu. Zaowocował on powstaniem dziesiątek nowelek, wktórych polscy pisarze nieśli społeczeństwu kaganek oświaty. Kaganek Josepha Sheridana Le Fanu wyglądał inaczej – był wygaszony iwypalony. Jego opowieści niesamowite to druga strona medalu, rewers tego, co znamy znaszych szkolnych lektur. To wyjątkowy wswoim rodzaju model pozytywizmu fantastycznego. To inny sposób opisu brutalnej inieprzyjaznej rzeczywistości, według którego, wmomencie gdy krzywda ludzka domaga się sprawiedliwości iznikąd nie może jej otrzymać, ostatnią deską ratunku staje się wyobraźnia, atym samym fikcja – wyzwoleniem.

Kłamstwo sublimacji Wgatunku horroru możemy zgrubsza wyróżnić dwie odmiany. Pierwsza to taka, która opowiada ooczyszczeniu; finał takich opowieści – opotworze spod łóżka, czy onękającym rodzinę duchu znawiedzonego domu – przynosi rozstrzygnięcie (choć oczywiście mogą powstać części dalsze), wktórym zło jest ukarane, abohater bądź bohaterowie, co prawda zpokaleczoną psychiką, ale jednak będą mogli dalej wieść normalne życie. Mieści się choćby wtym przedziale większość powieści (bo nie opowiadań) Stephena Kinga. Inna odmiana horroru to ta, która – mówiąc krótko – kończy się źle. Znowu weźmy książkę Króla, niech będzie to wyjątkowo pesymistyczny „Cmętarz zwieżąt”. Tymczasem opowieści niesamowite Le Fanu wprzedziwny sposób wymykają się ramom tych podgatunkowych klasyfikacji. Istnieje wnich przełamanie modelu, które może uczytelnika budzić uczucie konsternacji. Być może to dobry trop, zpomocą którego można określić miejsce pisarza na literackiej mapie. Tematyka, symbolika, wykonanie – to składniki których amalgamat, dajmy na to wprzypadku twórczości Poego przyciągał czytelników. Wtwórczości Le Fanu, której ważną częścią składową jest przecież irlandzki folklor, też powinna działać uniwersalna zasada przyciągania. Ajednak nie działa. Dlaczego? Bo fikcja Josepha Sheridana Le Fanu tkwi zbyt blisko rzeczywistości. Nie jest taką opowieścią niesamowitą, jak je zazwyczaj pojmujemy. Jest fikcyjnym opisem prawdziwego wydarzenia. Po prostu kłamstwem. Wyobraźmy sobie, że uwielodzietnej, chłopskiej rodziny zIrlandii znika dziecko. Mały chłopczyk ze złotymi lokami, który, jak się okazuje, został zabrany przez elfy. Pojawia się jeszcze czasami, zagląda do starego domostwa, nie wykazuje oznak starzenia, macha czasami wstronę rodzeństwa, aż wreszcie ostatecznie znika – jego los itwarz zacierają się wpamięci członków rodziny. Jakie elfy? Gdzie go zabrały? Co teraz robi? Dlaczego się nie

STWA

NA LE FANU

niesamowici temat numeru klasycy szych łgarstwach. (…) nie poddawałem się imiałem nadzieję, że wzorem szarlatanów ioszustów, którzy powtarzają kłamstwo tak długo, aż skłonią ludzi do wiary, uda mi się przekonać samego siebie do wygodnego sceptycyzmu względem tej zjawy. Czy, wkluczowych, przerastających nas chwilach, gdy stajemy twarzą wtwarz zwielkim wyzwaniem, stajemy naprzeciw prawdy, najłatwiejszym wyjściem będzie odrzucenie jej, bo tylko wtedy będzie można bezpiecznie wieść swą egzystencję dalej? Kłamstwo powinności

starzeje? Te wszystkie pytanie nachodzą czytelnika podczas lektury opowiadania „Dziecko, które odjechało zelfami”. Te fantastyczne wytłumaczenia słyszą jego bracia isiostry, anawet więcej – to właśnie sobie wmawiają, aby los zaginionego stał się bardziej do przełknięcia. Wszyscy podświadomie rozumieją, że zdzieckiem stało się pewnie coś złego, ale elfy są lepszym wytłumaczeniem. Czytelnik do końca nie wie – może chłopiec zgubił się wlesie, może miał złego ojca, może umarł zgłodu, może jego kości tkwią gdzieś wziemi za rodzinnym domem. Elfy brzmią lepiej. Działa tu zatem bezbłędnie mechanizm sublimacji, czyli używając bardziej przyjaznego zwrotu – mechanizm przeniesienia. Według słów badacza ipopularyzatora dawnej literatury fantastycznej, M.R Jamesa, opowieści Le Fanu to przede wszystkim opowieści o duchach. Pełna jest ich długa, dygresyjna inieuporządkowana gatunkowo powieść „Dom przy cmentarzu”. Le Fanu stworzył tam tak popularny wliteraturze grozy dwudziestego wieku model niesamowitego miasteczka. WChapelizod, położonym pod Dublinem mieście dzieciństwa pisarza, obok toczących się normalnym biegiem wydarzeń dzieją się bowiem niezwykłe rzeczy. „Dom przy cmentarzu” jest również kroniką odchodzącego świata, oczym zresztą mówi sam narrator powieści, patrząc dorosłym wzrokiem na coraz bardziej obce mu miasto: Igdzie odeszło pięćdziesiąt innych rzeczy, które wydawały mi się wwieku chłopięcym trwałe jak ziemia iświęte jak niebiosa? To, co zostaje, to duchy. Ale duchy wtych historiach zChapelizod (pojawiających się także wróżnych antologiach grozy jako osobne opowieści) są uosobieniem ludzkiego sumienia, nie dającego spokoju tym, którzy winni są zła, krzywd dokonanych na innych. Duchy są zatem uosobieniem kłamstwa. Wmomen-

cie kiedy tych złych, negatywnych bohaterów dopada wkońcu sprawiedliwość, przychodzi kara, objawia się ona czytelnikowi zazwyczaj jako upiorna opowieść oduchu, często oduchu tego, którego skrzywdzono.

Ostatecznie też uLe Fanu kłamstwo staje się wyznacznikiem ludzkiej egzystencji, przedstawiając człowieka wmomencie odrzucenia niewygodnej prawdy. Jedną znajprzedziwniejszych rzeczy związanych zkłamstwem jest to, jak często oszukujemy samych siebie, czyli kogoś, komu najłatwiej rozeznać się wna-

Znamy te opowieści ze słyszenia. Porywane, nigdy nie odnalezione dzieci, kobiety wbrew własnej woli zamykane wszpitalach psychiatrycznych. Le Fanu często pisze o działaniach ludzi stojących za tego rodzaju wydarzeniami, oprawdziwie drapieżnych ptakach, dla których cała reszta to łowna zwierzyna, bądź jeszcze gorzej – padlina, na której można śmiało żerować. Człowiek jest więc drapieżcą najbardziej odrażającym, za maską różnorodnych, często rodzinnych, finansowych powinności ukrywając prawdziwe oblicze. Pisarzowi szczególnie na sercu leżały sprawy spadkowe, sprawy dziedziczenia. To, co opisuje w różnych opowiadaniach (na przykład w„Duchu pani Crowl”), wydaje się wywodzić jeśli nie zwłasnych doświadczeń, to zpodpartych dziennikarskim doświadczeniem obserwacji. Ich apogeum następuje w znakomitej, pełną gębą wiktoriańskiej powieści pod tytułem „Stryj Silas”. Ta powieść to esencja przyszłego, hitchco*ckowskiego stylu. Historia opowiadana jest z perspektywy nastoletniej, naiwnej dziewczyny oimieniu Maud, pochodzącej zbardzo bogatego, angielskiego domu. Naiwność ta często irytuje dojrzałego, obeznanego wfabularnych schematach czytelnika; niemal wytrąca zrównowagi, co przede wszystkim świadczy otalencie stojącego za postacią narratorki autora. W pewnym momencie umiera ojciec bohaterki, aona sama, zgodnie zwolą zawartą wtestamencie, zostaje oddana pod opiekę młodszego brata ojca, czyli właśnie stryja Silasa. Rzadko kiedy tytułowy bohater książki pojawia się dopiero w jej połowie. Le Fanu nie oszczędza czytelnika, nie idzie na skróty, tylko nieustannie podnosi napięcie izpietyzmem buduje fabułę, wktórej wydawałoby się nieistotne szczegóły mają okazję wybrzmieć

15 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

niesamowici klasycy nagle kilkaset stron później. Stryj Silas jest objętym niesławą człowiekiem, zuchwałym inieroztropnym za młodu, któremu swoim testamentem starszy brat daje możliwość oczyszczenia imienia. Wszyscy oprócz dziewczyny mają świadomość, że oddając ją pod opiekę stryja, tak naprawdę ojciec skazał ją na potencjalną śmierć. Dlaczego? Bowiem, jeśli bohaterka umrze przed osiągnięciem pełnoletniości, cały jej majątek przejdzie właśnie na Silasa. Nie na darmo przywołałem tu nazwisko Hitchco*cka. To wjego filmach można było oglądać nieświadomych zagrożenia bohaterów wrolach ofiar przeróżnych manipulacji. „Stryj Silas” to rasowy thriller, momentami, dzięki histerycznemu usposobieniu iwyobraźni bohaterki, wpisujący się wpoetykę horroru. Podkreśla to jeszcze konstrukcja niektórych wątków ipostać nie tyle stryja Silasa, co prawdziwie przerażającej guwernantki Maud, Madame Rougierre. To między tymi bohaterkami rozegra się najbardziej niezwykła wpowieści, sięgająca nagle za kurtynę manipulacji scena, gdy odrażającą guwernantkę dopada coś wrodzaju wykalkulowanych wyrzutów sumienia. To, że narratorką jest potencjalna ofiara wcale nie działa na czytelnika uspokajająco – bo przecież skoro ona opowiada, to wiemy, że musiała wjakiś sposób wykaraskać się znieprzyjaznych okoliczności. Historia jest jednak podana wtak sugestywny sposób, że gdzieś wpodświadomości widzimy jej drugą, niestety częstszą iprawdziwszą wersję. Bo znowu, ku pokrzepieniu serc, ku zamydleniu oczu, ku uspokojeniu duszy, Le Fanu prowadzi nas za rękę prosto wserce mirażu, serwując kolejne, pocieszycielskie kłamstwo. Kłamstwo odmienności Pod koniec życia pisarza wydano zbiór pięciu długich opowiadań pod jakże znaczącym tytułem „In aGlass Darkly”. Dwa znich zyskały rodzaj nieśmiertelnej sławy: „Carmilla” i„Zielona herbata”. Oba są jednymi z najpiękniejszych literackich kłamstw autora. Iwobu Le Fanu zbliżył się najbardziej do uniwersalizmu Poe, do podobnej mu siły przyciągania. „Carmilla” poprzedziła „Draculę” Brama Stokera. Nie mówię tu rzecz jasna otym, że Le Fanu wymyślił mit wampiryczny. Bardziej pokazał drogę, którą może podążać ów motyw, tak mocno eksploatowaną wpóźniejszych latach wpopkulturze. To droga, na której spotykamy bohaterów innych, obcych, wychodzących poza ustalone standardy ito właśnie wtakim wydaniu stają się oni zazwyczaj bohaterami masowej wyobraźni. W„Carmilli”, pod płaszczykiem tradycyjnej opowie-

16 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

ści, wktórej zło zostaje zidentyfikowane ipokonane, kryją się podteksty, które wtamtych czasach nie mogły być wyeksponowane wprost. Zachowanie iwrażliwość narratorki tekstu świadczy bowiem onieuświadomionej chęci wykroczenia poza ogólnie przyjęte normy. Inie mówimy tu tylko onormach moralnych. Wampir to przecież odmieniec, to ktoś obcy iinny, to protoplasta dwudziestowiecznych mutantów, krwiożerczy dewiant. Ito jest oczywiście kłamstwo, bo tak naprawdę Le Fanu nie pisze owampirach. Kapryśna idziwna Carmilla to po prostu obiekt pragnień drugiej młodej osoby, jedna dziewczyna będąca pod urokiem innej młodej dziewczyny, to fascynacja imiłość, które miały pozostać nigdy nie spełnione, bo już na starcie, były czymś nie do pomyślenia, czymś niemożliwym. „Carmilla” to tak naprawdę rozbieg przed „Zieloną herbatą”. Genialny, wkontekście treści, jest już sam tytuł tego opowiadania Le Fanu. Przez lata polskiej wersji opowiadania trzeba było się mocno naszukać wantykwariatach, bądź na internetowych aukcjach, bo zostało ono opublikowane jedynie w bezcennej wręcz antologii opowiadań niesamowitych wydanych wlatach pięćdziesiątych ubiegłego wieku przez Iskry, jako „Opowieści zdreszczykiem”. Na szczęście wmaju tego roku ukazała się wreszcie pełna wersja wspomnianego wyżej, najlepszego zbioru opowiadań Le Fanu – „Wciemnym zwierciadle”. Wśród nich „Zielona herbata” jest najbardziej zapadającym wpamięć utworem. To podana wszkatułkowej formie opowieść odoprowadzonym do szaleństwa pastorze, którego wpewnym momencie życia zaczęły nawiedzać niepokojące halucynacje – jego niemal nieodłączną towarzyszką stała się mała, przedrzeźniająca go małpka. To jedna znajdziwniejszych inajbardziej nośnych metafor skrywanego wyobcowania iodmienności whistorii literatury, dodajmy, że rzekomo racjonalnie wytłumaczona przez jednego zbohaterów. „Zielona herbata” to najpiękniejsze izarazem najstraszniejsze kłamstwo Josepha Sheridana Le Fanu. Prawdą natomiast jest to, że inny czytelnik może tę opowieść icałą resztę twórczości pisarza odczytywać zupełnie inaczej – to literatura podatna na różnorodne interpretacje. Dzieła Sheridana Le Fanu to również wjakiś sposób opowieść onim samym – człowieku, który nie był zdolny pogodzić się ze śmiercią bliskich mu osób, nie miał już siły walczyć zotaczającą go, przepełnioną ludzką krzywdą rzeczywistością. Pisarz, ponoć męczony nieustannymi lękami imajakami, zmarł na zawał serca w1873 roku. Pozostawił po sobie niezwykłą spuściznę, októrej nie mamy prawa zapomnieć. 

17

proza polska Nowa Fantastyka 08/2015

Krypty NeoAzji Marcin Staszak

D

zielnica magazynowa wyparowała wjednym krótkim błysku. Zniknęła jak rozlane krople krwi przysypane piaskową kołdrą przez dozorcę. Podmuch implozji szarpnął zabudowaniami zsąsiednich dystryktów, rujnując ustalony ład iciszę. Przyznać trzeba, iż była to cisza niezwykła, rozpisana na trzy instrumenty. Najbardziej oczywiste było przepastne, dudniące pustką echo wywołane przez to, czego brakowało. Gdyby swą frustrację okazywała burza, krople deszczu spadałyby ibębniły na złomach blachy przykrywających gruzowisko. Gdyby po okolicy wiercili się gapie, rozcięliby ciszę, przeganiając ją lamentami. Gdyby wniebo wznosiły się głosy policyjnych syren... Ale nie, nic ztego nie miało miejsca. Wobręb zrujnowanej dzielnicy wjechał ciemnowłosy mężczyzna, uchylił drzwi izamknął je za sobą. Poruszał się wabsolutnie czarnym skafandrze, przeszedł chyłkiem przez pas wypalonej zieleni, następnie przez plac, który wcześniej mógł nosić na swych barkach ściany imetalową okrywę dachu. Wkroczył wzwałowisko, ze swobodą wynikającą zdługiego doświadczenia omijał luźne elementy, które mogłyby zgrzytać pod jego ciężarem. Mężczyzna, postępując tak, dodawał swoją małą, ukradkową ciszę do tej głębszej, dudniącej. Trzeciej ciszy nie dało się tak łatwo uchwycić. Gdyby słuchać wystarczająco długo, wkońcu odkryło by się jej nuty wchłodzie strzaskanego szkła igładkim plaście wykorzystanym wczęści budowli. Cisza kryła się wniepozornej walizce, ciężka niczym ogromny rzeczny otoczak. Była to cierpliwa cisza towarzysząca śmierci. Pustka trwała jeszcze długo po tym, jak ciemnowłosy odszedł. *** Wzdłuż białego korytarza ciągnęły się sale oniejasnej numeracji. Zwykły człowiek zgubiłby się szybciej niż ziarno ryżu wspichrzu żyta. Pocieszające, że ciemnej tłuszczy nikt tu nie wpuszczał, chyba że nogami do przodu. Drzwi windy rozsunęły się, stuk oficerek ogresowe płytki wyprzedzał okrok dwoje służbistów. Maszerowali od sali do sali, zaglądając wekrany rozlewające się na drzwiach. Każde zpomieszczeń wyglądało identycznie. Wewnątrz dało się dostrzec rzędy drzwiczek, każde nie wyższe niż połowa człowieka. Nad każdym miniaturowym wejściem jarzył się bladym światłem numer. –Ilekroć tu jestem, przechodzą mnie ciarki, jakbym zaglądał do prosektorium – rzekł wyższy zoficjeli owyraźnych europejskich rysach. Wydawał się stosunkowo młody, co oniczym nie świadczyło wtym przeklętym przez Phoebe świecie. –Naszym gościom niewiele brakuje do stanu wskazującego... – rzucił żartobliwie drugi, krępy. Winą za posturę obarczyć należało bardziej zmienność mody wraz zkreatorami Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

sylwetek niż jakość genów. Każdy wszak wie, iż wtej części NeoAzji co sezon zmieniał się kanon piękności. Inżynierowie cielesności zbijali majątek na tych chorobliwych dążeniach do nieuchwytnego ideału. Gdzież go jednak znaleźć? Dziś niski okrągłej twarzy iprzerysowanych skośnych oczach jest jeszcze indywiduum, jutro stanie się popularny, pojutrze na tyle powszechny, że aż pospolity. Blaski celebrytów gasną szybciej niż rozbity neon. –Oczym ty mówisz? – Wyższy rozejrzał się konspiracyjnie. – Jest coś, oczym nie wiem? –Flavius, gdyby nie fakt, że przybyłeś do naszego oddziału zzapyziałego kraju starego świata, gdzie nadal włóczycie nogami po asfaltowych ścieżkach, to już prosiłbym, byś pokazał mi swoją tablicę fibizacji – mruknął niższy, niezadowolony. Wjego słowach wytrawny słuchacz doszukałby się groźby. –Naprawdę chcesz ją przejrzeć? Mam ją udostępnioną na waszej Giełdzie – rzekł, wbijając ciąg znaków na przyściennym panelu. –Błyskotliwość twojej odpowiedzi zmusza mnie do zawnioskowania ousługi przedaborcyjne celem zapewnienia... –Już, już dobrze. – Wyższy machnął ręką. – Wiem. Pachnie mi to eugeniką. Zapadła cisza. –Wszystko przez te kapsuły, napychają ich więcej niż sardeli wpuszcze. –Sardynek – poprawił niższy. – Tak to wygląda wkrypcie – sapnął, ciągnąc za okucie pod numerem 4969, ostatnim wsali. –Słyszałeś otym nowym, Thiên Hái? – spytał Flavius, skinieniem głowy wskazując na ciało wyjeżdżające zżelaznej kapsuły. Nagle przypomniał mu się hotel wstarym Tokio. –Tak, przejrzałem nawet jego tabelę osiągnąć iranking społeczny – odpowiedział Hái, udając, że nie dostrzega wymaganego wtej sytuacji „Panień”. Nie był jeszcze Phoebe, ale to nie znaczyło, że podwładny nie mógł się do niego zwracać zgodnie zmodą panującą wśród aspirujących. – Niewiele brakowało, by otrzymał granty cybernetyczne. –Przyszły Phoebe? Aja myślałem, że ich nie interesują te sprawy. –Które? – dociekał Thiên Hái. –Seks, hedonizm. Za co innego mógł trafić do nas? Może spojrzymy, jak go odpieczętują? – Flavius się ożywił, odpalając trasę magnetyczną, którą pojechało ciało. –Chodźmy na kolejny blok, posprawdzamy leżakownie – odparł Hái, zważając na ściśle określone obowiązki. – Przecież tamci itak nie uciekną. –Widzieliśmy to tysiące razy. – Dla ponaglenia wywołał statystyki pracy wobszarze rozszerzonej rzeczywistości Flaviusa. Tamten prychnął nieprzyzwoicie. – Nigdy nie byłem tak blisko Phoebe. Czyż nie na tym opiera się nowy azjatycki sen?

18

Marcin Staszak

– Zamilcz, inaczej zakosztujesz amerykańskiego koszmaru – burknął Hái niestosownie. Wszyscy bali się zsyłki do Stanów, szczególnie młodzi ze starego świata. Odpowiedź wstrząsnęła Flaviusem, sama myśl otym potwornym miejscu napawała go odrazą. –Będę wdzięczny móc pozostać na służbie wraz ztobą – rzekł asekuracyjnie, nieco zbyt pośpiesznie, by wyglądało to naturalnie. – Równie dobrze mogliby przetrącić mu kręgosłup, by go unieruchomić. – Zaśmiał się, towarzysz nie odwzajemnił uśmiechu. –Położą faceta na stole, wsuną igłę wdwa miejsca wmózgu. Wstrzykną separator, by sobie pospał. Nic ciekawego. Ciało śpi, umysł pracuje ipokutuje. – Blokada neurologiczna to miła sprawa – Flavius rzucił sloganem zniedawno zasłyszanej reklamy. –Oile lubisz być uwięzione wewnątrz własnej głowy. Myślę, że to straszne, nie móc ruszyć kończynami. Podobno masz wgrywane Mury Zaporowe. Wiesz choć, co to znaczy? –To się nazywa ubezwłasnowolnienie. Odcinają cię od sieci po całości. Myślisz osobie iczekasz na Terapeutę. –Jest znacznie gorzej. Usuwają ci dostęp do różnych miejsc wgłowie, wspomnień, wiedzy, umiejętności. Jeden błąd, atwoje ciało zapomni jak wytwarzać czerwone krwinki. –Witamy wKrypcie – odparł Flavius, wzruszając ramionami. Ruszyli sprawdzić pozostałe leżakownie. Flavius miał sporo materiału do przemyślenia. Nie zrobił jednak tego, po trzech krokach padał na wznak. *** Czerń ichłód zalewały wszystko. Gdzie nie spojrzeć pustka, choć nie miało się wzroku. Słuch również nie rejestrował niczego poza wewnętrznym światem. Wang Su siedział wewnątrz siebie, jakkolwiek to nie najlepsze słowo. Nie oddawało ono bezkresności, wjakiej się znalazł. Deprywacja sensoryczna to przy tym jak letni wietrzyk w porównaniu zhuraganem. Zagubić się we własnym umyśle, błąkać bez możliwości sięgnięcia do jakiejkolwiek myśli opisującej własne Ja. Bał się panicznie, nie wiedząc, czym jest. Kołem? Kawałkiem krzemienia? Zagubioną SI z ubiegłego stulecia, wgraną na uszkodzony nośnik danych, który ktoś raczył w ramach dowcipu podłączyć do... nie wiadomo czego. Dla kogoś stojącego obok wyglądałby jak śpiący. Był równie żywy co martwy, istny kot Schrödingera. Wumyśle Su pojawiło się coś na wzór światła, nigdzie nie dało się zlokalizować źródła tej narastającej jasności. Chłód nieco zelżał. Coś niby-gestem zachęciło go do przemieszenia się. Płynął wodmętach, szukając swego światełka wtunelu. Starał się rozglądać dookoła, co wydało mu się niedorzeczne. Jak rozejrzeć się wjednowymiarowej przestrzeni? Czy były tu jakiekolwiek wymiary? Ktoś mu podpowiadał, że nie będzie żadnego światełka wtunelu. –Będę twoim Zdumieniem. – Wang nie był pewien, czy dobrze usłyszał, może chodziło oSumienie? Co jednak znaczyły te słowa? –Gdzie jesteś? – zapytał niepewnie. –Tuż obok ciebie. Spójrz. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Su wytężył wszystkie siły inagle poczuł niepokojące mrowienie wmiejscu, które mogło stanowić ośrodek jestestwa. –Podaliśmy ci antyseparator, niebawem odczujesz nieco więcej swobody. –Czuję, jakby spłynął ze mnie paraliż przy senny – odpowiedział po chwili namysłu. –Pamiętasz, dlaczego się tutaj znalazłeś? – zapytało „umienie”, jak raczył myśleć orozmówcy Wang Su. –Zpowodu... – szukał odpowiedzi przez kilka sekund wprzytłaczającej ciszy. Zaczynał ponownie bać się, że został tu całkiem sam. –Zaprosiłem cię tutaj wramach Sprawiedliwości Wyrównawczej. Abyśmy mogli przeanalizować najlepsze rozwiązanie dla pana, panie Wang, daję panu uprawnienia do zburzenia pierwszego Muru Zaporowego. –Co proszę? – rzucił zdezorientowany. Obraz nagle uległ wyostrzeniu. Su stał przed calowej grubości taflą lodu onieprzejrzystej fakturze. Sięgnął po młot iuderzył zcałych sił, nic się nie stało. Czuł na sobie zewnętrzną presję, by powtórzyć czynność. Uczynił to sześciokrotnie, aż wreszcie tafla przerodziła się wcieknący potok łez. Czy nie lepiej było wykorzystać reakcję termitową iwysadzić całość wdiabły? –Ateraz przejdź do poranka tamtego feralnego dnia – nakazało Umienie. *** Budził się każdego ranka zbólem głowy, ćmiącym iciężkim jak kowadło. Odrywając od czaszki asymetrycznie rozłożone ssawki magnetyczne, czuł jeszcze drażniące, elektryczne impulsy, mające na celu pobudzać synapsy. Powstały dyskomfort bywał przytłaczający, najbardziej tuż przed samym przebudzeniem. Zsunął nogi tak, aby koniuszki palców dotykały przyjemnie ciepłej boazerii. Przetarł zaspane oczy iznadobnym namaszczeniem wpatrywał się, jak lewa stopa drga wnerwowym tiku. Obie niedogodności mógł bezproblemowo usunąć przy odrobinie zachodu, każda znich stanowiła jednak coś na wskroś ludzkiego iwłaśnie ztego powodu zapragnął je pozostawić. Zupełnie odmienne podejście miał do innych aspektów życia. Doskonale pamiętał operacje neuroplastyczną, której poddał się przed dwoma laty. Nie przysłużyła mu się wnajmniejszym stopniu – wbrew zapewnieniom konowałów zHangzhou. Ileż go kosztowało przemknięcie do nowych republik; same procedury migracyjne doprowadzały ludzi do szaleństwa lub, jak Wanga, na czarny rynek. Światem nominalnie rządziły państwa czy korporacje pokroju NeoGenesis Corp., ito właśnie one ustanawiały taksy transgraniczne. Nikt nie miał jednak wątpliwości, gdzie leży realna władza. Półświatek świadczył najróżniejsze usługi, za odpowiednią cenę. Nie każdy jednak chciał ją płacić, szczególnie że twarda waluta nie była tak cenna jak kiedyś. Wświecie ukierunkowanym na Post-Humanizm, kartą przetargową okazywał się sam człowiek. Su od dłuższego czasu marzył opewnych zmianach wswym ciele. Mógł co prawda udać się do rynsztokowego Inżyniera Cielesności. Ci jednak oferowali usługi raczej wizualne, oile

Overkill Krypty NeoAzji

19

Nowa Fantastyka 08/2015 06/2015

tak można nazwać wydłużenie ciała, modyfikację muskulatury, permanentne owłosienie lub wieczną nagość. Wcześniej mawiało się oKosmetyzacji Cielesności, zanim nie zaczęli tych swoich cudów. Ale piękno zewnętrzne nigdy nie stanowiło największego zmartwienia Su. Zapadając wsen roztaczał wizję siebie doskonalszego, przekraczającego zwykłe ludzkie ograniczenia. Chciał być sprytniejszy od wszystkich innych, mądrzejszy niż wszystkie AIC, Artificial Intelligence in the Cloud. Marzył owyniesieniu swej inteligencji pod niebiosa, ta jednak pozostawała nieustannie na tym samym poziomie, niezależnie od ilości przeprowadzanych poprawek neuroplastycznych. Zgodnie ze wskazaniami Nowych Bogów należało spełniać ściśle określone kryteria, by doznać łaski sakramentu Wniebowzięcia. Gdy Su, przy ostatniej ceremonii dziesięć lat temu, na ostatniej prostej został uznany za niegodnego, był sfrustrowany jak wszyscy diabli. Wszyscy sposobili się do tegorocznej fiesty. Wskaźniki progresu dalej miał bardzo wysokie. Taki stan rzeczy irytował ipodniecał równocześnie. Czy iwtym roku otrze się oboskość? Jeśli nic się nie zmieni, równie dobrze będzie mógł sobie palnąć włeb. Tu iteraz. Choćby miał zreprodukować własną drukarką staromodnego colta izastrzelić jak ten młodzik wsześćdziesiątym drugim. Spojrzał żałośnie na odłączoną n-maszynę ustawioną wnarożniku. Wystarczyło nabyć plan przestrzenny iuruchomić program, tak samo jak wstarodawnej pralce, którą posiadała jego babka. Westchnął ciężko. Pomacał coraz rzadsze kędziory ztyłu głowy, aż natrafił na tomofonowy zwitek. Szarpnął energicznie, wypinając bezpośrednie łącze ze swego umysłu; zakończył tym samym reorganizację wspomnień, które właśnie archiwizował na zewnętrznym dysku. Zwinął włos-link ischował go do papierośnicy, pamiątce po jednym zodległych przodków zdrugiej linii. *** –Nie skupiaj się na tym – rzekł głos niepasujący do obrazu. *** Zaraz po piątej rano na płynącej za oknem wideosferze rozświetliła się reklama NeoGenesis Corp., zachwalająca upgrade osobowości do v4.3. Aktualizacja wprowadzała szesnaście kosmetycznych poprawek interfejsu oraz niwelowała najgorszą wpadkę korporacji od lat, usuwając poświatę wholografii. Su aktywował własny program. Extended reality rozpaliło się feerią barw, oszałamiając użytkownika. Wszystko było piękne ibarwne niczym wachlarz pawich piór, pełniło nawet tę samą funkcję – zakrywało mniej atrakcyjny ptasi kuper. Su wodził wzrokiem po różnych elementach swego wyposażenia, od ekspresu do kawy po barokową, zupełnie niepasującą do wystroju szafę, oczym Extended reality raczyło go zmiejsca poinformować, proponując trzy różne zamienniki. Niestety defekt mgły pozostawał, rozmywając napisy lub pozostając je, gdy sam przedmiot już dawno zniknął zpola widzenia. Wada obniżała zaufanie, obniżała Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

wartość produktu. Wielu zrażonych nabywców przeszło już do konkurencyjnego Plaeteur no.5. Wang Su nie należał do nich iani myślał zmieniać operatora na któregoś znowo powstałych. Wyrastają tacy niczym megagrzyby po mutagennym deszczu – pozostałości po najkrótszej światowej wojnie, by zniknąć wechach świata ipozostawić człowieka bez prawa do życia welektronicznym uniwersum. Zgasił ER. Całą uwagę poświęcił na płynącej za oknem reklamie. Barwny obraz kusił, by zmiejsca sięgnąć po aktualizację. Wystarczy krótki ruch ręką, wskok wGlobalNet ijeden myśloklik. Wang nie podjął jeszcze decyzji owgraniu nowszej, odziwo darmowej wersji Osobowości dla posiadaczy wcześniejszych odsłon. Wyglądało to zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. Wideosfera przesunęła się już na wysokość kolejnego pilaru mieszkalnego, zwanego przesadnie drapaczem ozonosfery. Blask rozpraszający się na energetycznej bąblu okiennym zelżał, umożliwiając spokojne spojrzenie na przestrzeń. Wang podszedł ku części otwartej, stanowiącej połączenie mieszkania ze światem zewnętrznym. Całość rozdzielała delikatna połyskliwa membrana, stanowiąca część podłogi iścianę zewnętrzną, przechodząca dalej płynnie wplast. Niekiedy miał ochotę zakrzyknąć jak na starych filmach sci-fi: „Podnieść osłony!”. Zawsze, gdy miał stanąć na strefie, odczuwał niewyobrażalny lęk. Pierwszy krok imembrana zaczynała gorzeć miarową zorzą barw tuż pod postawioną stopą. Wystawać na cienkiej, prześwitującej podłodze jednoimiennych atomów inie mieć pod nogami żadnego innego gruntu, pomijając ten po trzyminutowym locie wdół, było wtym coś zmitycznej magii. Strach pozostawał, choć Su wiedział przecież, że nie odnotowano do tej pory żadnego wypadku związanego zawarią któregokolwiek zpilarów. Dzięki strefom pilary zawdzięczały swój majestatyczny wygląd. Phoebe wiedzieli, jak wznosić prawdziwie monumentalne struktury. Su rzucił wzrokiem za znikającą wdali reklamą. Auta sunęły po niebie nieprzerwanym strumieniem wprost do węzła We3K, zwanego przez użytkowników tygodniówką. To mu przypomniało, iż najwyższy czas, by udać się na przegląd własnego latacza. –Witam! – krzyknął Reklamiarz na czwartym, najwyższym poziomie głośności. –Znów? Przecież ostatnio przyjąłem wizytę – mruknął wstronę hologramu emitowanego zkoncentratora mediów umieszczonego na północnej ścianie. –Ma pan całkowitą rację, odbyła się ona równo tydzień temu. Ajak dobrze pan pamięta, wyrażał pan zgodę na nasz newsletter wramach transakcji wiązanej za dostęp do danych od Ergo Corp. –Przełącz – nakazał niezbyt zachwycony. Czekała go długa sesja pętloklam, nagabujących do pozyskania któregoś zzdawałoby się nikomu niepotrzebnych produktów. –Zpewnością doceni pan naszą Yrwmę, nadaje się idealnie... –Nie dziękuję – przerwał, nim Reklamiarz wyświetlił przedmiot. Wang widział go już wielokrotnie. –Wtakim razie może zainteresuje pana karma Fliflap, bogata wminerały. – Wizja zmieniła się. Przez pokój przebiegł

20

Sławomir Marcin Prochocki Staszak

holograficzny psiak, przywarł do wygenerowanej miski izaczął zajadać fliflapowe groszki. –Proszę zwrócić uwagę na kondycję zwierzęcia. Na naszym pokarmie może szybciej przejść na postanimal – wygłosił slogan. –Pierwsze co zrobię, stając się Phoebe, to permanentny zakaz reklam – rzekł, odwołując się do Pierwszego Prawa, przywileju, który umożliwiał nowym Phoebe wprowadzanie zupełnie nowych regulacji. *** –Podążaj dalej za wspomnieniem – upomniało Umienie, wyczuwając wahanie Wanga. *** Su, znudzony wymuszonym oglądaniem podstawowego pakietu, przeszedł się wzdłuż mieszkania, przecinając wiązkę emitera. Zakłócenia rozszalały się wokół wielowymiarowej dziury oludzkim kształcie. Wszystko przez tą cholerną poświatę wER, utrzymującą się wpowidoku nawet po odłączeniu. –To skandaliczne naruszenie licencji! – oburzył się Reklamiarz aż wizja zadrżała. –Chwila... – powiedział Su pośpiesznie, nie zdołał jednak zatrzymać lawiny zdarzeń. Nim zdołał mrugnąć, na podeście audiencyjnym wyrósł Funkcjonariusz. –Zostaliśmy powiadomieni oniedotrzymywaniu umowy ihaniebnym ignorowaniu dziewięćdziesięciu procent prezentowanych ofert. Znając realia przymykaliśmy na to oko, jednakże świadome zakłócanie transmisji to poważne wykroczenie. Jestem pewien, że pan to wie. Potwierdził pan to cyfro-grafem. –Cholerny cyrograf – mruknął Su, połykając niemal język. –Mówił pan coś? – rzucił Funkcjonariusz zwymownie podniesioną jedną brwią. –Zrobiłem to całkowicie nieświadomie, zupełnie przypadkiem – tłumaczył się Wang, przyjmując przepraszającą miną, której nauczyła go tajska mamka. –Niech mi pan wierzy, nie takie wymówki słyszałem – odparł twardo Funkcjonariusz. –Jakie mamy rozwiązanie? – Su wolał nie przedłużać rozmowy. –Standardowo, zgodnie zregulaminem, muszę nałożyć na pana karę wwysokości dwóch tysięcy jednostek. –Dwa tysiące jednostek konsumpcyjnych! Przecież to jest ogromna suma! –Rozumiem zatem, że mam wykreślić pana znaszej listy izobowiązać do zwrócenia wchłoniętej wiedzy na wypalance? – Wtwarzy funkcjonariusza nie było żadnych emocji. Drań wiedział, że Su nie może sobie na to pozwolić, nie teraz, gdy zbliżył się tak blisko magicznej granicy przejścia. –Nie dałoby rady tego załatwić polubownie…? Przecież nie macie ze mną problemów. Proszę przejrzeć rejestry. – Na samą myśl owypalaniu szarych komórek zatrzęsły mu się ręce. –Dwukrotnie spóźnił się pan zprzyjęciem Reklamiarza. Łączny czas opóźnienia wyniósł sto trzydzieści trzy sekundy. To jest długość oferty RexPulo. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Wang skrzywił się, wiedząc, że nie ma żadnych szans zpracownikiem korporacyjnym. –Mogę jednak... –Tak? – rzucił Su szybko. –Coraz bardziej popularne ibezpieczne jest odbieranie treści bezpośrednio we własnym umyśle poprzez direct link. Proponuję pakiet trzyimpulsowych reklam co dwadzieścia cztery minuty, wstrzykiwany wprost zsieci na pana bezpośrednie łącze. –Odmawiam. Proszę wypisać mandat, wolę zapłacić jednostki karne. Zakupów konsumpcyjnym mam dokonać najdalej wprzeciągu tygodnia? – spytał, nie do końca pewien. –Pańska wola. Okres został skrócony do czterech dni. Obraz rozwiał się zupełnie. Cała sytuacja miała jeden plus, nie będzie już trzeba więcej oglądać Reklamiarza wtym tygodniu. Po głębszym przekalkulowaniu Su uznał, że transakcja nie należała do najgorszych. Uśmiechnął się, mimo ćmiącego bólu głowy. Ruszył ku tacy obiadowej. Wtym przypadku nie musiał przywoływać wizualizacji by wiedzieć, jak będzie wyglądał jego obiad. Wszystko staroświecko odbywało się wewnątrz głowy, było wtym coś niezmiernie intymnego. Ostatnie miejsce nieskażone przez kogokolwiek innego niż on sam. Ewolucję świata dostrzega się poprzez zawężenie strefy prywatności. Mój dom, moja twierdza. Mój komputer, mój bastion. Mój umysł, moja ostatnia przystań. Czysty, własny umysł, ostatni bastion bezpieczeństwa. *** –Dalej proszę – Umienie, nacisnęło na jego świadomość. *** Wybrał sałatkę zowoców morza inim zatwierdził myśloklikiem zamówienie, stracił zupełnie apetyt. Każdy obywatel NeoAzji od urodzenia posiadał wchmurze archiwum osiągnięć na wzór tych dostępnych wgrach komputerowych. Czego tam nie było! Pisanie, zpodziałem na wszystkie języki znane światu, nie wykluczając tych od programowania. Ukończone kursy, szkoły. Każdy zawód miał przypisane cechy, które trzeba było posiadać; do chwili, gdy nie miało się ich wCV, można zapomnieć ozatrudnieniu. Su przewinął okno, aż natrafił na klaster Qíngbào. Cały czas pozostawał pusty, nie pocieszało nawet to, że pasek postępu zatrzymał się na 97%. Czyżby jego marzenie miało się nigdy nie spełnić? Jak podkręcić tę cholerną inteligencję? Przeszedł się po pokoju, szukając małej metalowej kuli wymontowanej dzień wcześniej zauta. ORB spoczywał spokojnie na niemodnej, puchowej poduszce. Nie mając pod ręką żadnego stosownego opakowania, Su upchał sprzęt wpośpiesznie zerwanej poszewce. Stanął trzy metry przed koncentratorem mediów, po czym komendą głosową wywołał zaktualizowaną mapę Suǒyǒu Dìtú – mapę wszystkiego. Za ostatnią poprawkę musiał zapłacić trzynaście jednostek – co stanowiło miesięczny czynsz mieszkaniowy na najgorszym piętrze pilaru, gdzie światło słonecz-

Dobór Naturalny Krótka Krypty NeoAzji odwilż Szczepana Dracza

21

Nowa Fantastyka 08/2015 04/2015 11/2014

ne właściwie już nie docierało. SD zawierała naniesione informacje praktycznie owszystkim, co mogłoby okazać się przydatne. Natłok wyświetlanych informacji był zatrważający idla świeżych użytkowników stanowił nie lada problem. Obraz generował się jednak bez najmniejszych przeszkód. Dane nakładały się na siebie włatwych do obróbki zestawieniach, oile wiedziało się, jak to zrobić. Dlatego między innymi Su rozkładał mapę wpostaci holograficznej, anie wewnątrz swego umysłu, inaczej mogłoby to za bardzo obciążyć jego neurony, aużytkowana przez niego licencja programowa Synapsis nie obejmowała świadomych przeciążeń. Oubezpieczeniu również można by wtedy zapomnieć, ana to nie było go stać. –Filtruj zakłady mechaniki, kontrola gwarancyjna – nakazał rozrastającej się ciągle mapie. Sieć padła na kilkanaście sekund. *** –Interesujące. *** Dziesięć tysięcy punktów jarzących się na pilarze mieszkalnym zniknęło całkiem. Tereny wokoło budynków upstrzone były rzadką mgłą znaków. –Odnajdź najbliższe. Obraz mapy powiększył się, nabierał szczegółowości. Pojawiły się dwa jaskrawe żółte punkt. –Tylko dwa? – spytał zdziwiony. SD jednak nie odpowiedziała, opcja awatara-przewodnika była chwilowo niedostępna. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę zeszłotygodniowe zhakowanie wizualnych awatarów na nazistowskie zwierzęta wOrwellowskim wydaniu. –Wytycz trasy. Zgraj do pamięci podręcznej. – Su skrzywił się na chwilę, ścięty bólem. – Złożę im pozew za tę fuszerkę inic im nie pomoże genialna optymalizacja pamięci krótkotrwałej… Dlaczego to jest tak daleko. Dzielnica magazynowa? – mamrotał, obrabiając wycinek planszy wewnątrz umysłu. –Suǒyǒu Dìtú, optymalizuj trasę zwyłączeniem płatnych sektorów. Oznacz dzielnicę kwadrantu genetycznego, kolejkuj go na drogę powrotną. Po zapamiętaniu elementów trasy wyszedł zmieszkania.

Thiên Hái pochylał się nad leżącym wciepłej jeszcze kałuży Flaviusem. Znajdowali się aktualnie wstrefie bezskanerowej. Alarm nie zawył, nie miał kto go podnieść. Włoch spoczywał na gładkiej powierzchni korytarza, nurzając się we własnym moczu. Porażenie mięśniowe dotknęło również zwieracz nieszczęśnika. Thiên Hái wstrzyknął chłopakowi wprost wrdzeń kręgowy kolejną dawkę neurotoksyny, wierząc, że uszkodzenia nie naruszą macierzystej struktury genów. Musiał odciąć go od GlobalNetu isieci wewnętrznej, ato był najlepszy sposób. –Wybacz, młody, przyjechałeś nie-w-porę. Stawka idzie owielką sprawę – wyszeptał mu wprost do ucha Hái, chwyEbookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Jarek Musiał

***

22

Marcin Staszak

cił Flaviusa za nadgarstki iuniósł. Druga para rąk złapała go za nogi. Głowa zwisała bezwładnie, obijając się rytmicznie pomiędzy ramionami jak serce dzwonu. Podczas jednego zwahnięć, tuż przed zamknięciem wjednej zkapsuł, Flavius dostrzegł jeszcze niewyraźną postać wskafandrze. Ichoć nie był do końca pewien – wtym stanie nie mógł być –wydawało mu się, że mężczyzna ma przytroczoną uboku walizkę. Drzwiczki zamknęły się szczelnie. –Dostaje antyseparatory, niedługo będzie gotów – rzucił Hái. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest już całkiem sam. Wiedział, co musi teraz nastąpić. Ruszył do dyżurki, ta jak zwykle stała pusta. Pełna automatyzacja wykluczyła część personelu zlisty płac. Siadł za najszerszym panelem ipośpiesznie zaczął wpisywać komendy, unieruchamiał ciągi komunikacyjne Krypty jeden za drugim. Stawiały opór tylko przez moment, zbyt dobrze znał zabezpieczenia. Miał świadomość, że nikt nie może zakłócić spotkania, więc uwijał się jak wukropie. –Czas się ulotnić izacząć nowe życie – pomyślał, pędząc do pionu technicznego. *** –Zatrzymajmy się tutaj przez chwilę. Które elementy uznajesz za naganne? – dociekało Umienie. –Nie dostrzegam niczego nagannego – odpowiedział SU pewnym siebie głosem godnym generała. –Jako jeden zpunktów pokuty dopiszę ci kurs etyczny, abyś pamiętał oobowiązku wydatkowania jednostek konsumpcyjnych wnajbliższym licencjonowanym punkcie obsługi należącym do korporacji, zktórej posiadasz sprzęt. Ateraz skup się na trasie swojego przelotu iwszystkich pojazdach, które mijałeś. Odnotujemy również wszystkie niezwykłe zdarzenia. *** Wang Su wybrał zakład mechaniki Deng Xiaopinga, który znajdował się wrejonie nieprzylegającym do żadnej ztrzech kwarantann. Co było bardzo pożądane iwłaściwe pod względem bezpieczeństwa. Trasę postanowił pokonać najtańszą alternatywą. Po opuszczeniu pilaru wsiadł do kolejki podmiejskiej, która wyglądała niemal tak samo jak dwieście lat temu. Nikt jednak nie kupował biletów, wszystko odbywało się samoczynnie nawet nie za pomocą zbliżeniowych chipów, awrozszerzonej rzeczywistości, zdrobnym udziałem skanera wzoru genowego. Krótkie piknięcie przy punkcie startowym ipowiadomienie wER. Wyjście wyglądało tak samo. Przejażdżka była monotonna, trwała sześć minut ikosztowała jedną setną jednostki konsumpcyjnej. Wjej trakcie najbardziej niezwykłą rzeczą było pojawienie się bezpańskiego psa za oknem. Dzielnica magazynowa składała się właściwie wcałości zpotężnych hal pooddzielanych uliczkami dojazdowymi. Wyglądało na to, że od lat nikt nie wykupił tych przestrzeni. Drapacze ozonosfery posiadały własne składy wwielokondygnacyjnych podziemiach. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

–Witaj – rzekł Su, kłaniając się właścicielowi zakładu wciśniętego pomiędzy hale. – Sądziłem, że już dawno nie ma takich miejsc jak to. –Jakich miejsc? – spytał Deng. –Pojedynczych rzemieślników pracujących tak jak pan. –Daję sobie radę. Mów, zczym przychodzisz. – Właściciel podszedł do stołu znarzędziami. Podniósł laserowy nóż, obejrzał go zkażdej strony iodłożył na miejsce. –Muszę oddać do konserwacji ORB ze swojego auta. –Wyciągnął wzmiankowaną kulę. – SD wskazało, że najbliżej będzie mi do pana. –Mogę? – Wyciągnął dłoń zbrudną od smaru ścierką, jakże niepasującą do obrazu współczesnego świata. –Proszę sprawdzić, czy jest wpełni sprawny. Inaczej nie będę mógł spokojnie podróżować. –Zawsze pozostaje komunikacja niezależna – wspomniał bez większego zaangażowania Deng. Wang machnął ręką. Znudziło mu się tłumaczyć, że jest starszy, niż wygląda. –No, wszystko jest wporządku, mogę zaraz wgrać potwierdzenie. Jak płacimy? – uśmiechnął się po chwili mechanik. –Słucham? – odpowiedział Su zdezorientowany. –Przyjmuję zapłatę na jedno zkont, nie mam jednak problemów zalternatywą – rzekł mężczyzna, akcentując wyraźnie ostatnie słowo. Zmierzył Wanga wzrokiem od dołu do góry. –Alternatywą… – mruknął niewyraźnie Su. Co masz na myśli, staruszku? – Dziś będzie standardowo. –Zgodnie zżyczeniem, choć... – urwał nagle. – Może zechcesz nabyć coś poza usługą stemplową? –Przykro mi, ale nie wiem, oczym pan mówi. –Żadne zakazane przez Phoebe sprawy, jedynie korporacje są delikatnie zaniepokojone tą formą działalności, inaczej sami by ją wprowadzili do obiegu. –Nie jestem pewien, czy będę zainteresowany – rzucił wymijająco. Deng odsunął płachtę prowadzącą do ciemnego korytarza. Wykonał zapraszający gest ręką. Su zastanawiał się przez chwilę, czy warto brnąć dalej wten temat. Ostatnio nikt już nie handlował kradzionymi narządami, więc nie było się właściwie czego obawiać. Ruszył wkońcu przed siebie, wmroczną toń, do świata, który oferował inny wariant życia. Xiaoping szedł kilka kroków zprzodu. Budynek zzewnątrz wyglądał na zdecydowanie mniejszy. Gdzieś wpołowie korytarza rozświetliły się pierwsze lumisfery, na których tutaj najwidoczniej oszczędzano. Ściany pokryte plątaniną rur przypominały stare spracowane dłonie, na których pulsowały żyły. Było wtym coś niepokojącego. –Jesteśmy na miejscu. Bez obaw, nic ci nie grozi – rzekł rzemieślnik nieco zbyt słodkim głosem. Su skrzywił się, uznając sprawę za niezręczną. –Myślisz nie wtych kategoriach, co potrzeba. Równie dobrze mogę być aseksualem, to dość częste. Jednak, skoro już jesteśmy przy tak ważkim temacie... –Phoebe nakładają restrykcje urodzeń, Corpo oczekuje ich zwiększenia. Przecież ktoś musi pracować, askoro pracuje, będzie konsumować, itak dopełni kręgu sprzedajności. –Politykę zachowaj dla siebie. Tu masz to – rzekł mechanik ipodsunął mu mały krążek, nie większy od ściętego paznokcia.

23

Krypty NeoAzji Nowa Fantastyka 08/2015

–Przecież to wgrywka. – Su sięgnął po płytkę, oglądnął ją zkażdej strony. –Ano wgrywka. – Uśmiech na twarzy Denga powiększył się do granic możliwości.– Chcesz wiedzieć, co znajduje się wewnątrz? –Za odpowiednią cenę będę miał okazję się zapoznać, prawda? –Wgrywka zawiera towar niedostępny nigdzie wclear-necie. Doznania nieporównywalne zniczym innym. To będzie tak realne, tak pyszne, że nie będziesz miał ochoty robić tego wswym wątłym, szarym życiu. –Implikator seksu? – zgadywał, pocierając chropowatą fakturę. –Bystry jesteś. Dla ciebie nawet nie zawyżę ceny, bierzesz? Wang wahał się chwilę przed odpowiedzią. Słyszał otym już wcześniej iszczerze był ciekawy efektów. Wpierwszym odruchu tłumaczył się względami biznesowymi, wszak swego czasu posiadał niewielki lokal zAndroidami Seksualnymi. Samotni klienci okazywali dozgonną wdzięczność, panie również, szczególnie gdy myliły pokoje izamiast androida zastawały innego żywego człowieka. Walczył chwilę zsamym sobą. Hedonizm wkońcu wziął górę. Przyzwyczajenia społeczne tak trudno wyplenić. –Tak – odpowiedział krótko. – Dlaczego sprzedajecie to na wgrywkach, są niemodne, niefunkcjonalne? Niemal jak dawne nośniki danych. Deng nic nie odpowiedział. Uprzątnął jedynie stare dentystyczne krzesło, które po licznych przeróbkach nadawało się do nowych, bardziej inwazyjnych celów. –Siadaj, załadujemy ją zaraz pod płat. –Wolałbym mieć to już za sobą. Zaraz nas namierzy jeden ze szperaczy… – powiedział Su, sadowiąc się wygodnie. –Dzieciaku, to jest strefa zdeinternetowana. Myślisz, że od czego były te wszystkie rury? –Rób swoje! Wang nie był pewien, dlaczego zareagował agresywnie. Po chwili spróbował wmyślach wtargnąć do sieci, jednak bez rezultatu. Świadomość braku dostępu do globalnych zasobów powodowała, że czuł się mały ibezradny. Czy właśnie tak czuje się niemowlę odsunięte od matki? –Spokojnie, bez paniki, bo mi zaraz na detektorze skali braknie. – Deng zaaplikował krążek do podajnika pistoletu, po czym przyłożył lufę do skóry. Su zacisnął zęby. Wiedział nazbyt dobrze, iż przebicie się przez czaszkę podczas aplikacji będzie, delikatnie mówiąc, nieprzyjemne. Coś jak usuwanie zębów trzonowych bez znieczulenia, pięścią odzianą wkastet. Gnat buzował wręku Xiaopinga. Kilka chwil minęło, gdy Su zaczął odczuwać na czole nieprzyjemne mrowienie. Po chwili przyszedł strzał adrenaliny, który zafundował mu program osobowościowy. Umysł przeszyły nici myśli pochodzące od jego zwierzęcego ja, nakazujące walczyć zzagrożeniem. Wang zebrał wcałą siłę woli, aby zniwelować odruch obronny. Pistolet zaczął sypać skry, swąd uderzył nagle, drażniąc nozdrza. Ale chyba wszystko poszło, jak trzeba. Przegrzanie starych narzędzi zdarzało się nader często. Zranione miejsce paliło niemiłosiernie. Su wbił paznokcie wobicia fotela, wyszarpując resztki tapicerki. Chwilę później osunął się bez sił. Chińczyk sięgnął po puszkę zpobliskiego Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

regału, który zachybotał się, tracąc ułudną równowagę. Po podłodze przejechał teleskopowy robot owyglądzie klucza francuskiego połączonego zcynowym kranikiem. Wysunął drobne łapki, by schwycić etażerkę, ta niestety nakryła go wcałości, zasypując żelastwem. –Nie przejmuj się, to tylko graty – uspokoił Xiaoping, rozsmarowując na czole Su cuchnący smar. Żel dezynfekcyjny zaczął działać po minucie. Wnormalnych okolicznościach zdziałałby cuda, niwelując ranę do lekkiego zaczerwienienia, jednak system odp*rnościowy Wanga został wzbogacony medykami nanorobotycznymi pływającymi wjego krwi. Obrońcy zakotwiczeni werytocytach zabrali się do pracy, usuwając wpierw obce ciała, anastępnie samemu reperując zniszczenia skóry. Su omdlał na kilka minut. Wtym czasie zaczęła działać nowa zabawka. Wgrywka syknęła krótko, wgryzła się wgłąb szarej istoty. Moment dotkliwego bólu, po którym następuje euforia. –Pamiętaj, nie aktywuj tego wpojeździe. Pobawisz się wdomu. Wyjdźmy stąd, to się rozliczymy. Itak też zrobili. Su pocierał po drodze ramię, wydawało mu się, że ukąsiła go pluskwa *** Osoba wskafandrze pokonywała labirynt korytarzy wwyuczonej kolejności. Najpierw wprawo, sto kroków przed siebie, sala 214Xa22, zniej do korytarza technicznego, adalej szybem na górne piętro, tuż obok magnetotaśmy. Po drodze ominęła Czyścicieli, małe cholerne roboty skanujące, których jedynym zadaniem było wyszukiwanie niezindeksowanych osób. Gdyby uchwyciły go wpromieniu skanera, podniosłyby alarm iwystrzeliły wjego kierunku ampułkę zseparatorem, po którym straciłby wszystko zpamięci krótkotrwałej. Oznaczałoby to, że zapomniałby, gdzie dokładnie się znajduje idlaczego. Mężczyzna dziękował wduchu, iż dane mu było uniknąć problemów. Biel ijasnoniebieskie lumisfery potrafiły zdezorientować. Zamknął więc oczy izaczął polegać na pozostałych zmysłach. Podążał dalej ściśle wytyczoną trasą. Wiedział, że już niebawem trafi do sali Audytorów. *** –Podwyższam uprawnienia do zdjęcia kolejnej zapory – odezwało się nieco za głośno Umienie. –Kiedy będę mógł zadać pytanie? – mruknął niezadowolony Su. –Właśnie to zrobiłeś. Ateraz wracajmy do pracy. Czas ucieka. *** Drogę powrotną Su postanowił pokonać pieszo. Dawno tego nie robił, spacer na własnych nogach na dalsze dystanse wydawał się tak nienaturalny jak próba wbiegania po ruchomych schodach. Świat dookoła wydawał się pędzić jak na przyspieszonym obrazie. We wspomnieniach Su znajdował się obraz rodziców idziadków, którzy utyskiwali, że za ich młodych lat tempo było mordercze. Powinni zobaczyć, jak to wyglądało teraz.

24

Szeregi niskich siedmio- iośmiopiętrowych bloków wyglądały na opuszczone. Stare budownictwo popadało wruinę, wmiejscu okien idrzwi świeciły dziury. Jeśli ktokolwiek tu przebywał, musiał być zdesperowany. Nawet ludzie na bakier wprawem korporacyjnym nie posuwali się tak daleko. Zdrugiej strony pustoszejące blokowiska nie były specjalnie dziwnym zjawiskiem. Większość mieszkańców przeniosła się do znacznie wygodniejszych pilarów bądź podziemnych uli, gwarantujących zatrudnienie, czyste powietrze ibezpieczeństwo. Okolica wyglądała jak zpostapokaliptycznych wizji, brakowało tylko Mad Maxa ioprychów zdziurami po strzelaninie. Tereny na wschód od trasy, którą wędrował, były zupełnie skażone ipod wyłączną jurysdykcją Safeteru, którego funkcjonariusze zrzadka patrolowali okolice. Genetyczna zupa gotowała się tam nadal, aprzecież od incydentu minęło dobre kilkadziesiąt lat. Wang nie zamierzał sprawdzać, jakie zlepki DNA zdołała wyrzucić na brzeg, co mogło stanowić nie lada gratkę dla bystrego naukowca. Zupełnie nowe formy życia, pojedyncze sztuki! Niemal jak seria limitowana batoników yàzhōu táng dàn. Słyszało się ośmiałkach, którzy kroczyli przez zakazane strefy iznajdywali objawienie. Mówiło się też otych, októrych słuch zaginął. Większość jednak powracała zprzekleństwem defektów lub nie wracała, zwyczajnie mordowana przez ludzi Safeteru. Zuchwalcy musieli mieć pokaźną ilość nagromadzonych jednostek konsumpcyjnych, by opłacić sobie usunięcie mutacji wgenomie. Standardowe ubezpieczenie nie obejmowało jawnej głupoty, nawet wśród stalkerów. Su cenił swoje bezpieczeństwo, dlatego sam niejednokrotnie najmował wàiguó rén. Cudzoziemcy zaskakiwali go za każdym razem. Entropia układu odniesienia również. Trasa biegła teraz wcieniu rosłych pilarów, które zdawały się kierować swe oskarżycielskie paluchy wniebo, wkierunku zakotwiczonych wkosmicznej pustce wysp Phoebe. Dla obecnej klasy średniej nie różnili się oni zbytnio od bogów opisywanych przez mity ilegendy, więc kim byliby dla ludzi zdawniejszych epok? Potężni idoskonali, każdy specjalizujący się winnej dyscyplinie. Surowi iwyniośli, zapatrzeni wniebiańskie spektrum. Do tegorocznych uroczystości zostało nie więcej niż dwa miesiące. Czy tym razem dostąpi łask? Wang Su nie mógł jeszcze nazywać siebie Phoebe, czy jednak miał prawo zwać się dalej człowiekiem? Zamknął oczy iwsłuchał się wodgłos mknących ponad nim aut. Brzmiały jak wartki nurt metalicznej rzeki. Węzły komunikacyjne pochłaniały pojazdy niczym wodospad pojedynczy liść niesiony niespokojną taflą. Gdy spojrzał ponad siebie, dostrzegł wyskakujące ponad równy nurt auto. Machina spłynęła na niewielki plac nieopodal, wzbijając wpowietrze drobinki pyłu. –Wang? – rzuciła kobieta wyłaniająca się zobłoku kurzu. –Witaj, Yu Tian – rzekł formalnie. – Jakże dawno cię nie widziałem. Ostatni raz na dorocznym spotkaniu wCyberii? –Zapominasz onaszym zlocie awatarów. Wsiadaj, podwiozę cię – bez grzeczności wepchnęła go do wozu iwystartowała. Włączenie się ponownie do ruchu zajęło jej aż trzy minuty ito przy aktywnym optymalizatorze synchronicznym, usprawniającym wskok. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Marcin Staszak

Wskok stanowił integralny element ruchu ulicznego. Każdy przelot ikażda większa arteria miały zarezerwowaną przestrzeń co do minuty. Przeliczenie wolnej przestrzeni i podesłanie do odpowiednich jednostek prośby ospowolnienie przelotu osetne części zajmowało zazwyczaj mniej czasu, gdyż nad całością czuwał AIC. Dziś jednak trasę wypchano po brzegi. Równocześnie można było zapomnieć oprzejażdżkach po mieście dla relaksu, zgóry należało wskazać punkt docelowy i pozwolić wybrać optymalną trasę. –Musisz popracować nad pojazdem – rzekł znaganą wgłosie Su, gdy dostrzegł tu iówdzie ubytki. –Uzbierało mi się tyle jednostek, że kupię po prostu nowe. To niedługo zacznie sypać się wlocie – rzuciła rozbawiona Tian. Su nie podzielał tej wesołości. –Miło ztwojej strony, że zechciałaś się zatrzymać. Ale jak mnie tu wypatrzyłaś? –Mam cię na stałe przypisanego na swojej Suŏyŏu Dìtú – powiedziała, wywołując dla potwierdzenia holoobraz. –Skoro już się widzimy, to może wybierzemy się na wspólną grę? Widziałem, że wseansach jest nowa produkcja przemysłu gro-filmowego – zaproponował, oceniając jej poziom zainteresowania na więcej niż dobry. –Męczą mnie te myślowizje, niby to ogląda się ten sam film, ale doznania jednak nie te. Siedzi się obok siebie, ale obraz widzi się już we własnej głowie, wodcięciu od współoglądaczy. –Och, miałem na myśli interaktywną, liniową grę dla dwojga. Wcielamy się wbohaterów filmu, fascynujące doznanie – zaczął zprzejęciem. –Jedźmy do mnie, będzie przyjemniej – odpowiedziała. –Wporządku. Pojazd pomknął aerotunelem aż na sam szczyt pilaru, iglicy bogactw. *** Film był nudny, zupełnie nieinteraktywny, zczasów, gdy rozdzielano kinematografię od gier wideo, już ciekawsze byłoby zwiedzenie muzeum dźwięków utraconych, gdzie wsłuchiwaliby się w tony zegara z kukułką. Wang wolał jednak współczesną formę rozrywki, dawała znacznie więcej satysfakcji. Obawy poprzednich generacji nie sprawdziły się, ludzie nadal odróżniali e-świat od prawdziwego, za sprawą regulacji nakazujących pozostawianie makra lub kotwicy wwykreowanej rzeczywistości. Nowe wirtualne uniwersa różniły się od tego prawdziwego wróżnym stopniu, choć faktem było, że wtych pierwszych spędzało się coraz więcej czasu. Digital Native. Dziś wniemal całej NeoAzji nie rodził się nikt pozbawiony kontaktu ztechnologią, zczym nie mogli pogodzić się Amiszowie, których ostatnia enklawa znajdowała się południowej Birmie. –Zgłodniałem. Zjemy coś wspólnie? – spytał Wang. –Zaraz coś przygotuję – mruknęła, idąc wstronę tacy produktora. – Niech to szlag, bot administracyjny nie wymienił do tej pory blatu. Tak że nici zszybkiego posiłku. –Żaden problem, na coś musisz wydawać jednostki konsumpcyjne. Ateraz sami skomponujemy składniki.

25

Krypty NeoAzji Nowa Fantastyka 08/2015

–Noo… Bardzo nie lubię ztego korzystać. Po chwili kombinowania otwarła sprytnie zamaskowane drzwiczki od zbiornika podawczego urządzenia. Różany blask oblał jej twarz. –Co nie podoba ci się wOOT, wolałabyś starodawne lodówki, wktórych wszystko się psuło? –Sama nie wiem, niepokoi mnie umieszczanie czegokolwiek „poza czasem”. Chyba najbardziej obawiam się zamarznąć wewnątrz. Jaką mam pewność, że kawałek mięsa, który wyciągnę, nie będzie moją własną dłonią? –Spokojnie, nic ci nie grozi. Out of Time. Technologia Phoebe. Zresztą, jak sama wiesz, musiałabyś wejść tam cała. Atakiego dużego owalu nie stworzono iraczej to nie nastąpi, biorąc pod uwagę prawo Elastycznego Formowania Rzeczywistości... –Taki wystarczy, by ukryć poćwiartowanego trupa – rzuciła niespodziewanie. –To nie do pomyślenia – powiedział, ale gdy miał już dodać: „Po co ukrywać ciało, skoro łatwiej je zdekomponentować na pierwiastki wpierwszym lepszym utylizatorze”, ugryzł się wjęzyk. Spojrzała na niego błagalnie. –Daj, wyjmę wszystko za ciebie. –Dziękuję – odpowiedziała zwyczuwalną ulgą wgłosie. Zróżowego blasku wydobył dwie puszki gazowanego napoju, paczkę żywnościową kiepskiej jakości oraz dwa kartony dziko-śledzi. –Dlaczego zamawiasz coś takiego? – spytał zdegustowany. –Smakuje mi to. –Dajesz się oszukiwać – odparł, odczytując kod, na podstawie którego otrzymał po chwili dane produktu. – Przecież już dawno udowodniono, że kupowanie wspomaganego jedzenia jest nieuzasadnione. To zwyczajne śmieci. Spójrz na to. Prawdziwa wartość odżywcza stanowi zaledwie trzy procent całości. Reszta to tylko wypełniacze, odpowiednio podkoloryzowane iuperfumowane. Wydaje ci się, że ci to smakuje, ale to wyłącznie złudzenie. Nasza biologia nas okłamuje, wynika to zhistorii gatunku... –Daruj sobie szkolne wywody. Wiem, dlaczego niektóre zapachy są dla nas atrakcyjne, a inne nie. Jabłko pachnie pięknie, bo ma mikroelementy, których mi brakuje, itak dalej. –Właśnie oto chodzi. Ciało podpowiada, czego brakuje nam do idealnego funkcjonowania. Brakuje błonnika, witamin, wtedy nachodzi cię ochota na zjedzenie tego – rzekł, wskazując wyświetlony wholo produkt. – Asięgasz po... Yu Tian włączyła głośno muzykę Eklipse Pass. –Dobrze, rozumiem – powiedział zrezygnowany iprzygotował jedzenie najbardziej zbliżone do ich zapotrzebowań. –Rewelacyjne – mruknęła bez przekonania po zjedzonym posiłku. –Całość uzupełniłaby brukiew. Spojrzała na niego ponuro. –Przepraszam, zboczenie. – Przeszedł kilka kroków, wsłuchując się wmelodię. – Muszę jeszcze dziś dotrzeć do sfery konsumpcyjnej, podwieziesz mnie? –Możemy pojechać – odparła, sięgając po torebkę. –Coś nie tak? – spytał, gdy już wychodzili. –Zastanawiam się, kiedy Phoebe uruchomi TT. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

–Obawiam się, że nigdy. Zakładając, że będą możliwe zczysto naukowego punktu widzenia, to jak bardzo trudne byłyby do zrealizowania? Ile czynników trzeba byłoby wziąć pod uwagę? –Co miałoby być trudnego, nastawić zegar, wsiąść do kapsuły, czy tam przekroczyć barierę, ijuż – odparła beztrosko. –Kompletnie się mylisz – rzekł, wkraczając na pusty korytarz wiodący do hali garażowej. – Pozwól, że zobrazuję to dokładniej. Chciałabyś Time Travel odbyć do... Przerwała mu: –Możemy już lecieć? Skinął głową. *** Auto mknęło przed siebie, trzymając się strumienia innych maszyn. Ponad nimi na wysokości policyjnej przemknął radiowóz na sygnale. Pruł przestrzeń bez jakichkolwiek trudności. –Ciekawe, co tym razem – powiedział cicho Su, obserwując oddalające się błyski pojazdu. –Pewnie to, co zawsze – odpowiedziała beznamiętnie. – Kryptokryminaliści. –Skanery działają cały czas, nie da się przed nimi uciec. –Jest jeszcze kilka obszarów pozbawionych nadzoru – przypomniała, przełączając sterowanie na ręczne, gdyż wylatywali zścisłego centrum. Wrzuciła górny kierunkowskaz, chcąc wznieść się na wyższe piętro. –Wang, czy nie myślałeś otym, by wreszcie skorzystać zGenetycznej Swatki? – zapytała nieśmiało. –To raczej drażliwy temat – odparł stanowczo, po czym dodał łagodniej: – Raz próbowałem. –I? –Jedyna osoba, która wzbogaciłaby moją pulę, była osiemdziesięcioletnim Belgiem zatypowym zrogowaceniem skóry. Po rozpatrzeniu całości dziedziczność defektu okazała się zbyt uciążliwa do wyeliminowania. Zdrugiej strony do dziś dostaję setki propozycji, aby zasilić którąś zwielkich rodzin jednym zwycinków helisy – tłumaczył bez cienia zuchwałości. Widać jednak, że męczył go ten temat. –Ciężka sprawa. –Im wyżej jesteś, tym trudniej. Może za kilka lat objawi się ktoś znaturalną mutacją, którą zwyczajnie wykupię. Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Su wiedział, że Yu Tian była nim kiedyś zainteresowana. Spoglądał wkierunku dzielnic magazynowej, która ztej perspektywy wyglądała jak atramentowy kleks na jedwabistym tle. –Słyszałaś, że kiedyś niebo miało inną barwę? – spytał, zmieniając temat. –Oczywiście, dawniej było niebieskie, anie lawendowe. Widziałam wiele reprodukcji zdigitalizowanych fotografii. –Myślisz, że płaszcz wokołoziemski faktycznie reguluje promieniowanie słoneczne? Wsensie, że tu umniejszy temperaturę, tam gdzieś ją podwyższy, wydłużając okresy wegetacyjne regionów uprawnych? –Dlaczego pytasz oto mnie? Przecież to są informacje ogólnodostępne, próbujesz wykazać moją niewiedzę? Su przygryzł górną wargę, zorientował się zbyt późno, iż jego pytanie wprowadzi ją wjeszcze gorszy nastrój.

26

–Sama czytuję bardzo wybiórczo, unikając przesycenia. Inaczej musiałabym robić restarto-drzemkę co piętnaście minut. Zapchany bufor pamięci wywołuje omnie mdłości. –Masz rację – mruknął, przeglądając interesujące go zagadnienie. Pojazdem nagle szarpnęło, tak samo jak icałą okolicą. –Spadamy! – krzyknęła, uderzając wpanel kontrolny. Chwilę później doszło do kolizji. Jadący za nimi wóz nie wyhamował wporę. Bezwładne pojazdy spadały, ściągane przyciąganiem. Po trzech sekundach minęli haki bezpieczeństwa, niestety grawitacyjne poduszki nie zadziałały; powinni zawisnąć wmiejscu iczekać spokojnie na Inspektorów ruchu. Mknęli dalej wdół, niczym pocisk wystrzelony zkatapulty. Fizyka świata działała nieubłaganie, dodając zkażdym metrem coraz to większą prędkość. Wang patrzył błagalnie na Yu, ta jednak nie mogła nic zaradzić, już straciła przytomność. Mechanizmy antykolizyjne zadziałały częściowo, auderzenie oziemię odczuli dotkliwie. Automatycznie rozpoczęła się procedura bezpieczeństwa. Orbitujące Roboty Brzegowe zobu pojazdów wystrzeliły wpowietrze, rozświetlając holotaśmy odgradzające zagrożoną strefę, na których pojawiały się naprzemiennie napisy wróżnych językach „Nie przekraczać”. Następnie drony wypluły ze swych niewielkich paszczy wiązki promieni. Skanowanie rozbitych maszyny zajęło dwie sekundy. Analiza skali zniszczeń iocena stanu zdrowia pasażerów to kolejne kilkanaście sekund. Wmiędzyczasie przez sieć pomknął impuls do jednostki ratunkowej. Przez GlobalNet parło mrowie tym podobnych komunikatów. Ruch pojazdów zostało od razu przekierowany przez AIC na inne strumienie. Odpowiedź nadeszła niezwłocznie. Gdyby zniszczenia okazały się mniejsze, kule połączyłyby siły isame wydobyły rannych zsiedzisk, miały po temu stosowny zestaw narzędzi. Wtym przypadku jednak miały nie podejmować żadnych czynności do przybycia specjalistów, czekać itrzymać niepowołanych na odpowiednią odległość. Ekipa ratunkowa pojawiła się wrekordowo krótkim czasie. Wylądowali na niedozwolonym miejscu, najwidoczniej woleli trzymać się własnego sumienia niż nadętych praw iszukać Kotwiczni – dedykowanego awaryjnego miejsca lądowania. Ratownicy szybko wyskoczyli zwehikułu iprzystąpili do pracy. Tęgi mulat operował przy drzwiach spawarką nanowiązkową. Strumień ciął karoserię zrówną łatwością jak laser chirurgiczny ludzkie ciało. Mikroskopijne roboty rozdzielały wiązania atomowe, nie niszcząc przy tym użytecznych komponentów. Zawsze będzie można odwrócić proces ipołożyć spaw, którego nikt nie dostrzeże. Medyk korporacyjny sprawdził stan ubezpieczenia wszystkich poszkodowanych, by ustalić kolejność podejmowanych prac resuscytacyjnych. Priorytet mieli oczywiście ci znajdroższym pakietem, nawet jeśli dotyczyło to zwykłego otarcia. Yu Tian odniosła najcięższe obrażenia, choć wydawać by się mogło, że wgorszej sytuacji będzie kierowca drugiego pojazdu. –Skończyłeś ciąć? – zapytał chudy biały facet omocno opuchniętych oczach. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Marcin Staszak

–Przecież udostępniam ci tabelę informacyjną iwizjogram zmoich gałek ocznych. Korzystaj ztego, bo inaczej cię wywalą! – odwarknął tęgi. –Porównałem nasz skan zwartościami ORB-ów, pokrywają się. Szykuję dryfy, całe szczęście, że najbliższa stacja znajduje się pięćdziesiąt metrów stąd. Dryfami nazywano skomplikowany system podróżny, wktórym używano kapsuł wypełnionych syntetycznym płynem owodniowym. Chudzielec pochylił się nad Su ipobrał materiał genetyczny. –Widziałem to –ostrzegł mulat na wewnętrznym kanale. – Lepiej dla ciebie, by ta próbka trafiła do najbliższego utylizatora. Nie pozwolę, byś sprzedał jego helisę na czarnym rynku jakiejś podrzędnej Genetycznej Swatce. –Mam chorą córkę… – próbował przekonać chudzielec, chowając do kieszeni wartościową próbkę. Mulat uznał, że nie ma wyboru, iposłał informację onaruszeniu zodpowiednim wycinkiem wideo. Dziś zostanie cofnięta przynajmniej jedna licencja medyczna. Stacja dryfów znajdowała się wopłakanym stanie. Konserwatorzy musieli odwiedzić ją ostatni raz przed dwoma lub trzema laty. Na szczęście konsola była sprawna, akanały drożne. Mulat otworzył pierwszą zkapsuł isprawdził wtryski żelu. Konsystencja nie była najlepszej jakości, choć nadal wgranicach dopuszczalnej normy. Tak, aby nadważkość nie powodowała odpływu krwi zsiatkówki oka, co oznaczałoby ostatecznie trwałą ślepotę. Substancja wypełniła wolną przestrzeń. ORB rozebrał wmiędzyczasie półświadomego Wanga iumieścił go wewnątrz sarkofa*gu. Kopuła pokryta została membraną, dryf zsunął się do tunelu iwystrzelił znajwiększą prędkością. *** – Świetna relacja. Proszę, byś nie przywiązywał się do omawianych wydarzeń. Czy coś zwróciło twoją uwagę? –Szarpnięcie pojazdu zbiegło się zdziwnym blaskiem wdzielnicy magazynowej. –Nadzwyczajne spostrzeżenie – pochwaliło Umienie idodało: – Niebawem separator przestanie całkiem działać. Muszę cię przestrzec, że zbyt gwałtowne otwarcie oczu przyniesie ból. Su wykonał mentalne skinienie. Zdawał już sobie sprawę ze swego położenia. Wiedział, że umieścili go wkrypcie, nie wiedział jednak, dlaczego ijak dawno temu. Przez lodowe bariery przedzierał się cień umysłu, napominający oważnym wydarzeniu, które miało mieć miejsce już niebawem. Su spróbował się skupić. –Dla formalności musimy przejść jeszcze jeden etap, choć dowiedziałem się już wszystkiego, co było nam niezbędne – zapowiedziało Umienie, zdejmując kolejne ograniczenie. *** Obskurna sala sądowa zajmowała przestrzeń wielką jak biuro komornika. Wang siedział samotnie na zbyt dużym fotelu, by czuć się wnim komfortowo. Miał wrażenie, jakby wszystko dookoła przygotowane zostało dla osoby dwukrotnie większej. Koncentrator mediów rozpoczął projek-

27

Krypty NeoAzji Nowa Fantastyka 08/2015

cję. W holografii pojawiło się dębowe biurko, za którym zasiadał sędzia. –Wang Su zostaje oskarżony oumyślne naruszenie praw korporacyjnych, wramach których współżyjemy jako społeczeństwo, aich pogwałcenie jest naganne. Odnotowaliśmy działania mające na celu obniżenie potencjału przyrostu naturalnego, poprzez rozsyłanie niedozwolonego programu wpływającego negatywnie na ciało ico przede wszystkim na umysł przyszłych potencjalnych nabywców – perorował oskarżyciel wyświetlony tuż po prawej. –Trafiłem tutaj bezpośrednio zwypadku inie wiem absolutnie, oco chodzi – rzucił Su. –Jak wysoki sąd widzi, oskarżony nie przyznaje się do popełnionego przewinienia. Należy podjąć niezwłoczne kroki, mające na celu ograniczenie jego negatywnego wpływu na aktualne iprzyszłe pokolenia dumnie konsumujących. –Oco dokładnie chodzi? – spytał sędzia osrogim obliczu. – Wang Su posiada zaaplikowaną wgrywkę i choć nie jesteśmy w stanie określić, skąd ją ma lub kiedy doszło do jej wprowadzenia, jednoznacznie możemy określić, iż działanie zawartego na niej materiału powoduje niemal nieodwracalne zmiany w psychice, co przekłada się na odruchy fizyczne. Działania te uderzają winteres finansowy RP Corp. –Co ma do tego ReProdukcja? – Sędzia zdziwił się nie mniej od samego Wanga. –Mężczyźni ikobiety zaspokojeni za pośrednictwem synaptycznego wspomnika nie szukają zaspokojenia wfizycznej bliskości, tym samym nie kupują usług męskich lub żeńskich prostytutek. –Wypraszam sobie takie uwagi – rzucił urażony członek obrony. – Nie prostytutek, aMatek iOjców przyszłych pokoleń naszego konsumpcyjnego świata. –Proszę kontynuować – poprosił sędzia, nie zważając na protest oskarżenia. –Domniemamy, iż Wang Su jest równocześnie winien powstałej kolizji wsześcianie Df32/34e/2J. Nie mamy pewności, czy kierował on, czy też kobieta, nijaka Yu Tian, która niestety nie przeżyła szoku pooperacyjnego po uszkodzeniu międzyobszaru Brocka–Wernickiego, które – zawiesił na chwilę głos – ostatecznie itak by ją zabiło. Su chciał już wtrącić własne zdanie na ten temat, nie dano mu jednak dojść do głosu. –Rozumiem. Digital Native odcięty od GlobalNetu umierają niczym ryba pozbawiona wody. –Dodatkowo ORB-y kontrolne miały od niedawna zaplombowane pamięci, przez co nie mogliśmy odczytać ich zawartości. Podczas prób przełamania zabezpieczeń wartości zapisane na ich slotach uległy utracie. –Rozumiem. Co Wang Su ma na swoją obronę? –To Tian kierowała, przełączyła się zautopilota na ręczne sterowanie, by dogodniej manewrować wsłupie wznoszącym. Wtedy doszło do awarii – odpowiedział, jakby jeszcze nie dotarła do niego okrutna prawda. – Nie korzystaliśmy zżadnej aplikacji wewnętrznej. Proszę skontaktować się zmoim dostawcą, NeoGenesis Corp., będzie mógł potwierdzić, że wertowałem wówczas dane opłaszczu atmosferycznym... Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Posiedzenie trwało jeszcze kilka minut. Wreszcie sędzia rzekł: –Po przeanalizowaniu sprawy postanawiamy uznać cię... *** Świat nagle zmienił całkowicie orientację. Nieznana zewnętrzna siła potrząsnęła Su. Ciężkie powieki jednak usilnie pozostawały sklejone. Postawiony do pionu miał trudności zutrzymaniem równowagi, co próbował kompensować sztucznym błędnikiem, odcinając wprogramie osobowościowym jego biologiczny odpowiednik. Pierwsza próba spojrzenia na świat została brutalnie zażegnana przez wypalającą dno oka biel. Su starał się dłonią namacać oparcie, podano mu dłoń wgrubej rękawicy. –Miło mi spotkać – rzekł nieznajomy. –Kim jesteś? – zapytał, mrużąc powieki, dostrzegając jedynie niewyraźne kontury. Zprzyjemnością skorygowałby je, korzystając zER, bał się jednak, że poświata pogorszy sytuację. –Kimś, kto potrzebuje pańskiej pomocy, mmm… – nieznajomy urwał, jakby pilnując się, żeby nie powiedzieć zbyt wiele. –Gdzie jesteśmy. To Krypta prawda? Wodpowiedzi usłyszał jedynie pomruk. –Co zmoim Audytorem?! – zapytał wystraszony. –Chwilowo, mrrr... unieszkodliwiony. Mobilność uzyska za kilkanaście minut. –Jesteś robotem? Androidem? –Jak zpana wzrokiem? – przerwał mu nieznajomy. –Zaczynam wracać do normalności. Zechcesz wyjaśnić mi, co się dzieje? – Wang spróbował połączyć się zGlobalNetem, bezskutecznie. Podpowiedzi uzyskiwał wyłącznie od lokalnej sieci. –Osadzono pana za naruszenie praw korporacyjnych. To tylko pretekst, by przetrzymać pana do czasu zakończenia uroczystości. –Fibizacja już się zaczęła? – rzucił podniecony. –Zostało półtorej dnia. Zdążyli już zstąpić. Su zadrżał. Zatem delegacja Phoebe już oczekiwała. –Zanim poproszę oprzysługę, sam mam do zaoferowania pewną rzecz, która pana zainteresuje, mrrr... –Skąd ta pewność? – rzucił Wang zpowątpiewaniem, gdy wychodzili zpomieszczeń technicznych. Wzrok wrócił mu na tyle, by widzieć wyraźnie najbliższe obiekty. Mógł wreszcie dokładniej przyjrzeć się nieznajomemu. Szary skafander nosił oznaczenia Safeteru, choć Su nie dałby głowy, że jego obecny właściciel jest członkiem organizacji. Ochronny uniform leżał źle na nieznajomym, jakby tamten był dla niego zbyt szczupły, aprzy tym miał za długie kończyny. Energetyczna przyłbica uniemożliwiała dostrzeżenie detali oblicza. Wang wpatrywał się chwilę wobrys swego wybawcy, zachodząc wgłowę, kim też jest. Do tej pory nie udało mu się zidentyfikować go po barwie głosu czy też charakterystycznych cechach poruszania się. Pasmo energii whełmie przygasło, po czym nieznajomy zdjął go całkowicie, odkrywając ciemną, bujną grzywę. Su stanął jak wryty. Spodziewał się wszystkiego, lecz to, co zobaczył, przerosło jego najśmielsze oczekiwania.

28

Otrząsnął się zpierwszego zaskoczenia izaczął analizować sytuację. To na pewno zmyślna sztuczka Inżynierów Cielesności, pomyślał. Kocie oczy nieznajomego wpatrywały się wniego zniezwykłą inteligencją. – Jesteś z Hangzhou? – zapytał, mając nadzieję, iż tamten przyzna, że swój wygląd zawdzięcza tamtejszym konowałom. –Xiaoping wspominał, że będziesz szukał innej odpowiedzi niż ta, którą masz przed oczyma. – Ciemnogrzywy przetarł cztery rzędy wąsów. –Przecież nie możesz być post-human being... –Masz absolutną rację. Jestem post-animal being. Paoebe. –Szaleństwo, zpewnością zwariowałem przez te wszystkie separatory… – Przed oczyma Wanga Su przewinęła się reklama fiflapowych groszków. Cóż za absurd. –Mam mało czasu – upomniał ciemnogrzywy. – Wwalizce mam dowody oraz aparaturę, która przespawa helisę. Nie wiem, czy wiesz, ale twoja pula genowa szaleje już na czarnym rynku, osiągając zawrotne ceny. Mmm, kto by się spodziewał…? – Wbił kod otwierający neseser. Wewnątrz znajdowały się cztery rzeczy. Pierwszą znich okazał się zwitek papieru, co okazało się największym zaskoczeniem. Kto dziś wykorzystuje takie archaiczne nośniki danych? Koci Paoebe podał Wangowi dokument, z którego wynikało wiele interesujących rzeczy. Zarazem potwierdzał prawdziwość słów nieznajomego, jak iwykazywał... –Całe życie szukałem właśnie ciebie. Drugą rzeczą okazała się aparatura, za pomocą której można było majstrować przy ośrodkowej helisie DNA, co oznaczało, że potrafiła wspawać nowy fragment kodu w jedną komórkę ciała, która następnie przekazywała tę informację do kolejnych, wymuszając wgranie zmian wgenetyce nosiciela. Cud spoza technologii świata zwyklaków. Trzeci ze sprzętów zwalizki zmroził krew wżyłach. –Przecież to odparowywacz! – krzyknął Su, odskakując. – Zwany każe imploderem. Spokojnie, wiem, jak się znim obchodzić. –Czego dokładnie oczekujesz? – wycedził Wang przez zaciśnięte zęby. –Pomogę ci doznać wniebowstąpienia za... – ciemnogrzywy zawiesił na chwilę głos – …pierwsze prawo. Twój przywilej. Mają uznać takich jak ja za równych sobie. –Zdajesz sobie sprawę, oco prosisz? Przez trzydzieści lat nie udało się przeforsować uznania AIC-aza samoświadomego. Od dziesięcioleci ludzie obawiali się inteligentnych maszyn, aja mam wprzeciągu kilku dnia oznajmić im istnienie nie dość że świadomej, to inteligentnej iwzasadzie obcej rasy? –Jest mi tak samo blisko do kota jak tobie do małpy, mrrr – odpowiedział Paoebe spokojnie. –Co, jeśli odmówię? –Po pierwsze zapomnisz owłasnej fibizacji. Po drugie tracisz gwałtownie na wartości, niebawem po twoje geny nie zechcą schylać się nawet Żebracy. – Ciemnogrzywy odliczał na palcach. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

proza polska

–Po trzecie... Paoebe skinieniem głowy wskazał odparowywacz. Sukinkot. –Zgadzam się – sapnął Su, sięgając po czwarty przedmiot. Miał wyraźny zapach nepetalaktonu, zwyglądu przypominał zwykły czekoladowy batonik. Obrócił nim wpalcach i podał go swemu wybawcy, który już szykował aparaturę. Kilka chwil wystarczy, by wymieszać genom przyszłego Phoebe zPaoebe, dwa szybkie strzały iznów Su będzie posiadaczem jedynej, niepowtarzalnej kombinacji. Kombinacji godnej intronizacji. –Kocimiętka? – zapytał Wang zpowątpiewaniem. –Jest przecież okazja do świętowania – uśmiechnął się kot, wiedząc, że nadchodzi zupełnie nowa era.

Marcin Staszak Rocznik 1988, dumny posiadacz dyplomu technika ekonomisty, jak pisze – „nie inspirowany jakoby karierą Sapkowskiego (dyplom po dziś dzień niewykorzystany wpraktyce zawodowej, wteczce leży wraz zlicencjatem ipodyplomówką zpsychologii zarządzania)”. Cyberpunkujące „Krypty NeoAzji” to jego debiut. Po „Starciu ultymatywnym” Wiktora Ruszkiewicza (NF 7/14) kolejny tekst inspirowany prozą Jacka Dukaja. Jest gęsto, czasem może jeszcze chropawo, ale wizja… wizję nakreślono zrozmachem, azdaje się, że właśnie tego fantastyka potrzebuje dziś najbardziej. Dlatego opowiadanie puszczam zprzyjemnością w„Nowych perspektywach”, awblokach startowych już grzeję kolejne – zupełnie inne tematycznie, ale podobnie zamaszyste – opowiadanie autora. (mc)

29

proza polska Nowa Fantastyka 08/2015

BÓG MIASTA Paweł Paliński (marzec)

-B

óg Miasta mieszkał na poddaszu kamienicy przy Złotej. Był ostatnim bogiem wokolicy. Nosił długą brodę. Nazywał się Krzysztof. Inni bogowie czmychnęli wraz znadejściem Niemców; zebrali manatki ityle ich widziano. On pozostał, ponieważ poza wszystkim był także bogiem leniwym. Zima czy lato zakładał na siebie kilka swetrów naraz. Pachniał wnętrzem starej szafy. Poddasze wynajmował od nauczyciela szkoły powszechnej. Pewnego lutowego wieczoru, gdy spał na klatce schodowej, dogadali się obaj wsprawie samotności oraz opłat. Od tamtej pory czynsz odrabiał rozładunkiem węgla. Robota ciężka, mimo to nie narzekał, starczało na dach nad głową iwątpliwe luksusy: chwiejne krzesło, stół, zardzewiałą umywalkę, łóżko. Syna nauczyciela rozstrzelano wodwecie za zamach na Kutscherę. Chłopak studiował malarstwo. Przed śmiercią urządził na poddaszu atelier. Kiedy bóg się tam wprowadził, nie zmienił nic, zdjął tylko krucyfiks znad drzwi iwzamian powiesił wycinek zgazety zuśmiechniętą Ordonką, żeby wgodzinie samotności móc spojrzeć wjakieś inne ludzkie oczy. Przygarnął bezpańskiego psa. Umościł mu legowisko zniezagruntowanych płócien. Nazwał go Diabeł. Dni boga wyglądały bardzo podobnie. Po przebudzeniu sikał do nocnika. Nocnik był duży, pański. Zporcelany. Parował zimą. Latem przybierał kolor złoty. Będąc wdobrym nastroju, bóg nucił Fogga. Zawsze odwracał się tyłem do Hanki. Po toalecie jadł kaszankę. Posiłkiem dzielił się zpsem. Tak mijała mu okupacja. Wiosną ‘44 poczuł, że pozostając, być może popełnił błąd. Dochodziły go słuchy omiejscach, wktórych pali się ciałem jak drewnem. Oogromnych jamach pełnych trupów, zktórych nikt nie zmartwychwstanie, ponieważ ręce inogi związały się wtrumienny supeł. Starał się czynić cuda, ale by się stawały, wcuda trzeba wierzyć, aludzie, zdaje się, przestali wierzyć wco*kolwiek. Tak, tamtego roku bóg zaczął igrać zchęcią odejścia. Na zawsze. Tym usilniej udawał śmiertelnika. Zajmował miejsce na przystanku tramwajowym iwczesnym rankiem wyglądał kogoś, kto zabierze go daleko stąd. Bogowie podróżują wstadach. Wystarczy dobrze się rozglądać. Mimo że czekał cierpliwie, nie zjawiał się nikt. Itylko babinki wkapelutkach mijały go, pozdrawiając niezmiennym „Dzień dobry, panie Krzysiu”. Uśmiechał się do nich. Przyjmował wota. Dobre słowo. Pięć złotych. Kanapkę. Drzemał. Pies nie lubił być głaskany. Gryzł. Psa bali się wszyscy. Kiedy Bóg spał, Diabeł zawsze czuwał. *** Przez większość czasu żył samotnie. Regularnie odwiedzały go jedynie działaczki Rady Opiekuńczej. Wyczekiwał tych spotkań, przypominały życie, choć kobiety pozostawały chłodne, anoniEbookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

mowe. Miały wysokie czoła oraz twarze nawykłe do przyjmowania wdzięczności. Nigdy nie zdejmowały butów. – Atoaleta? – pytały. – Wspólna – opowiada. – Żeby bliżej ludzi. Odwracały głowy zniesmakiem. Aż pewnego razu przyszła taka, której dotąd nie spotkał. Niewysoka, elegancka. Pierwsza wyciągnęła rękę. – Wanda Gradzka – przedstawiła się jak żadna przed nią. – Krzysztof. Rozluźniła czerwony szalik, ztorebki wyjęła kopertę zzapomogą pieniężną Rady dla najbardziej potrzebujących. – Słyszałam co nieco. Pan tak na serio? – Tak. – Aod jak dawna? – To się liczy wmileniach. Zmarszczyła mały nosek. – Gdzieś, gdzie bym znała? – Konstantynopol – odparł. – Oj, to daleko! – Bywało idalej. – Nie wygląda pan na podróżnika. – Taki los. Gradzka pokiwała głową irozejrzała po pokoju. Uśmiechnęła się do ścian, uśmiechnęła do nocnika. Uśmiechnęła się do psa. Po raz pierwszy wżyciu boga zastanowiło, co obca kobieta mogła onim sądzić. – Pani nowa? Wcześniej chodziła taka… – Dziecko – ucięła. Bóg nie przeliczając, schował pieniądze do kieszeni. – Lepiej sprawdzić. – Ja ogólnie ufam ludziom. – To wada czy zaleta? – Takie nastawienie. – Wie pan, teraz mało komu można ufać. Każdemu się wydaje, że on sam najważniejszy. Patrzyli sobie zGradzką długo woczy. – No, to czas na mnie. Późno się robi Pożegnali się. Zaskrzypiały schody. Wpowietrzu na długo zawisł zapach damskich perfum. Bóg wzamyśleniu wytarmosił psie ucho. – Myślisz, że tu jeszcze wróci? *** Tak, naprawdę go to zastanowiło. Jak to będzie, gdy przyjdzie po raz kolejny. Pąsowiał, próbując kulawych scenariuszy. Nie wychodziło. Czy wpadnie na dłużej, czy na chwilę? Czy będzie chciała posłuchać, co ma do powiedzenia? Niewiele pozostało wzanadrzu. Przedstawili się, dotknęli, wyczerpali, co najlepsze, po-

30

Paweł prozaPaliński polska

zostawiając oficjalne banialuki. Cholera, mógł coś wymyślić na poczekaniu, coś śmiesznego, żeby zapamiętała, żeby do tego wrócić. Nawiązać. Wydawała się inna. Zauważała. Już dawno nie spotkał nikogo, kto by zauważał. Tego dnia zajrzał do wyszynku. Zamówił małą wódkę. Pił idelektował się ciepłem, które sprowadzała. Był bogiem, więc sięgał umysłem wprzód iwstecz; jak na złość jedyną przyszłością, jakiej nie był pewien, była jego własna. Warszawa ukryła się pod dymami wojny, nie potrafił tej zasłony przebić. Wszystko wydawało się pozornie niezmienione, azarazem inne. Gdzie popełniłem błąd, zastanawiał się, lecz dobrze wiedział, że popełniając go, tak właśnie miało być, inic inikt nie mógłby tego zmienić. Pił powoli, wciszy; pił, żeby nie pamiętać. Siedział plecami do wejścia. Klienci wchodzili, rzucali cienie. Starał się wyobrazić sobie ich właścicieli. Tak bardzo powtarzalne zarysy głów, linie ramion; różnice zaledwie wszerz, wzwyż. Arystotelesowskie duchy. Szczątki myśli. Cień szybki, który przed czymś ucieka. Powolny, przygnieciony nieznanym smutkiem. Podchodzili do baru. Widział ich kątem oka, ale nie chciał patrzeć, ponieważ wtedy wydawali mu się jeszcze mniej realni. Mięso oraz kości, wktóre zaraz wleją gorzałę, żeby je jako tako utrzymać wryzach. Pijani rozpaczą, chcieliby wyrzygać swe historie. Czasem zaczepiali. Nie reagował. Obracał wpalcach kieliszek. Kolejne pięćdziesiątki brał szybko, choć nigdy do końca. Wkażdej zostawiał coś na dnie. Jeżeli wcoś jeszcze wierzył, to wprzesądy… Tak pił, aż dosiadł się jeden ispytał oresztki wszkle. Powiedział: droga wolna. Tamten zebrał ztego pół szklanki, wziął jednym haustem. – Wyrzucili mnie zdomu – powiedział, ocierając usta. – Przyszli, powiedzieli „Raus”. Nawet pierzyny nie pozwolili zabrać. Nie zamienili więcej ani słowa. *** Bo dostrzegł to inie potrafił dłużej się oszukiwać. Miasto puchło, niespokojne; szwaby poczynały sobie coraz zachłanniej. Wokolicy rozpoczęto wysiedlenia. Opróżniono albo wyburzono wiele numerów. Zdnia na dzień zaczął obawiać się, że ten los spotka ijego kamienicę. Pomyślał, że musi się jakoś zakotwiczyć. Zaczął znosić do domu co tam znalazł, papiery, złom, byle cięższe. Wtedy nie poruszą, kombinował. Układał to wstosach, przy ścianach, wprzejściach. Sprawił sobie niewielki wózek na kółkach. Przyczepiał go łańcuchem do ulicznej latarni. Klucz od kłódki zawiesił na szyi. Makulatura istare meble wkrótce przesłoniły okna. Nie wiadomo skąd zalęgły się robaki. Przychodzili ci zdołu, walili do drzwi. Nie otwierał. Wciąż mało, wciąż mało, przeliczał. Uwijał się od świtu do nocy, przez to bywał na przystanku owiele rzadziej. Zorientował się, że większość miłych staruszek odeszła. Pozostali młodzi, zimnoocy. Nie stąd. Na piersi zamiast serca nosili dumnie niemieckie kenkarty. Przeganiali bez ceregieli. Jestem bogiem, mam swoje prawa, myślał. Potem przypadkiem dostrzegł własne odbicie wwitrynie kapelusznika na Marszałkowskiej. Od przeszukiwania śmietników zgarbił się, poczerniała mu twarz iręce; niewiele różnił się od swojego czworonożnego towarzysza. Zarośnięty, dziki. Pewnego dnia, gdy po raz kolejny szukał drogi powrotnej do domu, próbował rozdzielić kwartały jak kiedyś rozdzielił morze, Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

lecz brakło mu sił. Stanął na skrzyżowaniu izaczął wyklinać na miasto; długo ipłaczliwie. Zbezsilności. Ktoś zawiadomił policję, granatowi wciągnęli go do zaułka, pobili pałkami do nieprzytomności. Tak zostawili. Dwóch nieznajomych zlitowało się nad nim, wzięło pod ręce, przeholowało dwie przecznice dalej, pod szpital. Łapiduchy ogoliły go, powiedziały, że ma wszy. Żądali dokumentów. Skłamał, że zostawił wdomu. Popatrzyli imachnęli ręką, choć mogli zgłosić powtórnie, wtedy na pewno miałby kłopoty. Uznał, że mimo wszystko to dobrzy ludzie. Poprosił więc, by wywiercili mu wgłowie małą dziurkę iwypuścili przez nią smutek. Chciałbym wyrwać pamięć, jak wyrywa się ząb, powiedział. Potem długo rozmawiał znim mężczyzna ospokojnym głosie ismutnych oczach. Na odchodne usłyszał: obłęd. *** (marzec–kwiecień) Przez kilka następnych tygodni wstydził się wychodzić zdomu. Włosy odrastały powoli. Nie mógł spać. Coś szeleściło wstosach makulatury. Ustawione pod ścianami blejtramy przypominały puste okna; ciemność za nimi była prawdziwa igłęboka. Słyszał dochodzące zniej nierealne głosy. Nie mógł spać, więc pił, ale oszukiwał wten sposób serce, bo głowa pozostawała dziwnie trzeźwa. Pił pięć dni na zabój, potem pięć dni nie. Dość, zdecydował wreszcie. Kilka razy rzuciło nim opodłogę, ale nie sięgnął po więcej. Złamał ząb, rozciął głowę. Pies wylizał rany. Gdy gorzała wyparowała, zorientował się, że nie on jeden cierpi na bezsenność. Unauczyciela od jakiegoś czasu także paliło się do późna. Widywał postaci przemykające przez próg. Raz czy dwa doszedł go zduszony śmiech, szelest ukradkowego pocałunku. Pewnego wieczoru zebrał się na odwagę izapukał do drzwi najemcy. Tamten otworzył mu wkoszuli izpapierosem wręku. – Dobry wieczór, panie Krzysztofie. Co pana do mnie sprowadza? – Noc – odparł. – Wtakim razie niech pan wejdzie, coś na to zaradzimy. Mam doskonały tytoń. Przeszli przez wąski przedpokój do salonu. Nauczyciel wyciągnął zkomody skórzany kapciuch. – Prima sort. Ręcznie zbierany. Od ciotki zŁomży. Zrolował kawałek gazety między palcami, poślinił brzegi, zwinął ipodał Krzysztofowi. Skręt smakował miodem iziemią. Bóg mlaskał, przymknął powieki. Kiedy je otworzył, nauczyciel przyglądał mu się badawczo. – Kto panu to zrobił? Machnął ręką. – Panie, tu się musi coś zmienić, wtym kraju. Pan wie, że zabrali mi dziecko – powiedział, wskazując na rodzinną fotografię. Zapadła cisza. – Pan żyje obok tego wszystkiego, prawda? Ma pan jakąś rodzinę? – Mam psa. – Cóż – westchnął tamten. – Zawsze to coś. Jak się wabi? – Po prostu jest. – Ja też chciałbym, żeby pewne rzeczy po prostu były. Ale nie są. Ana ich miejsce przychodzą rzeczy gorsze. Jednak to się zmieni, to się zmieni. Zobaczy pan. Pewne sprawy…

31

proza BÓG MIASTA polska Nowa Fantastyka 08/2015 04/2015

Bóg starał się zrozumieć, oco temu człowiekowi chodzi. Chętnie objawiłby mu całą prawdę otym, jak miasto zrzucało skórę niezliczoną ilość razy, przez lata powstał miast bezlik, nawarstwiły się niczym sadza wpiecu historii, każde głuche iślepe, niewiedzące odrugim. Jak miewał kłopoty zpowrotem do domu, place, ulice zmieniały nazwy lub położenie, ginęły dzielnice iparki. Połykał je popiół lub cegła. Zdarzało się, że spał po ławkach. Powiedziałby mu, co to czas idlaczego nie należy się go bać. Wiedział jednak, że tamten nie zrozumie. Aby człowiek przyjął prawdę, musi mieć otwartą duszę. Dusze warszawiaków na stałe zamieszkały wprzeciwlotniczych schronach. – Mam psa – powtórzył. – Mądry przynajmniej? – Dużo widzi. – Jak to dobrze, że zwierzętom tak wiele oszczędzono. Wypalili jeszcze po jednym. Wychodząc, bóg zauważył na wieszaku znajomy czerwony szalik. To pierwsze iostatnie takie spotkanie, pomyślał. Tej nocy spał dobrze. Treść snu zapomniał zaraz po przebudzeniu. *** (kwiecień) Przed Wielkanocą sąsiedzi przestali się dobijać izyskał chwilę oddechu. Może to nauczyciel szepnął za nim słówko? Amoże zmęczyli się własną nienawiścią. Wszystko jedno. Poddasze zostało porządnie dociążone. Nie wyrwą. Czekał na Wandę, ale nie przychodziła. Żeby robić co*kolwiek, znów zaczął wychodzić na miasto. Snuł się Chmielną zDiabłem uwiązanym na kawałku powroza. Pod Domem Towarowym Jabłkowskim podglądał życie, które płynęło swym torem, jak woda, zawsze znajdując najłatwiejszą drogę do celu. Stał ipatrzył. Na polskie paniusie iniemieckich dygnitarzy wzalotach. Jak gdyby nigdy nic. Znał to miejsce jeszcze sprzed wielu lat, gdy wamfiteatrze szczuto na siebie dziki oraz niedźwiedzie. Teraz szczuto historią, inikt sobie ztego nic nie robił. Krew przelana gdzie indziej nie brudziła myśli; żyło się trochę tu iteraz, atrochę gdzie indziej. Ci ludzie nauczyli się udawać wojnę, tak jak udaje się wiele uczuć istanów. Przez to udawanie zapomnieli, co to fałsz, co to kłamstwo. Bóg pomyślał, że mógłby na to coś zaradzić, ale kolejny potop przecież nie miałby sensu. Popatrzył wchmury. Ileż ich byłoby potrzeba, żeby zalać to gówno. Raz czy dwa mało brakowało, awpadłby włapankę; wostatniej chwili pies ciągnął go wjakąś boczną uliczkę. Stali potem, schowani za załomem muru, dysząc zprzerażenia. Widział matki wleczone do brunatnych ciężarówek, wzywające swoje dzieci, iwidział dzieci, które biegły na ich wezwanie, żeby usiąść obok na drewnianych ławach, dać się powieźć nie wiadomo gdzie. Był bogiem, ale nie rozumiał. Wydawało mu się, że wtłumie rozpoznaje niektóre twarze, tyle że wchwili grozy wszystkie twarze wyglądają identycznie, są twarzą bliźniego przygniecioną ciężarem niesprawiedliwości. Raz nawet dałby głowę, że brali Gradzką. Widział ją jednak później tego samego dnia wychodzącą zteatru; więc to nie mogła być ona. Itylko wiosna przyszła, jak przychodzi co roku, może zniewielkim opóźnieniem, kto jednak zaprzątałby sobie tym głowę. Bóg Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

przemykał miastem oporanku, zaszywał się wkrzakach nad brzegiem Wisły, tam godzinami patrzył na spokojnie płynącą wodę. Biały piasek lśnił wsłońcu, przypominając nieznany ciepły minerał. Widział młodych, którzy rozbierali się szybko iwskakiwali między lodowate fale. Wyciągnięte leniwie dziewczyny, które na okrzyk unosiły się ze śmiechem, otrzepując ramiona. Wilgoć na ich plecach przypominała kształtem skrzydła. Nie odlecą, wiedział. Szczególnie upodobał sobie jedną parę. Oboje byli wysocy, smukli; bardzo cisi. Rozkładali koc zawsze trochę zboku towarzystwa. Ona przynosiła niewielki koszyk zprowiantem, on plecak zksiążkami. Czytali. Ich pieszczoty ograniczały się do delikatnych dotknięć. Takich dotknięć nigdy jednak nie widział. Tak czułe, tak otwarte wswej prostocie, że zdarzało mu się, że odwracał wzrok. Nie znał ich imion, lecz na własny użytek tytułował Józefem iMarią. Dawno temu też nazwał tak dwoje ludzi iwyszło ztego wiele dobrego. Przychodzili dzień wdzień, korzystając zpogody tak jak tylko młodzi potrafią korzystać, jak gdyby całe nabrzeże należało do nich. Obracali się wsłońcu, obracali się do siebie. Chłopiec był Niemcem. Młodych to nie obchodziło. Kradli pocałunki nieśpiesznie, całkiem internacjonalnie. Ich usta stawały się coraz bardziej czerwone, ich skóra coraz ciemniejsza. Okładki książek bledły na słońcu. Wreszcie wśrodku dnia kilku wyrostków otoczyło parę, chłopaka pobili, adziewczynie brutalnie ostrzygli włosy. Nikt nie zareagował. Tych dwoje nie zobaczył ponownie. *** (kwiecień–maj) – Wszystko wporządku? Nie tknął pieniędzy. – Może angielskiej brandy? – zaproponował. – Brandy? – zdziwiła się. – Ma pan brandy? Nie miał. Myślał, że to ją rozśmieszy. On jednak nie była wnastroju do żartów. – Pan sobie ze mnie drwi. Tym razem jej szalik był wełniany iszorstki. – Ijeszcze wNepalu. – Co wNepalu? – Pytała mnie pani, gdzie ostatnio bywałem. Tam też. – Agdzie to jest? – WIndiach. – Ładnie chociaż? – Dużo gór, dużo śniegu. Dużo przestrzeni. – O, to mi raczej by się nie spodobało… – Dlaczego? Nie lubi pani wolności? – Lubię. Lecz wsprzyjających warunkach. Ten szalik musiał być zwełny. Drapał, pozostawiał ślady na skórze. Czasem przesuwała dyskretnie palcami po szyi, gdy swędzenie stawało się nie do zniesienia. Uroczo. Postanowił zaryzykować. – Lubi pani nosić szale, prawda? Przytaknęła czujnie. – Ostatnio taki czerwony, piękny. – Ach, ten. – Bardzo mi się podobał. Dlaczego go pani zmieniła? – Oddałam – zająknęła się. – Do czyszczenia.

32

Paweł Paliński

Wyobraził sobie czyściciela oszorstkich dłoniach, który zanim odświeży tkaninę, przykłada ją do nosa iwciąga zapach Wandy, głęboko, głęboko: kurz, pot wdrukowany wsukno plecionych włókien. Przez moment poczuł zupełnie nie-boską zazdrość. Ale przecież to, co mówiła, mijało się zprawdą. Szal był unauczyciela. Wanda bywała unauczyciela. – Często trzeba czyścić? – Co jakiś czas. Skąd te pytania? – Zwykła ciekawość. – Aja mam wrażenie jakbym była przesłuchiwana. – Wskazała na Diabła. – Ido tego te głupie bydle wzroku ze mnie nie spuszcza! – Może panią lubi? – On? – Dlaczego nie? – Wie pan dlaczego? Bo wygląda, jakby zależało mu tylko na sobie. Bóg zmarszczył brwi. – Widziałem ostatnio grupę eleganckich ludzi. Wcentrum. Śmieli się iśpiewali. Po polsku ipo niemiecku. Całym Nowym Światem. Szli na przedstawienie. Szedłem za nimi. Weszli do budynku idalej śpiewali. Rozumie coś pani ztego? Gradzka przewróciła oczami. – Aco tu jest od rozumienia. Bawili się. Ityle. – Imy też się teraz bawimy, prawda? – spytał bóg. Kobieta zerwała się na nogi, rzuciła mu wtwarz plik banknotów. – Bierz te cholerne pieniądze! Wybiegła. Źle zrobiłem, pomyślał. *** (maj) Znów zaczął popijać. Cicho, sumiennie, rozpaczliwie. Kupował pokątnie bimber. Jedzenia prawie wcale. Wódkę lał ipsu. Zataczali się potem obaj; dobro izło ulegało zawieszeniu, aświat chwiał się wraz znimi. Mniej więcej wtym samym czasie ściany zaczęły mówić. Nisko inocą. Wciemności wyczuwał pod tynkiem słowa cicho pełznące. Nie wiedział, skąd pochodzą, lecz były tam, były. Całe roje. Kiedy skupił się, potrafił niektóre rozróżnić. Ostre, zadziorne. Nieraz wpełzały pod koc, obłaziły skórę, wtedy drapał się do krwi. Bywały też dobre, wzniosłe, mimo to nie rozumiał ich albo nie chciał rozumieć, ponieważ tak czy tak wiało od nich śmiercią. Przykładał ucho do podłogi, przykładał szklankę. Dudniło, dudniło, jak gdyby więcej było głosów niż ust. Szybami wentylacyjnymi, szlakiem starych rur, uchodziły wniebo młode głosy, zniecierpliwione. Diabeł wylegiwał się na posłaniu, udając obojętność, lecz łapy drżały mu ztłumionego napięcia. Bóg nieraz siadał, głaskał go po twardej sierści, dopytując: co piesku, co piesku, aon wodpowiedzi wywalał radośnie czerwony jęzor. Czerwony niczym mięso, niczym rana po kuli. To szczury, okłamywał się, niemniej szczury nie układają odezw. Tak. Wkamienicy na Złotej zamieszkała nieznana bogu siła. Jej wyznawcy czcili wolność albo śmierć; czasem razem, aczasem osobno. Postanowił zkimś otym porozmawiać. Tym razem nie został poczęstowany papierosem. Nauczyciel zamarł wprogu, minę miał niewyraźną. Wsparł się ramieniem Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

owpół zamknięte drzwi. Na siwych skroniach lśnił pot. Powietrze za nim dyszało gorącem wielu oddechów. – Wczym mogę pomóc, panie Krzysiu? Otworzył usta, ale zaraz je zamknął, bo zrozumiał, że źle zrobił, przychodząc. Że to właśnie stąd rozchodziło się po murach tamto drżenie. Poprosił otytoń. Dostał garstkę. Rozsypał go, wspinając się zpowrotem po schodach. *** (maj–czerwiec) Latem sąsiadów znudził spokój. Znów łomotali pięściami. Zaparł się, żeby nie wyważyli. Prosił oopamiętanie, lecz oni przyszli krzyczeć, anie słuchać. Ci zparteru, ci zpięter. Obelgi odbijały się od drzwi, toczyły wdół po schodach, tam zaraz je ktoś podnosił, przynosił zpowrotem. Coraz cięższe, coraz brudniejsze. Bydlęce, aż zapierały dech. Wkońcu ochrypli, lecz wcale nie dali za wygraną. Wszparze framugi pojawił się łom. Bóg zawiesił na klamce róg łóżka iwczepił się wmaterac. Poszły drzazgi, mimo to drzwi wytrzymały. Zkażdym uderzeniem łóżko jęczało lubieżnie. Wezwiemy, kogo trzeba, brudasie, grozili, podczas gdy łom wiercił drewno. Próbował im wyrwać żelastwo. Pokaleczył palce. Śmieli się, że krew ma taką samą jako oni. Odpuścili dopiero tuż przed rozpoczęciem godziny policyjnej; ktoś warknął „szpersztunde” inagle było po wszystkim. Ot, tak. Dyszał ciężko, nasłuchując nienawistnego szurania, bo nie wierzył, że można wjednej chwili przestawić kipiącą głowę na luźny bieg, ale widocznie oni opanowali tę umiejętność. Wrócą, pomyślał; wrócą ikiedyś nie dam im rady. Usiadł przy stole, oparł policzek na chłodnym blacie. Wrócą, rozgrabią. Zrobi im się na moment szkoda, apotem znów podepczą, zapomną, mało tego, jeszcze będą dumni. Powlekł się do umywalki, obmył lepkie palce. Wtym czasie, niepilnowany, Diabeł zżarł całą kaszankę. Zapas na kilka dni. Kiedy to odkrył, bóg wpadł we wściekłość. Złapał trzonek od szczotki ibił wchudy grzbiet tak długo, aż połamał drewno. Pies nawet nie zaskamlał. Za to rano, gdy tylko nadarzyła się okazja, dał nogę. To był wtorek, pierwszy taki, gdy Bóg został całkiem sam. Czekał cały dzień wdomu na przyjaciela. Mówił do niego, jak się mówi do nieobecnych abliskich, zaocznie prosząc owybaczenie. Godzinami układał wgłowie formuły pojednania. Wtych rojeniach spotykali się iwszystko było jak dawniej, szli blisko, obaj wyrzutkowie, blisko, ponieważ dwie samotności muszą się kiedyś wkońcu znieść nawzajem. Spamiętał tysiąc próśb iprzeprosin gotowych do wyrecytowania przy takiej okazji. Błagał wgłos. Pies mimo to nie wracał. Mieszkanie, wktórym pozostało tak niewiele miejsca, że pomiędzy pokojami należało przemieszczać się bokiem, stało przerażająco puste. Pod wieczór strach przeszedł do ofensywy iścisnął za gardło. Bóg miotał się od ściany do ściany, próbując znaleźć sobie miejsce. Ordonka rzucała na niego zwysokości spojrzenia pałające plakatową wyższością; nie wytrzymał, podarł papier, rozrzucił po kątach. Spoglądał to na flak po kaszance, to na roztrzaskany trzonek, zaciskał pięści; przeklinał własną głupotę.

BÓG MIASTA

33

Marcin Kułakowski

Nowa Fantastyka 08/2015

Po zmroku wymknął się wposzukiwaniu przyjaciela. Szedł wzdłuż getta. Szukał na niebie znanych gwiazdozbiorów, lecz gwiazdy kapryśne układały się wsrebrny bohomaz. Przykładał ucho do muru. Zimny. Nie słyszał nic. Ijak tu się nie pogubić. Obejrzał się przez ramię wkierunku Jasnej iZgody. Ani jasne, ani zgodne, mruknął. Przecież to nie przypadek, nikt lepiej by tego nie wymyślił. Tam też ludzie szukają igubią przyjaciół imają na to znacznie mniej czasu, bo ciągle kogoś ubywa. Skręcił dwa razy na oślep. Usłyszał ciche wycie. Pobiegł ile sił wpłucach. Znalazł go dwie przecznice dalej, pod wiaduktem kolejowym. Półwiszącego na zardzewiałej zwrotnicy. Ledwo dyszał, lepił się od juchy. Kark pętał gruby rzemień. Kiedy do niego podszedł, pies wamoku zaatakował resztką sił. Bóg klęknął iszeptał tak długo, aż Diabeł go rozpoznał. Potem owinął go płaszczem, wziął na ręce izaniósł do domu. Przy blasku świecy obmył skatowany łeb. Wybierając skrzepy zsierści na pysku, zorientował się, że oprawcy wydłubali zwierzęciu oczy. *** Na tym się nie skończyło. To, co zamieszkało wścianach kamienicy, rosło wsiłę ipotrzebowało przestrzeni. Wychodziło zludzi ijak echo wracało do nich zwielokrotnione. Słuchał tego. Zbrodą opartą na poręczy, niczym dziecko, bezwolny, awszystko, co go dotyczyło, zdawało się dziać całkiem poza. Mówiła ona, on ledwie dopowiadał. – Po co sprowadzasz tu tego menela? – Ale, Dziuniu, daj spokój… przecież ty sama… – Ja tam przychodzę zobowiązku, Waldemar. Rozumiesz? Nic ponad to. Pomagam im ityle, poza tym wara. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

– Jak możesz. – Jak mogę? Jak mogę? Przecież taki ktoś może zrobić, co tylko mu strzeli do tej pustej głowy. Okraść cię. Zabić. Zadenuncjować! – Ale on nic… – Onie, nie, ty masz za dobre serce. Napytasz nam biedy, idioto! – Jezu, przecież, no, to rodak, taki jak ty, jak ja. – Ijeszcze do tego te mistyczne fanaberie. – Co chcesz od człowieka? Od dawna jest sam. Może odrobinę zdziwaczał… – Tak to nazywasz? Zdziwaczenie? – Przestań. Przecież on nie wyda. – Cicho! – Wanda, proszę. – Izaglądał mi pod sukienkę. – Nie uwierzę. – No może nie zaglądał, ale na pewno by chciał. Aż go świerzbiły tego jego brudne łapska. – Dziunia, daj spokój. – Nie, nie dam! Masz się go pozbyć, pozbyć, pozbyć! Nie wiedział co zrobić, więc uciekł wmiasto. Wbezpieczne kwartały. Mokotów, Praga, Żoliborz, wyliczał. Mokotów górny, Mokotów dolny, Praga północ, Praga południe. Kartograficzne podziały, ale rozciągały się szerzej; żeby tylko zająć którąś ze stron, bo wtedy jest się usiebie. Diabła też zabrał. Przy całym swym sprycie, on też nie był bezpieczny. Trochę na rękach, atrochę na siłę. Jakoś szli. Przyglądał się czerwono-czarnych flagom włopocie. Nagle nie potrafił poznać, kto swój, kto obcy. WParku Saskim niemieckie dzieci grały wdwa ognie. Ich śmiech przypominał śmiech każdego dziecka na świecie. Ich kolana krwawiły tak

34

samo wzetknięciu zostrym żwirem. Grano ostro, nie oglądając się na zadrapania. Nie wiedział, co ztego wyniknie. Wpewnej chwili podeszła do niego może czteroletnia dziewczynka. Wyciągnęła drobną rączkę. Bóg otworzył sękatą dłoń, awtedy włożyła mu do niej dwie kolorowe szklane kulki. Zanim zdążył podziękować, znikąd pojawiła się matka małej, krzyknęła „Mein Got!” iuderzyła go na odlew wtwarz. Uciekł, siąkając rozbitym nosem. Zatrzymał się dopiero przy Granicznej. Wcieniu zrujnowanej kamienicy przetarł psu puste oczodoły. Szkło zalśniło srebrzyście. Pomyślał, że tym razem nie wróci na noc do domu, może znów pójdzie nad Wisłę, przeczeka do świtu. Oprze się plecami ofilar mostu ichoć przez chwilę poczuje, że istnieją rzeczy dźwigające znacznie większy ciężar niż on. Diabeł jednak ciągnął zpowrotem na Złotą. Poddał się. Już na klatce wiedział, że ktoś go na poddaszu odwiedził. Pachniało prawie tak jak wtedy, gdy przychodziła Gradzka, lecz czymś jeszcze. Spalenizną. Smutkiem. Przy stole siedział nauczyciel ipalił skręta. Bóg zdjął płaszcz, zaprowadził Diabła na posłanie iusiadł naprzeciw gościa. Milczeli. – Trochę pan tu przemeblował – mruknął wreszcie nauczyciel, apotem spojrzał na Krzysztofa ipowiedział: – Co? Znów pan oberwał? – Herbaty? – spytał bóg. – Jeśli można. Mocnej. Bóg zdjął zparapetu słoik zczajem. – Tak parzę – wyjaśnił. – Wsłońcu. Nie będzie za ciepła. – co*kolwiek. Bylebym przepłukał usta. Zmiął niedopałek. Rozkaszlał się. – Cholerny nałóg. Bóg rozlał esencję na szklanki. – Ja do pana, pan do mnie – spróbował zażartować. – Tak, właśnie tak – przytaknął nauczyciel. Sięgnął pod stół iwyciągnął pierwszą lepszą ze stosu gazet. Przerzucał nerwowo kartki, raz wjedną, raz wdrugą stronę. Zatrzymał się na chwilę na dłużej na kolumnie sportu. – Mój syn lubił boksować – westchnął. – Takie miał delikatne ręce. Rano akwarele, apo południu biegł na Gwardię. Tyle razy mu powtarzałem, zostaw. Połamiesz palce, wzrok ci uszkodzą. Nie słuchał. Spokojny taki, apotrzebował, wie pan, od czasu do czasu uderzyć. Tak to nigdy, znikim. Na zabawach spokojny, nie szukał zaczepki. Książki czytał, dużo książek. To od nich się tego nabawił. – Czego? – Gniewu. Zamieszał herbatę palcem. – Pan wie, że ja iWanda. – Domyśliłem się. Nauczyciel uśmiechnął się blado. – Czego jeszcze? – Pan uczy. Nocami. Słyszę przez ściany. – Niech pan mówi dalej. – Słyszę, jak pan mówi otym, co było, iże to kształtuje to, co jest. – Słyszał pan mój wykład zHegla? – Znałem Hegla. Pod koniec życia nie za bardzo we mnie wierzył. Bóg patrzył, jak tamten zrywa się iwali pięścią wstół. – Apan znowu swoje! Słoik zherbatą roztrzaskał się opodłogę. Nauczyciel opadł na krzesło, pięści wbił wpowieki. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Paweł Paliński komuda

– Przepraszam – szepnął. – Mam się wynosić prawda? – spytał bóg. Nauczyciel odwrócił się do niego plecami. – Przepraszam, tak strasznie przepraszam. – Iść teraz? – Za kilka dni. – Kilka dni wystarczy. *** (czerwiec) Spodziewał się tego prędzej czy później. Może jednak później, bo liczył skrycie, że złapie ostatecznie azymut ibędzie wiedział dokąd, tymczasem szykowała się tułaczka bez celu. Przecież nie pierwszyzna, tłumaczył sobie, opuszczałem izajmowałem tyle miast… Ale do tego przywiązał się szczególnie. No ilokum nie najgorsze, suche, trzeba opuścić. Także przez nią trzeba. Przez Wandę. Teraz był pewien, że to ją widział zniemieckimi oficjelami, iwiedział, że ona wie, że on wie. Stąd ta nagła zmiana wnastawieniu najemcy, pewnie nie skończyło się na rozmowie, którą dosłyszał. Powinien się spakować. Co jednak miał do spakowania? Pomyślał, że może wtakim razie odwiedzi parę miejsc. Szczególnie ważnych. No iposzedł, tyle że one już nie istniały, zrozumiał niespodziewanie, ledwie zgliszcza, wktóre ktoś wtłoczył kontekst itreść, puste skorupy, gdyż oto właśnie prowadzone są wojny. Omury. Żeby je podbić, wich cieniu umrzeć, kogoś za nimi uwięzić. Idąc ulicą Leszno, zauważył pranie łopoczące na wietrze. Kilka miesięcy temu tak wisieli tu ludzie, cicho, przypominając przedmioty. Pamiętał. Zbliżył się do Pawiaka. Widział zoddali bramę najeżoną, straszną. Ponad murem więziennym kołysał się potężny wiąz, sam nie wiedział czy kpina, czy znak nadziei, natury. Bał się podejść bliżej. Słońce przypominało rozżarzoną blachę. Pomyślał, że być może mieli rację, wtedy, wszpitalu. Że skoro świat zwariował, to ion także musiał przecież. Na domiar złego nauczyciel zaczął go unikać. Bóg wiedział, że tak być musi, to dobry człowiek idlatego wciąż udostępnia mu poddasze. Gdyby znów przyszła Gradzka, pewnie musiałby wynieść się raz-dwa. Zastanawiał się nad tym, jak dziwna bywa miłość iże trzeba umieć się znią obchodzić, inaczej rozerwie na strzępy. Bał się. Aściany nadal mówiły. Słyszał ten głos teraz także winnych dzielnicach. Przeniknął do wody ipowietrza. Okupacja, wolność iśmierć deklinowały się wpostępie geometrycznym. Niektórzy ludzie słaniali się zarażeni nimi niczym tyfusem. Wystarczyło, że dwa podobne słowa zetknęły się wrozmowie inieszczęście gotowe. Śmiertelna choroba. Na wszelki wypadek trzymał język za zębami. Coś się kluło, coś wielkiego. Niemcy także to czuli. Ile jednak można wstrzymywać oddech? Wiedział, że nadjedzie taki dzień, gdy będzie musiał to zsiebie wyrzucić. Nie wywinąłby się pewnie tak łatwo, zatłukliby na śmierć. Pewnej nocy, gdy wypił za dużo iwymiociny isłowa naciskały od wewnątrz, wyciągnął płótna izaczął zapisywać na nich węglem te, których nie potrafił dłużej utrzymać. To przyniosło ulgę. Potem wywiesił woknie zabazgrany len, żeby wiatr porwał to, czego nie potrafił zataić. Całe historie, które nigdy się nie wydarzą, ibyć może tysiące lat temu tak właśnie powstawały święte księgi, zprzymusu, zpotrzeby pozbycia się słów zbyt ciężkich, by niosło je pojedyncze istnienie. Martwił się tylko,

BÓG MIASTA

35

Nowa Fantastyka 08/2015

czy starczy płócien na te wszystkie tajemnice. Ani wątki, ani płótna zdawały się jednak nie kończyć. *** (czerwiec–lipiec) Wlipcu lato otworzyło się niczym piec. Buchało od rana do wieczora, anoce były czarne ilepkie. Wiele rzeczy drżało, rozpadało się, nie wydawały się do końca prawdziwe. Przy zbliżeniu groziły poparzeniem. Na przykład wyszynk, do którego zaglądał, aktóry zdemolowano izabito deskami. Ktoś łajnem namalował na surowym drewnie Gwiazdę Dawida. Ludzie przechodzili obok, nie podnosząc wzroku. Do chłopaka, który wbiały dzień próbował finką zeskrobać napis, zbliżyło się dwóch wpłaszczach. Wymienili spojrzenia iposzli, już trójką, przed siebie, wolnym spacerkiem. Tyle ich widziano. Bóg wiedział, że tak nie powinno być. Chciał zwrócić uwagę przechodniów na to, co się dzieje. Znalazł na śmietniku podrdzewiałą harmonijkę, rozłożył się na chodniku naprzeciw; nadstawił wytarty kapelusz igrał. Grał dziwne melodie, takie jakie ślina na język przyniesie, bez ładu, bez składu, oberki szaleńcze. Diabeł wtórował mu, wyjąc cicho. Grał godzinami, strojąc przy tym bachusowe miny, awkażdą nieskładną nutę wkładał tyle serca, ile wkłada się wkrzyk. Za pierwszym razem, gdy podszedł patrol, był niemal pewien, że go zastrzelą. Dął więc szybciej, histeryczniej, grał ożycie, aoni śmiali się do rozpuku, na koniec splunęli mu pod nogi iposzli. Kaszlał potem długo, płuca paliły. Od tamtej pory grywał tak codziennie. Większość grosza zkapelusza wrzucał do kanałów. Zostawiał tyle, co potrzeba. Iwydawało mu się, że jakoś to będzie, lecz pewnego dnia do nauczyciela niespodziewanie zapukało SS. Wypięty nad nocnikiem usłyszał pisk opon itupot żołnierzy, ten barbarzyński dźwięk, jakim chwalą się wszystkie zwycięskie armie, głuchy, jakby znad grobu. Iwiedział, że to tu. Wyjrzał ostrożnie. Przyszli wczarnych płaszczach, jak gdyby nigdy nic, błyskając otokami zinsygniami śmierci. Ktoś zsąsiadów powiedział trwożliwie: podziemie, apotem nikt już się nie odezwał, bo weszli jak do swojego, nawet butów nie wytarli. Zza pazuchy wyciągnęli spisane gotykiem nakazy. Przerażony bóg zaszył się wnajdalszym kącie mieszkania. Płakał. Śmiał się. Mówił językami, walcząc oten, który mógłby opisać to, co się wydarzyło, żaden jednak język nie zawierał pojęć tak strasznych. Gdy dotarł do granicy wyczerpania, runęło na niego światło idźwięk, padł na podłogę, potoczył pianę zust. Każda część jego ciała chciała uciec, każda wierzgała osobno, byleby rozpełzł się niczym robaki, byleby wnajmniejszą dziurę, szczelinę najcieńszą. Ręce inogi wyrywały się na wolność, lecz stare umęczone ciało nie miało zamiaru się rozpaść. Gdy atak padaczki minął, wiedział już, co musi zrobić, zanim odejdzie ztego miasta. *** (lipiec) Czekał. Czy przyjdzie. Przyszła, lecz inna; domyślił się, że nie przez przypadek. Zostawiła zapomogę, tyle ją widział. Zmiął zwitek pieniędzy iprzyłożył do nosa. Pachniały tym, czym zawsze pachną: brudem człowieka. Ani śladu, pomyślał, ani śladu po sobie nie zoEbookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

stawiła. Apotem wróciło wspomnienie pierwszej wizyty unauczyciela. Przedpokój itamten czerwony szal. Szanse nikłe, ale gdyby go miał, gdyby odnalazł, może udałoby się ją jeszcze wytropić. Długo namyślał się, czy podjąć ryzyko, choć mieszkanie stało otworem, omijane nawet przez szabrowników. Sami Niemcy też nie zaglądali do takich miejsc; może ostatecznie kogoś tam zasiedlą, lecz to nigdy zdnia na dzień. Musiał jedynie uniknąć uwagi sąsiadów. Oni by mu nie podarowali. Odczekał jeszcze dwa dni izakradł się ostrożnie pod znany numer. Przypomniał sobie, jak tak stał po raz pierwszy; poczuł chłód wpiersiach, szybko nacisnął klamkę. Do końca się bał, że drzwi będą mimo wszystko zamknięte, lecz nikt przecież nie myśli otakich rzeczach, gdy go biorą; pchnął skrzydło, zaskrzypiało. Ostrożnie zamknął. Odwrócił się izamarł. Wmieszkaniu panował niespotykany porządek. Jak gdyby nic się nie wydarzyło, jak gdyby właściciel wyszedł tylko na chwilę. Spodziewał się pobojowiska, wyraźnych dowodów na to, że życie walczyło, lecz walec machiny śmierci zgniótł opór ipo jego przejściu wszystko wydawało się tylko jeszcze czystsze, jeszcze bardziej nieruchome. Poczuł przez to zawroty głowy. Wyciągnął rękę, żeby wesprzeć się na czymkolwiek. Złapał wieszak, runął razem znim. Chwilę przeleżał tak przygnieciony płaszczami, wreszcie strząsnął zsiebie ubrania. Zaczął je przeglądać. Znalazł szal, schował do kieszeni. Właściwie mógł już iść. Nie oparł się jednak ciekawości. Wszedł głębiej. Zjawił się tu tylko raz, nocą, zwizytą niedopowiedzianą; teraz wświetle dnia łapczywie dotykał wzrokiem kolejnych sprzętów imebli. Obejrzał etażerkę, na której kiedyś czyjaś ręka ustawiła batalion bibelotów; kryształ iporcelana, nie męska ręka, zbyt schludnie je uporządkowano idawno, poznał to po kurzu wokół podstawek. Awięc tu przechowywałeś Pamięć, powiedział. Następnie szafka ze zdjęciami za szkłem ipudełkiem po czekoladkach od dawna wycofanych zprodukcji. Jedno okienko zdawało się uchylone. Domknął je. Palcem narysował na szybce „X”. Tu zaś przechowywałeś Serce. Podszedł do biblioteczki, przejrzał nazwiska na pękatych grzbietach, słynne głowy iidee. Głośne powieści oraz rozprawy filozoficzne. Atu, uśmiechnął się pod nosem bóg, tu uważałeś, że przechowywałeś Rozum; przynajmniej dopóki nie przyszła ona. Chciał przyjrzeć się jednemu zwoluminów; pociągnął, lecz wreku zostały mu puste okładki; deszcz ulotek posypał się na podłogę. Podniósł jedną znich. Na papierze widniał symbol Polski Walczącej. Przyjrzał się literze ikotwicy, czując ciężar, brak tchu. Chyba rozumiał. Potarł wpalcach szal Anny ipomyślał, że takie musiała mieć sumienie: gładkie, lecz łatwo znalazłoby się na nie cenę. Zajrzał jeszcze do sypialni. Usiadł na schludnie zasłanym łóżku, pogładził wełnianą kapę. Tu spał itu się kochał, być może znią, być może także zinnymi, pomyślał, ijakie to straszne, że takie miejsca zostają, gdy ludzi już braknie. Pomyślał, że może źle ten świat ułożył. Zajrzał do kuchni. Wspiżarce znalazł kawałek wysuszonej słoniny. Schował ją do kieszeni. Zajrzał do szafy. Do toalety, gdzie umył zęby, byleby przypomnieć sobie, jak to jest. Wdrodze do wyjścia zauważył, że popołudniowe słońce prześwietliło jedną zfigurek. Złapał tęczę wdłoń. Po powrocie przyłożył szal do nosa Diabła. Rozkazał – szukaj!

36

proza polska

*** (lipiec) Jego czas się kończył. To opuszczone przez bogów miejsce zagrzebywało się powoli pod własnymi grzechami. Pamiętał Sodomę iGomorę, wierzył, że to już nigdy się nie powtórzy, że wyciągnięto lekcję. Podczas jednak gdy tamte miasta splamił ludzki występek, to jedno wydawało się plamić ludzi. Jeżeli zostało mu na co*kolwiek siły, to na to, by po raz ostatni dać światu nauczkę. Tu, wWarszawie. Zanim jednak przyszłoby co do czego, rachunki zGradzką wymagały wyrównania. Rankami wciąż wygrywał swe żale przed wyszynkiem. Na poszukiwania wyruszali zDiabłem koło południa. Noga wnogę przez Marszałkowską, zpowrotem okolicami Pięknej, placu Trzech Krzyży. Albo wpoprzek, alejami pod sam most. Tam gdzie ją kiedyś widywali. Co pewien czas pies warczał inapinał powróz. Raz łapał, raz gubił trop. Tak minął dzień, dwa, tydzień, potem drugi. Lato stawało się gorętsze igorętsze. Wwarszawiakach coś kipiało. Pojawiało się coraz więcej Polsk obarczonych kotwicą na stołecznych murach. Inie dało się już nie słyszeć. Brzęczało jak wulu. Niektórzy młodzi wydawali się związani wspólną tajemnicą. Mieli czujne wielkie oczy przypartych do muru zwierząt. Robił wszystko, żeby nie zorientowali się, że wie. Wnajwiększe upały wciskał na siebie uszankę, byle tylko słyszeć jak najmniej. Twarz wkołnierz, głowa zwieszona. Obawiał się otwartych spojrzeń. Raz zagapił się, zostawił psa wtyle imusiał błagać rakarza olitość. Powoli kończyła mu się cierpliwość. Brzęczało jak wulu. Odejdę wcześniej, postanowił kiedyś, chłodząc się wcieniu drzewa przy Krakowskim Przedmieściu. Wtej samej chwili zobaczył ją. Wysiadła zpiaskowego kubelwagena, całując na pożegnanie oficera wbryczesach. Przypominała diwę zfilmu, czerwona sukienka, obcasy. Zopowieści, która dzieje się daleko stąd inie jest prawdziwa. Odpaliła długą cygaretkę, ruszyła powoli wdół Karową. Szła pewnie, zpewnością wyuczoną od zwycięzców, zktórymi przestawała, wydawało się, że słońce odbija się od niej, rzucając krwawe refleksy. Bóg iDiabeł ruszyli jej śladem. Chwilami znikała im zoczu, lecz pies węszył inie dawał się wyprowadzić wpole. On też węszył, bo perfum nie zmieniła, używała ich nawet hojniej. Pod opiętym materiałem podskakiwały pośladki. Obcasy stukały, stuk, stuk, stuk. Gdzieś wpołowie drogi chwycił ją, wciągnął wbramę iprzyparł do muru. Nie stawiała oporu. Śmiała się za to gardłowo. – Wiedziałam, cały czas wiedziałam. Skurwysyn. Jedną ręką zatkał jej usta, drugą wcisnął pod bluzkę. Czuł miękką pierś, pod nią gwałtowne łomotanie. Otarł kciukiem sutek. Odsunął długą dłoń, ale nie krzyknęła. Oddychała mu wprost do ucha, brudnym oddechem. Rozwarła uda. Diabeł dyszał na czatach, raz po raz obracając ślepy łeb. Gradzka gorącym językiem rozsunęła bogu palce. Wypchnęła biodra ipodciągnęła sukienkę, by wziął ją, jak stali, jednak zorientowała się wreszcie, że on nie szuka jej ciała. Jej źrenice zwęziły się wjednej chwili, wczepiła palce wjego włosy. Mocowali się. Przegrywała ichciała wrzasnąć, Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

ale bóg uderzył dwukrotnie jej potylicą ościanę, aż zgasło światło wjej oczach. Gdy osunęła się na bruk, przeszukał nieprzytomne ciało. Wkieszonce garsonki znalazł to, czego szukał. Listę kontaktów ipodejrzanych markowaną znakiem tajnej policji. Pomyślał, że jest zbyt słaby. Apotem kucnął, zasłonił kobiecą twarz włosami, zacisnął na szyi szal ipoczekał, aż wGradzkiej przestanie płynąć krew.

*** (ostatni taki sierpień) 1 sierpnia 1944 roku torami na północ dreptał dziadyga iślepy pies. Szli przed siebie wolno iztaką rezygnacją, jak gdyby każde zmiejsc, do których mieli kiedyś dotrzeć, zostawili już za sobą ipozostał im wyłącznie ruch. Na psie sterczały żebra. Dziad miał ciemne podkrążone oczy. Od wielu dni spał źle. Wręku ściskał harmonijkę. Przypominał flecistę zHameln, jednak tym razem pozostawił dzieci wdomach. Tym razem na zmarnowanie. Na oczach wszystkich. Zwiatrem przychodziła śmierć ibłagała go oto, by zmienił zdanie. One jednak podjął decyzję. Na wysokości Legionowa przystanął ispojrzał wkierunku wież parafii. Podkłady kolejowe parowały ropą. Od pól szedł szum icykanie. Poczekał, aż zacznie bić dzwon. Odliczył pięć razy, uśmiechnął się iruszył dalej. Stało się. Bóg Miasta wymierzył Warszawie karę iodszedł, by nigdy nie wrócić.

Paweł Paliński Rocznik ‘79, zwykształcenia lekarz. Autor zbioru opowiadań „4 pory mroku” ipowieści „Polaroidy zzagłady”. Laureat Reflektora „NF” za rok 2014. „Bóg Miasta” to fantastyka miejska, metaforyczna przypowieść iobrazek historyczny – wjednym. Aprzy okazji rzecz napisana oszczędnie, choć przecież jakże sugestywnie. Znaczy, kolejny tekst, którym Paliński – od jakiegoś już czasu dryfujący na rubieżach konwencji – poszerza pole swojej literackiej walki. Cieszy, że ztakim pożytkiem dla czytelnika. (mc)

37

proza polska zagraniczna Nowa Fantastyka 08/2015 05/2015

OGRÓD WALK Marcin Luściński

Z

anim Projektantka umieściła nas wOgrodzie Walk, byliśmy istotami wolnymi, chodziliśmy wyprostowani idumni, nie wstydziliśmy się naszych imion, azapachy, które roztaczaliśmy, były milsze nawet od kwiatów frutagory. Wpałacu Projektantki nie mieliśmy żadnych obowiązków oprócz bycia czarującymi, uśmiechania się do siebie idbania opiękno naszych ciał. Wszystko to wpisane było wnaszą naturę, tak jak gra na instrumentach, taniec, śpiew idrobne przyjemności. Właściwie istnieliśmy po to, by zabawiać Projektantkę, iczyniliśmy to już samą tylko naszą obecnością. Ona imy byliśmy podobni jak dwie krople rosy: smukli, czerwonolicy, jasnowłosi. Chodziliśmy na dwóch nogach, nienawidziliśmy brzydkiej pogody ikurzu, kochaliśmy się nawzajem iprzy każdej najdrobniejszej okazji prawiliśmy sobie najsłodsze komplementy. Pewnego dnia jednak wszystko się skończyło. Projektantka sprawiła, że wyrosły nam pokraczne skrzydła iczłonki, na widok których zachciało nam się wymiotować; zanurzyła nasze delikatne ciała wcuchnącym roztworze; odebrała nam nasze złote głosy isprawiła, że zaczęliśmy bełkotać, bzyczeć ijąkać się jak upośledzone stworzenia; kazała nam robić rzeczy, októrych nawet nie śniliśmy wnajgorszych koszmarach. Nawiasem mówiąc, nigdy wcześniej nie miewaliśmy koszmarów. Nazywam się Szczypłoszak. Nie wiem, czy to zpowodu małych ostrych szczypiec na końcu mojego cienkiego ogonka, czy też dlatego, że szybko się płoszę iprzy każdym niebezpieczeństwie chowam się wgęstwinie słodkiego al-ul-binium. Ogród Walk nie jest miejscem dla słabych ibezbronnych. Tu nie ma sentymentów ani koneksji rodzinnych. Miłe wspomnienia zakopuje się wbłocie, ana światło dzienne wystawia się ostre zęby iśmiertelne żądła. Słabości zazwyczaj się ukrywa, chyba że ktoś jest sprytny tak jak ja iprzeistacza je wniebezpieczną, zdradziecką broń. Życie wziemi albo pod kamieniem płynie wciągłym napięciu. Każdy szum wiatru iszmer liści wieszczy niebezpieczeństwo. Złamana gałązka trawy może przyprawić odrgawki albo niekontrolowany wybuch paniki. Cisza też nie koi nerwów, często jest zapowiedzią tego, na co każdy znas czeka iczego każdy znas się obawia, tego, co każdy znas musi przejść. Jest zapowiedzią walki. Gdy walka się zaczyna, po prostu otym wiemy. Jakiś wewnętrzny imperatyw przetacza nas po całym ogrodzie na miejsce zwane areną. Nieważne, że właśnie kopulujesz albo zajadasz się owocem frutagory. Gdy nadchodzi ten czas, po prostu wstajesz iidziesz. Albo pełzniesz, gdy nie masz nóg. Pierwsza walka całkowicie nas zmienia. Jest jak transformacja larwy wchrząszcza albo poczwarki wćmę. Pierwsza walka sprawia, że zaczynamy interesować się naszymi Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

obrzydliwymi ciałami iszukać wnich mocnych isłabych punktów. Pamiętam, że na arenę przybyłem bardzo wcześnie, cały umazany wbrudnej ziemi iporządnie zmęczony zmaganiem zniepoznanym jeszcze do końca ciałem. Stanąłem na lepkim błocku otoczonym kamieniami igęstą roślinnością. Wokolicznych krzakach roiło się od tych, którzy niecierpliwie czekali na darmowy posiłek: masywnie opancerzonych gburków, ruchliwych zadojarek iwielkich zębołapaczy. Przybyły nawet dwie smutne glizdowędy oprzezroczystych, krwistych podbrzuszach. Ich wyłupiaste, głodne oczy, wpatrujące się we mnie tempo, wyglądały jak zatrute owoce dyndające złowieszczo między liśćmi. To niemożliwe, że kiedyś byliśmy jedną wielką, kochającą się rodziną, pomyślałem, zerkając wprzerażeniu na całą tę menażerię. Czekając wstrachu, modliłem się, by przeciwnikiem okazał się jakiś mały, mizerny świetłaszek, któremu nie wyrosły jeszcze ostre pazurki. Wszystkie moje sześć odnóży, napięte do granic możliwości, drżało na chłodnym, porannym wietrze. Poruszałem nerwowo ogonkiem iod czasu do czasu niepewnie ciąłem powietrze małymi szczypcami, udając, że to zachęta do walki. Musiałem wyglądać żałośnie, raczej jak marny kęs na ząb niż twardy wojownik. Żółtodziób skazany na pożarcie. Mój przeciwnik długo się nie pojawiał inawet przez moment pomyślałem, że kolejny dzień wOgrodzie Walk okaże się dla mnie łaskawy. Zawsze byłem szczęściarzem inie widziałem powodu, by nim nie pozostać nawet wtak ponurym miejscu itak odrażającym ciele. Nic ztego. Wktórymś momencie poczułem zapadające się błoto. Coś chwyciło mnie za nogę iwgryzło się wnią ostrymi jak kolce zębami. Niestety nie mogłem zobaczyć, co to było, bo głowa szczypłoszaków jest nieruchoma. Skuliłem więc ogon pod siebie ipo omacku zacząłem wywijać szczypcami, mając nadzieje, że dzięki temu uwolnię się od bolesnego ucisku. Przeciwnik jednak systematycznie zjadał moją nogę, albo mówiąc dokładniej, zjadał mnie systematycznie od strony nogi. Wszystko to działo się tak szybko… Wiedziałem, że moje panicznie machające szczypce, trafiające kilkakrotnie w twardą głowę napastnika, nie są w stanie wyrządzić mu żadnej krzywdy. Wreszcie poczułem chrzęst łamanego pancerzyka. Dolna część mojego odnóża oderwała się od ciała izniknęła wpaszczy niewidzialnego agresora. To był dobry moment na uwolnienie się, więc podbiegłem co sił do przodu, kuśtykając na pozostałych pięciu odnóżach. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem paskudną głowę wystającą zbłocka. Po chwili zziemi wygrzebała się olbrzymia, zielona pałchudra.

Nikodem Cabała

38

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Marcin Luściński Ken Liu

Zmroziła mnie swoim wzrokiem, zimnym imechanicznym, wypłukanym zjakiejkolwiek litości. Jej pancerz opalizował wświetle słońca, migotał złoto- zielonymi refleksami, wydawał się zbroją nie do przebicia. Stanęła na tylnych odnóżach, zakończonych ostrymi szponami wielkości moich szczypiec. Gałki oczne omało nie wyleciały mi zorbit, gdy obserwowałem tę wielką, opancerzoną górę mięśni, jednak gdy się tak jej przyglądałem, zauważyłem coś jeszcze. Może to zabrzmi jak słowa pieśni, którymi kiedyś słodziliśmy uszy naszej pani, ale wciąż uważam, że oczy są zwierciadłem duszy inigdy nie kłamią. Oczy są jak studnia zalana wodą, przez którą można wiele zobaczyć, jeśli się jej dobrze przyjrzeć. W czterech szklanych oczach pałachudry zobaczyłem nagle coś więcej niż tylko idealną maszynę do przecinania pancerzyków i wybebeszania wnętrzności, ujrzałem wnich moją siostrę – złotowłosą Adrię, najpiękniejszą inajłagodniejszą ze wszystkich istot, jakie znałem. Wiedziałem, że to ona, chodź była też martwa niczym najdelikatniejsza zmuszek zatopiona wczarnych, mrocznych bursztynach. Znów przez moment poczułem jej bliskość. Siedziałem na jej kolanach i gładziłem jej włosy. Ona uśmiechała się, pokazując nieskazitelnie białe zęby. Przytuliła mnie i zaśpiewała krystalicznie czystym głosem. Przez chwilę cieszyliśmy się sobą inieprzemijającym czasem, który podarowała nam Projektantka. Jak okrutny musiał być ktoś, kto postanowił zamienić tak cudowną istotę wtakiego potwora, pomyślałem wówczas zgoryczą. Pałachudra również przyglądała mi się uważnie, poruszając od czasu do czasu górną parą ślepi. Na jej odwłoku zauważyłem cienką warstwę śluzu. Zapach, który wydawała, świadczył, iż zamierza złożyć jajeczka. Wiedziałem otym, bo jajeczka to mój przysmak, aprzysmaki to coś, co odnajdę nawet wtedy, gdy Ogród spowija noc inie widać nic poza świetłaszkami włóczącymi się nad sadzawką. Przez chwilę wyczułem napięcie wpostawie pałachudry, irytację, że od razu nie udało jej się mnie unieszkodliwić. Miała już doświadczenie iwidać to było gołym okiem. Postrzępione jedno skrzydło ibrak kawałka szczękoczułki świadczyły, że przebyła wswoim nowym wcieleniu więcej walk niż większość znas. Gdy tak stanęła wyprostowana na dolnych odnóżach, zchwytakami gotowymi do ataku, pomyślałem przez chwilę, że na swój sposób jest piękna. Kto wie, czy wciąż nie najpiękniejsza zcałego naszego pokracznego pomiotu? Było jasne, że chciała załatwić sprawę szybko i zniknąć. Zauważyłem, że kilka jajeczek przylepiło się jej już do odwłoka. Była wściekła, że właśnie wtakim momencie musi toczyć walkę, zamiast wypróżnić się gdzieś pod liściem sal-ala-vini. Wiedziałem, że ruszy na mnie zcałym impetem: wielka machina do zabijania, moja najsłodsza siostrzyczka Adria. Tak też się stało. Małymi precyzyjnymi skokami zbliżyła się, prawie dotykając mnie przednimi odnóżami uzbrojonymi w potężne nożyce Moje cienkie szczypczyki nie były wstanie mnie obronić wwalce wręcz – wiedziałem otym doskonale. Chęć przeżycia jest silnym instynktem, który otrzymaliśmy od Projektantki, ale wizja straty ży-

39

BIAŁE KONOPNE OGRÓD WALK RĘKAWY Nowa Fantastyka 08/2015

cia nie jest najgorszą zwizji, które nam ofiarowała. Nie bałem się więc śmierci, lecz bardziej tego, co zobaczę przed nią. Widok bezwzględnych ślepi zabójczyni był jednak ponad moje siły. Wciąż widziałem w nich słodki uśmiech mojej siostrzyczki, ato zbyło zbyt wiele nawet jak dla szczypłoszczaka. Odwróciłem się więc, gdy pałachudra wostatecznym skoku chciała rozerwać mnie na strzępy. Zamierzałem podkulić ogonek izaczekać grzecznie, aż przyjdzie koniec mego czasu. Ale ogonek nie chciał się skulić, wręcz przeciwnie, dostał bolesnego, nerwowego skurczu iwyprostował się zwzniesionymi ku górze szczypcami. Zamknąwszy oczy, czekałem na najgorsze. Nagle poczułem uderzenie, które wypchnęło mnie okilka kroków do przodu. Szczypłoszczaki są niecierpliwe, nawet jeśli chodzi oich własną śmierć, dlatego uświadomiwszy sobie, że wciąż żyję, zmartwiłem się. Szybka śmierć jest lepsza niż długie na nią oczekiwanie, to chyba oczywiste. Ogonek wciąż był wyprostowany, ale nagle poczułem na nim ciepło. Ciepło to spływało powoli po jego całej długości irozlewało się przyjemnie, aż przy odbycie. Potem coś runęło na mnie iprzygniotło mnie całym swoim ciężarem. Na moment straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem, zobaczyłem, jak zkrzaków wychodzą gburkowie, zadojarki, zębołapacze iglizdowędy, jak otaczają mnie coraz bardziej podnieceni, zwabieni zapachem jedzenia. Usłyszałem, jak ich ostre szczęki zaczynają wgryzać się wmartwe, nadziane na mój ogonek ciało pałachudry, rozrywać chitynowe płaty jej skrzydeł ipochłaniać wewnętrzną treść ciała. Wokół pękały jajeczka, chrobotały pękające odnóża. Gdzieniegdzie słychać było warczenie iwzajemne animozje, odgłosy puszczanych gazów imlask zasysanych soków. Wszystko to wniczym nie przypominało wysublimowanego gwaru, śmiechu oraz dyskretnej konwersacji, do których przywykło się, zasiadając przy nieskończenie długich, białych stołach, okalających salę kolacyjną pałacu Projektantki. Wreszcie uwolniłem swój ogonek iodwróciłem się. Zamarłem bez ruchu. Zobaczyłem na wpół zagrzebaną wbłocie, nagą, bezwstydną zbieraninę śmierdzących robali, kopulujących ze sobą, walczących okażdy ochłap ścierwa, chrzęszczących pancerzykami i chlupoczących wśluzie ibłocie. Niektórzy znich jednym otworem obgryzali kawałki parującej jeszcze pałachudry, adrugim już wydalali jej przetrawione resztki. Inni leżeli na błocku zbyt ciężcy zprzejedzenia. Jeszcze wtedy wzbudzali oni we mnie nieukrywane obrzydzenie. Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę mieć znimi nic do czynienia. Jednak obietnice wOgrodzie Walk znaczą tyle, co życie świetłaszka – są marne ikrótkie. Zdawało by się, że zwycięstwo przyszło lekko iniespodziewanie, ale moje jelita aż skręcało zgłodu od wysiłku i nerwów. Zamiast rozmyślać nad upadkiem obyczajów wśród moich towarzyszy, postanowiłem poszukać czegoś do jedzenia. Nie trwało to długo, bo pod moimi odnóżami zobaczyłem walającą się głowę pałachudry. Schyliłem się po nią. Była twarda jak owoc frutagory ipatrzyła na mnie mętnymi, czarnymi oczyma lalki. Szczypcami Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

przeciąłem miejsce nad oczodołami iniepewnie wsunąłem trąbkę. Wnętrze było ciepłe iożywcze. Zassałem wszystko inatychmiast poczułem się lepiej. Wszystko wokół nabrało delikatnego koloru. Przestałem czuć się taki wyobcowany ipo raz pierwszy, od kiedy się znalazłem wOgrodzie Walk, popatrzyłem na świat oczyma zwycięzcy, anie uciekiniera. Mówią, że gdy zjada się głowę przeciwnika, posiada się też jego moc. Ijest wtym sporo prawdy – do tej pory stoczyłem jedenaście walk iwciąż jestem niepokonany. Urosłem, nabrałem ciała ipewności siebie. Powiem więcej – nie zamieniłbym mego życia na inne. Nie. Nie teraz, gdy wreszcie wiem, kim jestem naprawdę. Mimo że od tamtego czasu upłynęło wiele deszczowych nocy iwiele pączków wOgrodzie Walk narodziło się izostało zjedzonych przez wygłodniałą szarańczę, nadal jestem ulubieńcem Projektantki. Mimo że nie pachnę tak, jak kiedyś, wciąż czuję, że spełniam jej pragnienia ijestem jej wierny. Moja miłość do niej nie zmieniła się od tamtych chwil, uważam, że jest nawet silniejsza igłębsza, chodź nie brak wniej też goryczy. Czasem Projektantka odwiedza mnie we śnie iprzestrzega, szepcząc do ucha, że gdy przestanę się starać, zamieni nas zpowrotem wgrzeczne, uduchowione istoty, czeszące sobie nawzajem włosy iśpiewające swojej pani do popołudniowej drzemki. Gdy to robi, budzę się cały oblany potem. Każdy kawałek mojego ciała chce wówczas uciec, ukryć się wnajdalszy kąt Ogrodu, schować się pod kamień. Po chwili jednak biorę się wgarść iodzyskuję panowanie nad sobą; obiecuje sobie, że jeśli będzie trzeba, to ponabijam wszystkich na mój ogonek; odgryzę głowy, wyrwę serca ijelita moim kuzynom, braciom amoże nawet rodzicom, byleby tylko nie wrócić do pałacu. Obiecuję sobie, że tak łatwo się nie poddam. Obiecuje sobie to wszystko, chodź wiem, że obietnice wOgrodzie Walk są jak życie świetłaszka – marne ikrótkie.

Marcin Luściński Torunianin po malarstwie. „Ogród Walk” jest jego debiutem. Szort Luścińskiego można czytać jako turpistyczną miniaturę ze świata dark future, podaną przez nietypowego narratora – ale można też dostrzec wnim alegoryczne coś więcej. Sprawdza się i w tej, i w tej perspektywie. (mc)

40

proza zagraniczna

Fragmenty biografii Juliana Prince’a (Biographical Fragments of the Life of Julian Prince)

Jake Kerr Z Wikipedii:

Julian Prince Julian Samuel Prince (ur. 18 marca 1989, zm. 20 sierpnia 2057) – amerykański pisarz, eseista, dziennikarz ipublicysta. Za jego najlepsze dzieła uważa się powieści nurtu postzderzeniowego Szary zachód słońca (2027) iRytmy upadku (2029). Za każdą znich otrzymał nagrodę Pulitzera. W2031 przyznano mu nagrodę Nobla zliteratury. Prince był pionierem nihilizmu zderzeniowego, nurtu literackiego, który skupiał się wokół bezsilności iperspektywy nieuchronnej śmierci wwyniku zderzenia zasteroidą Meyera. Dzienniki Podróż do beznadziei (2026) opisują powrót Prince’ado Ameryki Północnej pod pretekstem badania zniszczeń wTeksasie, skąd pochodził. Ponury, poruszający język, wjakim wyraził uczucie straty iobrazy spustoszenia, wpłynął na artystów, muzyków ipisarzy na całym świecie. Książka dała początek nurtowi literackiemu będącemu przeciwwagą dla zyskującej wówczas popularność fali Nowego Optymizmu, który narodził się na terenie Unii Europejskiej wreakcji na zderzenie zasteroidą Meyera izwiązane znim ogromne straty wludziach.[1][2]

Julian Prince

Spis treści Dzieciństwo Życie zawodowe przed zderzeniem Rok zderzenia „Powrót do domu” „Sumienie pokolenia” Działalność polityczna Późniejsze życie i twórczość Życie osobiste Śmierć i spuścizna literacka

Szczegóły dotyczące dzieciństwa imłodości Prince’anie są znane. Pisarz rzadko wypowiadał się oswoich wczesnych latach, azpowodu wielu ofiar oraz zniszczenia dokumentów iakt podczas zderzenia zasteroidą Meyera, przetrwało niewiele materiałów źródłowych. Wiadomo, że był jedynym dzieckiem Margaret Prince (nazwisko panieńskie nieznane) iSamuela Prince’a. Urodził się wLawton, wstanie Oklahoma, ale od trzeciego roku życia mieszkał wDallas wTeksasie.[3] Wwywiadzie przeprowadzonym niedługo przed śmiercią powiedział: „Byłem dobrym dzieckiem, nudnym dzieckiem. Nie sprawiałem kłopotów, awszystkie tarapaty omijały mnie zdaleka. Uczyłem się pilnie ichciałem zostać dziennikarzem, rozpoznając wsobie większe zdolności do obserwowania świata niż do wpływania na jego kształt. Ukończyłem liceum idalej studiowałem dziennikarstwo przez sieć. Aż do samego zderzenia byłem kompletnym przeciętniakiem”.[4] Po ukończeniu dziennikarstwa na Uniwersytecie Khan, Prince rozpoczął karierę jako reporter internetowy.[5]

Fragment mowy noblowskiej Juliana Prince’az2031 Tak więc życie, którego trzymamy się ztaką desperacją iradością, zwycięża. Jednak nie mogę pozbyć się wspomnień, doświadczeń ifizycznej rzeczywistości tych, którzy odeszli. Duchy są wokół nas, nawet gdy mrużymy oczy, by patrzeć przez nie na świat. Mówi się, że odrzucam optymizm inie dbam onaszą przyszłość, ale to nieprawda. Jedynie sprzeciwiam się temu, by trudne pytania pozostały niewypowiedziane. Sprzeciwiam się temu, by wimię Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Marcin Kułakowski

Dzieciństwo

Data 18 marca 1989 i miejsce Lawton, w staurodzenia: nie Oklahoma Data i miejsce śmierci:

20 sierpnia 2057 Kapsztadz w Afryce Południowej

Narodowość:

amerykańska

Dziedzina: pisarz, eseista, dziennikarz, publicysta

proza zagraniczna

41

Nowa Fantastyka 08/2015

wygody ignorować cmentarzysko, wjakie zamieniła się połowa naszej planety. Isprzeciwiam się temu, by celebrować fakt, że tylu przeżyło, kiedy tak wielu – tak wielu – zginęło. Przyjmuję tę nagrodę zpokorą. Czynię to nie dla siebie, ale wimieniu setek milionów, których już nie ma między nami. Włożyłem wiele wysiłku wopisanie ich losów, ale zasługują na dużo więcej, niż potrafię im dać. Jeśli udało mi się choćby wniewielkiej części wykonać to zadanie, czuję satysfakcję.

Życie zawodowe przed zderzeniem Prince spędził dekadę poprzedzającą zderzenie podróżując po świecie, wykonując szereg zleceń jako niezależny reporter. Pierwsze zlecenie otrzymał w2010 od AOL Local/Patch ipolegało ono na zebraniu historii od dziennikarzy obywatelskich zPółnocnego Teksasu inapisaniu ich nowych wersji przeznaczonych do jednoczesnej publikacji wwielu źródłach internetowych. Pracował dla AOL Local przez kolejne 7 lat, aż w2017 zrezygnował. [6] W2031 opisał ten moment weseju obeztroskim świecie przed zderzeniem: Odszedłem zpracy, ponieważ brakowało mi wrażeń. Czy możecie wyobrazić sobie coś takiego dzisiaj? Zrezygnować zpoczucia bezpieczeństwa istabilności, ponieważ twoje życie nie jest wystarczająco ryzykowne, szalone lub ekscytujące? Tak daleko sięgała nasza niewinność przed zderzeniem. Awięc zostawiłem nudę iprzeniosłem się do ekscytującej Afryki, skąd mogłem pisać nie oznużeniu codziennością czy oświecie rozrywki ale osprawach, które dotykały życia iśmierci. [7] Prince zaczął pracę weuropejskiej agencji prasowej Star News w2017. Jego nieliczne artykuły ukazujące się przed zderzeniem w2023 koncentrowały się głównie na faktach, choć niekiedy dawała się wnich wyczuć zdolność Prince’ado wychwytywania emocji. Później pisarz tak ocenił te lata: „Wszystko, co wtedy napisałem, było pozbawione wartości, ale też bezcenne – to właśnie otępiające umysł fakty ichłodne opisy pozwoliły mi zobaczyć zderzenie wjego prawdziwym wymiarze”. [8][9]

Fragment reportażu Juliana Prince’a„Ostatnie ziarnko piasku na Malediwach” (Star News, 2018) Ahmed Manik siedzi wchybotliwej drewnianej łodzi ipatrzy, jak fale obmywają kawałek piasku. Manik jest wnukiem ostatniego prezydenta Malediwów, Mohammeda Manika, aten kawałek piasku to wszystko co pozostało ztego wyspiarskiego kraju, kraju, który zniknął zpowierzchni Ziemi zpowodu globalnego ocieplenia, podnoszącego się poziomu oceanów iwielu dziesięcioleci nieudolnych rządów. Naukowcy nawet nie zadają sobie trudu, by próbować oszacować, jak długo ten ostatni kawałek dawnego wyspiarskiego kraju zdoła jeszcze przetrwać, zanim zostanie zatopiony. Może kilka tygodni, może kilka dni. Zapytany ostracone dziedzictwo swojej rodziny inieistniejącego już państwa Manik wzrusza ramionami. „Każdy znas jest niczym ziarnko piasku czekające, by zagarnęła je fala”, mówi zuśmiechem, który podkreśla głębokie bruzdy pod jego oczami iwokół ust. Nawet jeśli pogodził się znieuchronnym nadejściem wznoszącego się oceanu, zapłacił za to sporą cenę.

Rok zderzenia Prince był już wAfryce, kiedy rozpoczął się sześciomiesięczny okres przygotowań do zderzenia, awięc nie musiał brać udziału wLoterii emigracyjnej. Wtym czasie pisał wyłącznie artykuły prasowe ireportaże. Nic nie wiadomo ożyciu Prince’awtrakcie 18 miesięcy następujących po zderzeniu inatychmiastowej globalnej katastrofie ekologicznej, jaką spowodowało. Później Prince często pisał otym okresie, ale nigdy owłasnych przeżyciach, ajedynie otym, co wtedy widział.[potrzebny cytat]

Fragment zreportażu Juliana Prince’a„Obawy związane zimigracją głównym tematem kampanii wyborczej wPołudniowej Afryce” (Star News, 2023) Oklaski towarzyszyły kandydatowi na prezydenta Afryki Południowej Maxwellowi Mahlangu na każdym przystanku przedwyborczej podróży po kraju, pomimo głębokich obaw, że wprowadzenie popieranego przez niego „Nadzwyczajnego planu emigracyjnego dla Ameryki Północnej” opracowanego przez Organizację Narodów Zjednoczonych zachwieje funkcjonowaniem całego państwa. „Motto naszego kraju to Jedność wWielości”, powiedział Mahlangu podczas wiecu wPort Elizabeth. „Jak moglibyśmy pozwolić na śmierć tych ludzi, jedynie dlatego, że nie chcemy się pogodzić ze wzrostem różnorodności?”. Wpóźniejszej przemowie Mahlangu poruszył kwestię często podejmowaną przez polityków na całym świecie wczasie, gdy wiele krajów przygotowywało się do przyjęcia uchodźców zAmeryki Północnej, mówiąc otym, że nikt tak naprawdę nie wie, jaki będą skutki uderzenia asteroidy Meyera. Wiadomo, że nie da się uniknąć ogromnej liczby ofiar, co może oznaczać, że wprzyszłości rzeczywistą wartością ekonomiczną stanie się człowiek. Wtakiej sytuacji przyjęcie imigrantów zdaje się dobrym pomysłem: „Nikt nie wie, jaki los ześle nam Bóg ijakie będzie nasze życie. Zwiększą ilością ludzi Afryka Południowa będzie silniejsza!” Urzędujący prezydent Jacob Sisulu odrzucał zarówno moralne, jak iekonomiczne argumenty Mahlangu. Wdalszym ciągu sprzeciwiał się planowi ONZ, by Afryka Południowa przyjęła milion wysiedleńców ze Stanów Zjednoczonych. „Taka fala uchodźców doprowadzi do destabilizacji każdego regionu naszego kraju”, wyjaśnił Sisulu podczas konferencji prasowej wPretorii. „Zginą zgłodu! To Chiny, Rosja iEuropa powinny ich przyjąć”. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

42

Barbara „Carewna” proza Jake Pławska polska Kerr

„Powrót do domu” W2025 Der Spiegel wydrukował esej Prince’a„Powrót do domu”.[10] Publikacja ta stała się wydarzeniem na skalę światową iparadoksalnie przyczyniła się do narodzin ruchu Nowego Optymizmu, który Prince odrzucił wswojej późniejszej twórczości. Weseju Prince opisuje moment przybycia tysięcy północnoamerykańskich uchodźców do miast leżących na afrykańskich wybrzeżach, posługując się metaforą ludzkości, która porzuca skazaną na zagładę kolonialną przeszłość iwraca do swojego afrykańskiego domu. Krytyk literacki Gerard King określa esej jako idealny punkt wyjściowy zarówno dla nihilizmu postzderzeniowego, jak idla Nowego Optymizmu. Zauważa też, że jego publikacja natychmiast ustaliła pozycję Prince’ajako czołowego twórcy literatury postzderzeniowej: „Powrót do domu” skupia się wokół idei budzącej ciepłe ipozytywne odczucia. Afryka, kolebka cywilizacji, na powrót przygarnia zabłąkanych synów icórki, choć ci mają na sumieniach wiele przewinień. Głęboko analizowane motywy przebaczenia iszczodrości stały się bezpośrednią inspiracją dla Nowego Optymizmu, który szczególnie głośno zaznaczył swoją obecność wEuropie. Często jednak nie dostrzega się faktu, że Prince nie ucieka od opisu wychudłych iprzepełnionych poczuciem winy twarzy opuszczających łodzie. Tych kilka milionów ocalało, ale setki milionów ich krewnych iprzyjaciół zostało wAmeryce, skazanych na śmierć. Surowy język, jakim Prince się posługuje, opisując tych, którzy zostali, uzmysławia uważnemu czytelnikowi, że powinien nie tylko odczuwać radość iulgę, ale też przeżywać żałobę. [11] Oddźwięk, jaki wywołała publikacja „Powrotu do domu”, doprowadził bezpośrednio do tego, że Prince musiał zmierzyć się ztrudnym zagadnieniem skutków zderzenia oraz równie drażliwą kwestią „Utraconych”. To ostatnie określenie odnosi się do tych, którzy zginęli podczas zderzenia, izostało po raz pierwszy użyte przez samego Prince’awPodróży do beznadziei. [potrzebny cytat]

Fragment „Powrotu do domu” Juliana Prince’a(Der Spiegel, 2015) Nikt, kto przybił do brzegu Afryki, nie oglądał się za siebie. Kierunek nazywany „zachodem” zdawał się już nie istnieć. Zachody słońca zpięknego zjawiska stały się bolesnym przypomnieniem oskazanych na zagładę po drugiej stronie oceanu, dosłownym umierającym światłem. Myśli zatrzymywały się na oceanie. Wspominanie przyjaciół ikrewnych, wciąż żywych, ajednak cierpiących, dotkniętych świadomością nieuchronnej śmierci, było przytłaczające. Mechanizmem ochronnym, który wybrali przybysze, było wyparcie. Nikt, kto znalazł się wAfryce, nie pamiętał otym, by jacyś jego krewni lub przyjaciele pozostali wAmeryce Północnej. Pytałem wielu uchodźców iżaden nie przyznał, że zostawił wojczyźnie kogoś bliskiego. Przyjaciele, sąsiedzi, koledzy, rodzina – wjakiś sposób wszystkim udało się dostać do programu wysiedleńczego. WMogadiszu spotkałem dawnego współpracownika. Zapytałem go okilku innych naszych kolegów ioto, czy wie, czy zostali wylosowani do emigracji. Mężczyzna stwierdził, że nigdy ich nie znał. Moją pierwszą reakcją było osłupienie, ale po chwili opanowawszy zaskoczenie zapytałem ojego rodzinę. Uśmiechnął się ipowiedział, że wszystkim się udało iteraz powoli układają sobie życie wróżnych europejskich miastach. Nie znał nikogo, kto został wAmeryce. Żaden przesiedleniec nie znał nikogo, kto tam został. Znać kogoś znaczyło też uczestniczyć wwydanym na tą osobę wyroku śmierci, ato było zbyt bolesne, zbyt smutne iprzerażające. Mimo to poczucie winy wciąż gnębiło uratowanych. Zrobili więc wszystko, by go uniknąć. Nie spoglądali na zachód. Nie oglądali zachodów słońca. Nigdy nie dzwonili do Ameryki Północnej inigdy nie wysyłali tam żadnych wiadomości, nawet wtedy, kiedy wciąż trwało tam życie. Odcięli się od przeszłości, spoglądając jedynie wprzyszłość. Idzięki Bogu miłosierna Afryka przyjęła ich zotwartymi ramionami. Powrót do domu, powrót do kolebki, tak jak od niepamiętnych czasów, sprawił, że wszystko zdawało się lepsze.

„Sumienie pokolenia” W2026 Prince pojechał do Ameryki Północnej by przyjrzeć się bezpośrednio zniszczeniom wywołanym Zderzeniem. Przez sześć miesięcy podróżował po kontynencie wraz zekipą Niebieskich Hełmów ONZ przyglądając się szacowaniu strat, aczasami też biorąc wnim aktywny udział. Jego doświadczenia stały się kanwą dziennika podróżnego „Podróż do beznadziei”, który zyskał status światowego bestsellera. Surowe, często drastyczne opisy opustoszałego krajobrazu usianego martwymi roślinami izwierzętami, krytycy określali jako „poetyczne”, „piękne”, „gorzkie”, czy „mrożące krew wżyłach”. Sam Prince pisał opodróży jako o„najtrudniejszych sześciu miesiącach mojego życia. Czułem się, jakbym wykonywał sekcję zwłok jednego ze swoich rodziców”. [12][13][14] Po powrocie zAmeryki Prince spędził kolejne sześć miesięcy, pracując nad swoją pierwszą powieścią, zatytułowaną Szary zachód słońca. Opowiada ona ożyciu Phila Gumma, kierowcy ciężarówki zKansas ijednego ze zwycięzców Loterii Emigracyjnej. Powieść ma wyjątkowo introspektywny charakter – fabuła przedstawia stopniowe przechodzenie Gumma od euforii związanej ze znalezieniem się wśród nielicznych szczęśliwców do głębokiej rozpaczy wywołanej poczuciem winy względem Utraconych. Główną część opowieści stanowi opis drogi głównego bohatera zGalveston wTeksasie do Kapsztadu wAfryce Południowej. Rzeczywista podróż staje się metaforą emocjonalnej iduchowej podróży Gumma: wmiarę tego, jak wsensie geograficznym zbliża się on do bezpieczeństwa inowego życia wAfryce, duchowo iemocjonalnie przybliża się do wyrzutów sumienia irozpaczy. Ostatecznie doprowadza go to do samobójstwa. [15] Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Fragmenty biografii Juliana Prince’a

43

Nowa Fantastyka 08/2015

Książka została opublikowana uszczytu popularności Nowego Optymizmu inatychmiast uznano ją za godną uwagi odpowiedź na dzieła typowe dla tego ruchu. Już od czasu wydania Podróży do beznadziei iinnych podobnych utworów używano określenia „nihilizm postzderzeniowy”, ale dopiero Szary zachód słońca na dobre zdefiniował ten prąd literacki isprawił, że stał się on szerzej znany. [potrzebny cytat] Szary zachód słońca został w2027 nagrodzony Pulitzerem – nagrodę ustanowiono na nowo rok wcześniej, za pośrednictwem Fundacji Dziedzictwa Emigracyjnego. [16] Prince unikał rozgłosu iwiększość czasu wkolejnych dwóch latach spędził, pracując nad Rytmami upadku, powieścią uważaną przez wielu krytyków za jego najwybitniejsze dzieło. Książka opowiada powikłane historie pięciu rodzin, zktórych każda mieszka na innym kontynencie. Podstawowym tematem jest oczekiwanie na nadchodzące zderzenie zasteroidą Meyera ito, jak bohaterowie mierzą się zniepewną przyszłością. Tylko jedna zrodzin przeżywa Zderzenie, aitak koniec powieści pozostawia wiele wątpliwości co do jej dalszych losów. Krytyk Malcolm Spencer opisał książkę jako „dzieło niezrównanego geniusza”, amieszkającą wAmeryce rodzinę Smithów jako „perfekcyjny symbol naszych czasów. Mierzą się znieuniknioną śmiercią watmosferze smutnego, ale ispokojnego pogodzenia się ztym, co nadchodzi. Żyją zdnia na dzień, wiedząc, że kolejne dni to jedyne, co im pozostało”. Spencer nazwał Prince’a„sumieniem pokolenia”, zuwagi na jego odważne, szczere spojrzenie na tragedię Zderzenia oraz ból ipoczucie winy będące jej konsekwencją.[17] Niektórzy recenzenci odebrali książkę jako całkowite odrzucenie Nowego Optymizmu, co zkolei wywołało falę krytyki skierowanej wstronę Prince’a. Londyński internetowy dziennik Latarnia nazwał pisarza „księciem czarnej rozpaczy”.[18] Paris Review wydrukował zgryźliwą recenzję Rytmów upadku, określającą powieść jako „wyznanie winy skupionego wyłącznie na sobie człowieka, który nie może się pogodzić ztym, że przeżył Zderzenie”.[19] Wodpowiedzi na falę krytyki Prince udzielił kilku wywiadów. Najgłośniejszym echem odbił się ten wyemitowany przez Nowy Dzień, popularną holoaudycję zBerlina. Kiedy poproszono Prince’aokomentarz do wypowiedzi krytyków, jego odpowiedź stała się jednym znajczęściej cytowanych zdań wepoce post-zderzeniowej: „Wysłucham ich, kiedy tak jak ja przejdą pośród trzystu milionów duchów”.[20] Pomimo kontrowersji Rytmy upadku zostały nagrodzone Pulitzerem imiały bardzo istotny wpływ na przyznanie Prince’owi nagrody Nobla zliteratury dwa lata później.[21]

Fragment Podróży do beznadziei Juliana Prince’a(Vintage/Anchor, 2026) Wkońcu wylądowaliśmy wTeksasie. Kiedy byłem nastolatkiem, rodzice zabrali mnie do kanionu Palo Duro wpółnocnozachodnim Teksasie, olbrzymiej wyrwie wziemi, którą, jak powiedziała mi matka, wyrył wteksańskim płaskowyżu sam Bóg. Zmojego punktu widzenia wyglądało to inaczej. Kanion zdawał mi się zniszczonym, urodzonym zprzemocy lądem, czymś, co pozostało po starciu równin zwzgórzami. Jednocześnie uważałem go za naturalnie piękny. Ostre kąty inaga skała były przeciwwagą dla rozciągającej się po horyzont równiny. Awokół głębokiej rany wkrajobrazie nadal kwitło życie. Wumęczonym pejzażu współczesnego północnego Teksasu nie ma nic naturalnego, nic pięknego. Siła zderzenia obnażyła ziemię. Nie ma tam żadnych drzew, żadnych roślin, żadnej trawy. Jedynie poraniony ląd, smagane wiatrem wzgórza, cuchnąca woda. Wszechobecny rozpad, śmierć ibrak jakichkolwiek nadziei na to, że ten jałowy krajobraz ma przed sobą przyszłość.

Fragment zwywiadu wprogramie The New Tonight Show (Canal+, 18 stycznia 2030) Phil Preston: Skoro rozmawiamy już otwojej wyprawie do Ameryki Północnej - mówi się że nie dogadywałeś się najlepiej zekipą ONZ. Julian Prince: Wsumie spędziliśmy wswoim towarzystwie sześć miesięcy, więc dochodziło do normalnych wtakiej sytuacji konfliktów, ale nie powiedziałbym, że się źle dogadywaliśmy. Mogę nawet opowiedzieć związaną ztym zabawną historyjkę. Phil Preston: Ty, zabawną historyjkę? Musimy to usłyszeć. Julian Prince: Ponieważ zjakichś idiotycznych przyczyn oficjalnie nasza misja miała status wojskowy, wszyscy naukowcy ija – czyli cywilni uczestnicy wyprawy – musieli wziąć udział wszkoleniu. Polegało ono na tym, że szef naszego zespołu, pułkownik Cooper, powtarzał nam wkółko, że to on tu rządzi, iże musimy go słuchać. Cooper był krzepkim, łysym mężczyzną ostosunkowo łagodnym głosie. Spoza tego wszystkiego wyłaniało się jednak jakieś wewnętrzne napięcie. Od razu było wiadomo, że pułkownik nie jest przyzwyczajony do tego, by ktoś kwestionował jego polecenia. Jego wygląd isposób bycia przypominały mi granego przez Marlona Brando Kurtza zCzasu apokalipsy. Kiedy więc skończył swój wykład, powiedziałem coś wstylu: „Jasne, Kurtz”. [śmiech publiczności] Prince: Też wydawało mi się to śmieszne, ale on jakby nie załapał żartu. Podszedł do mnie, przystawił swoją twarz do mojej ipowiedział: „Nazywam się Cooper, imożesz się do mnie zwracać panie pułkowniku albo pułkowniku Cooper”. Rzecz jasna przez całe sześć miesięcy mówiłem do niego per Kurtz. [brawa iśmiech publiczności] Preston: Dziwię się, że nic ztym nie zrobił. Prince: Uznałem, że po prostu nie ma zielonego pojęcia, kim był Kurtz. Podczas jednego zostatnich dni misji powiedziałem mu: „Będę za tobą tęsknić, Kurtz”. Byliśmy sami, więc miałem nadzieję, że zrozumie, że mówię szczerze. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

44

Jake Kerr

Potrząsnął głową iodpowiedział – do dziś pamiętam każde słowo – „Nazywałeś mnie Kurtzem przez całą wyprawę. Liczyłem na to, że do tej pory zrozumiesz już, jakie to idiotyczne”. Pochylił się jeszcze bliżej iwyszeptał mi do ucha: „Nie można dołączyć do tubylców, jeśli tubylców już nie ma”. Preston: Okurcze. Mocne. Prince: Ato mnie nazywają “księciem czarnej rozpaczy”! [pojedyncze śmiechy zpubliczności] Preston: Może przy okazji powiesz nam, czy przeszkadza ci, kiedy ludzie nazywają cię księciem czarnej rozpaczy? Prince: [po chwili] Tak. Preston: Cóż, twoją dziewczyną była Janet Skillings, więc reputacja księcia czarnej rozpaczy chyba nie wpłynęła jakoś szczególnie źle na twoje powodzenie ukobiet. [śmiechy zpubliczności] Prince: Cóż mogę powiedzieć, bycie sławnym ibogatym czasem się przydaje. [śmiechy zpubliczności] Preston: Aczy teraz jest wtwoim życiu ktoś szczególny? Prince: Niestety nie. Żyję zdnia na dzień. Preston: Czyli chcesz nam powiedzieć, że interesują cię tylko przelotne przygody. [śmiechy zpubliczności] Prince: Życie to przelotna przygoda. [krępująca cisza]

Działalność polityczna Kolejne dziesięć lat życia Prince’astało pod znakiem działalności politycznej. Przemoc obecna wAzji iAfryce doprowadziła do wzrostu popularności Ruchu Repatriacyjnego, którego celem był powrót uchodźców zAmeryki Północnej na ojczysty kontynent. Oile większość emigrantów sprzeciwiała się tej koncepcji ze względów praktycznych – Ameryka Północna po prostu nie nadawała się jeszcze do zamieszkania – Prince postrzegał Ruch jako symptom głębszego igroźniejszego problemu. Uważał, że chodzi wnim nie tyle omarzenie opowrocie do zdewastowanej ojczyzny, co oodepchnięcie Afryki, Azji iwszystkich tych, którzy przyjęli usiebie uchodźców. [21] [22] Wczęsto cytowanej mowie wygłoszonej w2034 roku Prince powiedział: Tu nie chodzi opowrót do domu. Tu chodzi oodrzucenie przyjaciół. Tu nie chodzi oznalezienie otuchywdobrze znanym miejscu. Tu chodzi olęk przed tymi, którzy chcą pomóc. Tu nie chodzi orepatriację. Tu chodzi oodrzucenie.[23] Wtym czasie Prince opublikował wiele esejów, ale nawet nie zbliżyły się one popularnością isiłą przekazu do jego wcześniejszych utworów. Esej „Odrzucenie domu” (Der Spiegel, 2035), gorzkie imające ewidentnie polityczny charakter uaktualnienie wcześniejszego tekstu „Powrót do domu”, został nazwany przez krytyka Gerald King „smutną próbą wykorzystania przez Prince’awcześniejszego sukcesu do przedstawiania stanowiska, które przez wielu obecnie jest postrzegane jako naiwne doszukiwanie się jedności we wspólnocie, która takiej jedności po prostu nie chce”.[24] Prince wycofał się zdziałalności antyrepatriacyjnej kiedy w2038 roku ogłoszono, że część Ameryki Północnej jest już gotowa na przyjęcie powracających.[potrzebny cytat]

Fragment Rytmów upadku Juliana Prince’a(Knopf, 2029) Simon miał nadzieję, że wkońcu wszystko odbędzie się zwyczajnie. Położy Annie do łóżka, pogłaszcze Arthura po głowie ipocałuje obydwoje na dobranoc. Jason zaszyje się usiebie, by zasnąć przy dochodzącej zekranu bladej poświacie jakiejś gry. Później Simon zajrzy do jego sypialni, wymruczy „Dobranoc” iwyłączy konsolę. Na sam koniec przytulą się zAnne do siebie ipozwolą, by zabrała ich noc. Otym marzył – że zasną jako rodzina, ijuż nigdy się nie obudzą. Ajednak prawdziwy koniec wydawał mu się lepszy. Ich łzy, żal, ilęk sięgały głębiej niż wszystkie rodzinne rytuały. Byli razem wchwili, gdy bycie osobno wydawało się po prostu nieprzyzwoite, po prostu niewłaściwe. Jason przysunął się do Simona izaczął płakać. Stali wszyscy razem, objęci, wmilczeniu. Oddychali powietrzem, które dało im życie. Dzielili się miłością, która uczyniła ich rodziną. Zich oczu płynęły łzy, które sprawiały, że byli ludźmi. Apotem zginęli.

Późniejsze życie itwórczość

Resztę życia Prince spędził wKapsztadzie wPołudniowej Afryce. Opublikował jeszcze tylko trzy powieści. Wszystkie zostały dobrze przyjęte, ale zdobyły mniejsze uznanie niż Szary zachód słońca czy Rytmy upadku.[potrzebny cytat] Odliczanie (Knopf, 2040) opowiada historię Franklina Proudmana, młodego mężczyzny, który zdecydował się na powrót do Ameryki Północnej. Kiedy tam dociera, musi się zmierzyć zrzeczywistością zupełnie inną, niż ta, którą sobie wcześniej wyobrażał. Większość książki stanowią niepowiązane ze sobą epizody krążące wokół skazanych na niepowodzenie prób Proudmana, by ułożyć sobie życie. Wkońcu bohater umiera zgłodu, gdyż ziemia wciąż nie nadaje się do uprawy. Książka Zagubieni wAmeryce (Knopf, 2045) jest jedyną wcałym dorobku pisarza powieścią science fiction.[25] Opisuje historię rodziny Winklerów ukrywającej się wschronie atomowym wRapid City wPołudniowej DakoEbookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

45

Fragmenty biografii Juliana Prince’a Nowa Fantastyka 08/2015 06/2015

cie. Chociaż Rapid City było wobszarze uderzenia komety Meyera, Winklerowie zdołali ocaleć irok po zderzeniu wychodzą ze schronu. Kiedy staje się jasne, że na powierzchni nie ma ani żywności ani żadnego życia, rodzina rozpoczyna marsz przez Amerykę Północną, po drodze starając się zdobywać jedzenie. Książka zawiera czytelne odniesienia do Drogi Cormaca McCarthy’ego, choć opisy opustoszałego krajobrazu stanowią jedyny wswoim rodzaju, charakterystyczny dla Prince’arys. Została przychylnie przyjęta przez krytyków. [26] [27] Ostatnia powieść, Krater (Knopf, 2056), ukazała się rok przed śmiercią pisarza. Kontynuuje ona analizę ciemnych stron repatriacji[28], tym razem opisując próbę dotarcia na dno krateru Meyera, jaką podejmuje naukowiec William Ho wraz ze swoją asystentką Wendy Singh. Podobnie jak winnych powieściach, tak iwtej Prince bardzo często korzysta ztechniki introspekcji. Wmiarę jak Ho iSingh zbliżają się do celu, zdają sobie sprawę, że są wsobie zakochani. Gdy docierają do punktu uderzenia asteroidy Meyera, zaczynają rozumieć, że mają szanse stworzyć wspólną przyszłość. Powieść ma otwarte zakończenie: bohaterowie zamierzają wydostać się zwnętrza krateru, ale są pełni wątpliwości, czy im się to uda. Krater, choć tematycznie podobny do wcześniejszych powieści Prince’a, charakteryzuje się jednak znacznie gęstszym stylem, długimi akapitami, wktórych często używana jest technika strumienia świadomości. Pomimo mrocznych, ponurych scen oraz otwartego, zostawiającego czytelnika wniepewności zakończenia powieść została przez część odbiorców odczytana jako odrodzenie się optymizmu obecnego w„Powrocie do domu”. Krater stał się bestsellerem iprzywrócił jego autorowi popularność iznaczenie wpostzderzeniowej literaturze.[29][30]

Życie osobiste Prince był związany zkilkoma kobietami ze świata rozrywki, między innymi zaktorkami Renee Diaz[potrzebny cytat] iJanet Skillings.[31] Żaden ztych związków nie trwał jednak dłużej niż kilka tygodni. W2050 Susan Nillson pracująca nad nieautoryzowaną biografią Prince’aogłosiła, że odnalazła dowody na to, że pisarz opuszczając Amerykę Północną, zostawił tam kobietę idziecko. Dokument, elektroniczna kopia aktu urodzenia zTeksasu przechowana na serwerach europejskich, informuje otym, że Prince miał syna oimieniu Samuel, którego matką była niejaka Wendy Reynolds. Prince nigdy nie potwierdził tego faktu, ale większość współczesnych historyków uważa stwierdzenia Nillson za prawdziwe.[32]

Fragment ostatniego wywiadu Prince’a(Paris Live!, 2056) Aliette Rameau: Osiągnął pan tak wiele, Monsieur Prince. Czy jest coś, czego pan żałuje? [Cisza] Rameau: Monsieur Prince? Julian Prince: Przepraszam. To pytanie jest nieco przytłaczające. Żałuję bardzo wielu rzeczy wżyciu. Rameau: Czy mógłby pan powiedzieć nam otym coś więcej? Prince: Nie. [Pije wodę] Przepraszam. Czy moglibyśmy zmienić temat?

Śmierć ispuścizna literacka Prince umarł 20 sierpnia 2057 wKapsztadzie wAfryce Południowej wwyniku rany postrzałowej, którą sam sobie zadał. Nie zostawił żadnego listu. Ponieważ nie miał spadkobierców, majątek oraz prawa do swojej twórczości przekazał fundacji 300 Milionów Duchów powstałej, by dokumentować, badać iarchiwizować historie tych, którzy zginęli podczas uderzenia asteroidy Meyera. [33][34] Twórczość Prince’awciąż silnie wpływa na twórców zajmujących się różnymi dziedzinami sztuki. Chociaż nihilizm postzderzeniowy wyszedł zmody, surowe obrazowanie oraz ważkie tematy zpowieści Prince’aznajdują swoje echo wrozmaitych dziełach: od obrazów Ellen Winslow do muzyki grupy Bluefins. Jego sposób wykorzystania introspekcji istrumienia świadomości inspirował pisarzy tak różnych jak Joe LguyeniIsabel Shoeford.[potrzebny cytat] W2058 roku, wrocznicę śmierci Prince’awGlobe Theater wLondynie miała miejsce premiera sztuki „Powrót do domu”. Zaadoptowana na scenę przez Andrew Hillsborough, dramaturga ilaureata nagrody Nobla zliteratury, prezentuje bezsprzecznie optymistyczne spojrzenie na świat, który doświadczył katastrofy, otrząsnął się zniej ina nowo odnalazł radość. Hillsborough zauważył wBBC: „Jestem pewien, że stary Prince nie znosiłby naszej inscenizacji. Ale każde słowo zostało napisane przez niego. To on sam zmienił się gdzieś po drodze. Uznał, iż znalezienie się na krawędzi przepaści oznaczało, że wszyscy musimy wnią spaść. My jednak nie musimy się znim zgadzać”.[34]

Epitafium na nagrobku Juliana Prince’a: „Wreszcie wdomu” Przełożyli Joanna iAdam Skalscy

Jake Kerr Jako pisarz debiutował niedawno, ledwie w2010 roku, ale mocno: jego opowiadanie „The Old Equations” było nominowane do Nebuli oraz Theodore Sturgeon Memorial Award. Mnie średnio się podobało, zdecydowanie wolę „Fragmenty…” – jak nietrudno odgadnąć, przyciągnęła mnie forma, znowu coś nowego, pokazującego, że klasyczna forma historii nie powinna nas ograniczać. (mz)

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

46

proza zagraniczna

BIAŁE KONOPNE RĘKAWY Ken Liu

M

ost ego szumi cicho wokół mnie, jakbym znajdował się wewnątrz muszli. Mam wrażenie, że unoszę się wkosmosie pośród miliardów gwiazd – to widmowe „błyski”, tworzone przez nanoboty, które biegają po moich nerwach ipróbują chwytać kaskadowe potencjały składające się na moje ja. Mruczę niecierpliwie, czekając na pierwszy krok wnieznane. Czy to zauważę? Czy zarejestruję moment, wktórym moja świadomość rozwidli się jak widelec? Czy wyczuję zatrzymanie czasu, kiedy mój mózg zastygnie niczym badawcza macka, wygięta zapraszająco wgłębokim, bezdennym oceanie zapomnienia? *** Nienawidzę się. Szanse wynosiły 50 na 50, ale to ja przegrałem rzut monetą. Świadomość tego, że się umrze, to piekło. Nawet jeśli wiesz, że winę za to ponosisz wyłącznie ty. [Wszyscy umierają. Liczy się to, co zrobisz przed śmiercią.] Wgłosie nie słychać wesołości ani uczucia ulgi. To jeszcze nic nie znaczy. Mogłem być zawieszony wczasie całymi godzinami, dniami czy tygodniami, zanim umieścili mnie wnowym rękawie, podczas gdy drugi ja miał mnóstwo czasu na świętowanie swojego szczęścia. Nie odpowiadam sobie, ukrytemu bezpiecznie wOktawii, tym meduzowatym aerostacie dekadencji unoszącym się 55 kilometrów nade mną. Walcząc zzawrotami głowy po obudzeniu się wrękawie, spoglądam wgórę iwidzę tylko pomarszczony ocean pomarańczowych chmur. Prześwituje przez nie wieczysty mrok. Spoglądam wdół, potem znowu na siebie, adziwne uczucie obracania głowy o180 stopni przytłacza obcy widok mojego ciała, rękawu, który dla siebie wybrałem: jest to pięciometrowy metalowy wijec wkształcie anakondy wędrującej przez lasy Amazonii przed Upadkiem, wzmocniony iodnowiony, aby wytrzymać na powierzchni Wenus tyle, ile potrzeba na wykonanie misji, którą sobie powierzyłem. [Przygotuj się. To będzie bolało.] Jakiś przycisk przełącza się wmoim umyśle ikrzyczę, choć nie mam głosu. Jest gorąco, tak bardzo gorąco, że czuję, jak moja skóra pokrywa się bąblami, wrze, odrywa się iwybucha niczym wulkany na Ishtar Terra. Ale ja nie mam skóry. Czuję, jakby miażdżono mnie ze wszystkich stron prasami hydraulicznymi, zgniatając mi żebra, ściskając klatkę piersiową ispłaszczając płuca, aż staną się cienkie niczym papier. Mój mózg opanowuje prymitywny strach przed tym, że nie będę mógł oddychać. Nie mam jednak żeber, klatki piersiowej ani płuc. Nie muszę oddychać. [Temperatura wtwojej lokalizacji wynosi 460 stopni Celsjusza, aciśnienie znajduje się na poziomie 93 barów. Rekalibrowałem czujniki Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

(White Hempen Sleeves)

wtwojej morfie, żeby zapewnić ci odpowiednią stymulację bólu bez konieczności natychmiastowego obezwładniania cię.] Ty jebany gnojku. [Ma to na celu zapewnienie ci odpowiedniej motywacji do przeniesienia się na większą wysokość ischłodzenia się, dzięki czemu uczucie duszności zniknie.] Przeklinam siebie. Oczywiście mam rację – po tym, jak zrozumiałem, że to ja zostanę wysłany na śmierć, położyłem się ichciałem zasnąć, ale nie możemy sobie na to pozwolić. Niechętnie zaczynam więc wspinać się na Maxwell Montes, największą górę na powierzchni Wenus, która odwa kilometry przewyższa ziemski Mount Everest. Moje ciało ślizga się po spieczonym bazalcie pokrytym kamykami iostrymi odłamkami skalnymi, które powstały na skutek chemicznej erozji. Nawigować jest łatwo: kieruję się ciągle ku wyższym rejonom, ponieważ tylko tam mogę przestać odczuwać miażdżące ciśnienie ipiekielne gorąco. Wspinaczka idzie wolno. Przy takim ciśnieniu atmosfera złożona głównie zdwutlenku węgla nie jest już gazem ani płynem, ale superkrytycznym czymś pomiędzy. Pół-płynę, pół-pełznę. Czuję, jak ciśnienie itemperatura osłabiają stawy mojej morfy. Ja... nie, on – nie mogę znieść myśli, że jestem tą samą osobą, co ta sadystyczna gnida – zostawił mi tylko jedną drogę. Wyżej. Wyżej. Wkońcu przebijam się przez superkrytyczny płyn ipowietrze staje się gazem, wktórym mogę poruszać się znacznie szybciej. Nie ma jednak mowy ojakiejkolwiek uldze: warunki wokół mnie są jeszcze bardziej piekielne. Wiatr uderza we mnie zprędkością niespotykaną na Ziemi, grożąc mi wywróceniem – dobrze, że moje wężowate ciało przyciska się do podłoża ima tak nisko zawieszony środek ciężkości. Pomiędzy warstwami chmur nade mną biją pioruny ijaśnieją błyskawice, amoje ciało bombardują strugi kwaśnego, siarkowego deszczu. Czujniki wmojej morfie przekładają to na nowy rodzaj bólu. [Nie zatrzymuj się!] Robię co mogę, żeby stłumić ból, iwspinam się dalej. Moją jedyną nadzieją jest to, że zdołam dotrzeć powyżej linii śniegu, zanim kwas zniszczy jakąś ważną część mojego ciała. Tak, linia śniegu. Temperatura przy powierzchni Wenus jest tak wysoka, że metale takie jak ołów ibizmut zmieniają się tam wparę. Na większych wysokościach metaliczna mgła wytrąca się zpowietrza niczym śnieg ipokrywa szczyt masywu Maxwell Montes lśniącą powłoką. Wkońcu wyłaniam się zchmur wegzotyczny, śnieżny krajobraz. Przez chwilę rozkoszuję się chłodnym irozrzedzonym powietrzem (choć temperatura nadal wynosi tu ponad 400 stopni Celsjusza, aciśnienie jest tylko dwa razy niższe niż przy powierzchni). Jedno zmoich oczu zostało uszkodzone, ale widok itak jest niesamowity: Maxwell Montes wystaje zmorza chmur niczym wyspa,

47

proza zagraniczna Nowa Fantastyka 08/2015 06/2015

askrzący się na jego powierzchni śnieg nie skalany jest ani jednym odciskiem stopy. Moje ciało ślizga się po tej powierzchni, rzeźbiąc wpuchu nieprzerwany ślad. Zniszczenia spowodowane wysoką temperaturą ikwasem sprawiły, że nie mam już kontroli nad niektórymi segmentami, ale jestem już na szczycie góry, więc wężowata morfa powinna wytrzymać na tyle długo, żeby wysłany zaerostatu transporter zdążył mnie stąd zabrać. Jestem zsiebie dumny. Co prawda zostałem do tego zmuszony, ale wejście na górę wyższą niż Mount Everest to itak wielkie osiągnięcie, zwłaszcza że wcześniej żaden transczłowiek nie postawił na niej stopy. [Ja to zrobiłem!] Triumfalna nuta wjego głosie wyzwala we mnie złość. Siedział na dupie wluksusowym ibezpiecznym aerostacie, unosząc się wprzyjemnej wysokiej warstwie atmosfery Wenus, gdzie temperatura iciśnienie są praktycznie takie jak na Ziemi, itorturował mnie, czyli swoje alter ego, jak jakąś człekokształtną istotę zamkniętą wbyku zbrązu. Przypisywanie sobie zasług za ten wyczyn to zjego strony gruba przesada. Ja to zrobiłem. [Jesteśmy trochę próżni, co?] Mów za siebie. [Jesteśmy tą samą osobą, znajdujemy się tylko wróżnych okolicznościach.] Już nie. [Zrozumiesz to, kiedy znowu się połączymy.] Jak tylko mnie stąd zabierzesz, złożę wniosek osprawiedliwy podział naszych aktywów. Nie łączę się ztobą zpowrotem. Nie ma, kurwa, mowy. [Bałem się, że możesz tak zareagować. Szczerze mówiąc, gdyby zamieniono nas rolami, czułbym się pewnie tak samo.] Chłód ściska mi serce. Wystarczy pomyśleć, co sam zrobiłbym, gdyby zamieniono nas miejscami. Może imam kształt anakondy, aMaxwell Montes to jedyna formacja na Wenus, którą nazwano na cześć mężczyzny, anie kobiety lub bogini, ale największym dupkiem na Wenus jestem przecież ja sam. Jeśli mnie tu zostawisz, stracisz całe XP. [Sprawdź integralność swojej morfy.] Dociera do mnie, że zniszczenia są poważniejsze, niż sądziłem. Uszczelki ipodkładki okazały się mniej trwałe, niż te, które zaprojektowałem – zaprojektowaliśmy. Nie wytrzymam zbyt długo nawet na szczycie góry. Oczywiście zmienił swoje plany co do mnie. Zostawi mnie na śmierć, apóźniej odzyska mój cyberumysł, żeby dostać upragnione XP. To właśnie zrobiłbym, gdyby to moja odnoga odmówiła posłuszeństwa. To cholerne ciśnienie igorączka. Nie myślę logicznie. Zaciskam kleszcze na swojej czaszce. Jeśli dostanę się do cybermózgu, być może uda mi się zagrozić mu zniszczeniem XP izmusić go, żeby mnie ocalił. [Nieładnie, nieładnie. Jak to możliwe, że wiesz osobie tak mało?] Moje kleszcze uderzają opokrywę dalekosiężnika, amoje serce skuwa lód. Niech cię szlag! Kiedy podczas aktywacji dalekosiężnika wybuch odcina dopływ mocy do moich odnóży, wszystko zwalnia iciemnieje, aja zbliżam się do momentu zawieszenia wmorzu lśniących gwiazd. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

*** Najnowszą atrakcją Oktawii jest staromodny teatr, gdzie wystawia się sztuki zprawdziwymi aktorami. Okazuje się, że transludzie, podobnie jak ich ludzcy przodkowie, nadal kojarzą kulturę ze starzeniem się. Tak samo jak ręcznie szyte ubrania wciąż cieszą się większym powodzeniem niż egzemplarze wypluwane przez superwydajne maszyny, tak przedstawienia teatralne kosztują znacznie więcej niż najlepsze XP, aitak trudno dostać na nie bilety. Dziś odbywa się premiera Artura. Udaje mi się kupić od konika jedno znajlepszych miejsc. Właśnie zakończyło się moje małżeństwo zCasey, dlatego mogę zaprezentować się wnajlepszych kręgach Oktawii ipokazać innym, że znowu jestem wolny. Przychodzę na poprzedzającą przedstawienie godzinę koktajlową. Otaczają mnie piękne morfy każdej płci ikażdego typu urody, wszystkie młode, wszystkie cudowne, tak samo wyplastynowane ipozbawione wieku jak ja. Nie potrafię przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz widziałem wśród bogaczy zOktawii jakąś pomarszczoną twarz. Rozmowa, wktórej towarzyszą nam nasze muzy, płynie gładko jak rzeka czasu. Ja odczuwam jednak wyłącznie znudzenie iniezaspokojoną potrzebę autentyzmu. To głupie, wiem. Wszystkie morfy są dziś przecież tak samo sztuczne, to znaczy, że bliżej im do dzieł Sztuki niż do dzieł Natury. Liczy się ego, tylko iwyłącznie ego. Patrząc woczy kolejnych morf nie widzę jednak żadnej bratniej duszy – nikogo, kto naprawdę by siebie rozumiał. Jesteśmy społeczeństwem pokręconych, starych itchórzliwych dusz, ukrywających się za maskami młodości iodgrywających tę grę dla własnej przyjemności. Nie wiemy, co to znaczy podejmować ryzyko iżyć zperspektywą śmierci. Ogarnia mnie przytłaczające poczucie samotności. Jestem jedynym prawdziwym człowiekiem wświecie lalek. Światła przygasają iaktorzy wchodzą na scenę. Ku mojemu zdziwieniu sztuka bardzo mi się podoba. Brak możliwości uczestnictwa widowni ipełnej imersji sensorycznej – jak ma to miejsce wvid albo wXP – wpewien sposób zwiększa siłę doznań. Nowatorstwo prymitywnego formatu sprawia, że siedzę izuwagą oglądam to przedstawienie surowych, starodawnych emocji. Uther Pendragon patrzy na Igraine iznam jego myśli, choć nie wypowiada ich na głos. Wjego oczach widać ogień, którego nie sposób pomylić zniczym innym, nawet jeśli mnie ikróla dzieli niewidzialna ściana minionych stuleci, sztuki iżycia. Gorlois zTintagel, Książę Kornwalii imąż Lady Igraine, spogląda na króla ina swoją żonę. Wjego wzroku widać mroczny blask oznaczający dziką wściekłość tłumioną ciężarem lojalności iobowiązku. Kobieta siedząca obok mnie pochyla się iszepcze: - Mógł po prostu zażądać, aby moduł przyjemności przyjął jej wygląd. Zaoszczędziłby wszystkim sporo kłopotów. Spoglądam na nią. Jej morfa wygląda na nieco ponad dwadzieścia lat, ale widoczna woku iskra mówi mi, że wśrodku żyje znacznie starsze ego. Ta cudowna morfa oidealnych rysach, skórze bez skazy ijedwabistych włosach jest sylfem, ale nie przekracza granicy plastikowej sztuczności. - Zakładasz, że król pożąda jej tylko ze względu na jej morfę – odpowiadam. – Skąd wiesz, że nie chodzi mu ojej ducha iojej ego? Kobieta przekrzywia głowę, auśmiech unosi kąciki jej ust. - Uważasz, że wmiłości nie chodzi ociało?

48

Zwisający złańcuszka na jej szyi srebrny kwiat osześciu płatkach lśni wświetle padającym ze sceny. Moja muza potwierdza moje przypuszczenia: ten kwiat to narcyz. Ogarnia mnie płomień pożądania; dawno nie był tak silny. To kwestia instynktu, podejrzenia autentyczności. - Uważam, że wszystkiego doświadczamy ciałem – mówię. – Miłości, strachu, radości icierpienia. Ale ciało wypełnia tylko wolę ego. - Azatem jest to przeistoczenie – odpowiada. – Ego przekształca doświadczenia ciała wzrozumienie. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Ma rację. Myślę dokładnie tak samo. Lady Igraine śmieje się zdowcipu swojego towarzysza izerka wstronę Uthera Pendragona. Zamiera wbezruchu, oddech więźnie jej wpiersi, austawienie świateł zmienia się nagle, sprawiając, że pozostałe postaci, także jej mąż, Gorlois, znikają wmroku: na scenie pozostaje już tylko ona ikról. Kolor oświetlenia zmienia się nieznacznie, aż twarz kobiety zaczyna lśni niczym dojrzałe jabłko widziane przez woal. - Co za glamour – szepczę. To bardziej niezwykłe niż sylfy rzeźbione przez najlepszych artystów genetyki. Kobieta pochyla się do mojego ucha: - Czy znasz historię słowa „glamour”? – jej oddech delikatnie łaskocze mnie wpoliczek iprzez chwilę zapominam oLady Igraine. - Pochodzi od angielskiego „grammar” – mówię. – Wśredniowieczu oznaczało rozmaite tajemne nauki isekretną wiedzę. - To zaklęcie – odpowiada kobieta. – Czar, który zakochana osoba rzuca na obiekt swojej miłości. Śmiało kładzie dłoń na mojej. Robi to, jakby dokładnie wiedziała, co myślę ipotrafiła przewidzieć moje reakcje jak utworu kogoś początkującego. Pożądanie rozpala się we mnie jeszcze bardziej. - Zaklęcie ego – stwierdzam. – Dzięki ciału, ale nie zciała. Kiwa głową. - To tajemna wiedza dzielona przez dwoje ludzi. Kochankowie zachowują się, jakby byli lustrzanymi odbiciami swoich dusz. Być może kochając kogoś słyszysz echo własnego ego. Ktoś inny mógłby uznać te słowa za cyniczne, ale mi podoba się ich brutalna szczerość iwizja miłości odartej zromantyzmu. Kiedy słyszę tę metaforę, natychmiast zdaję sobie sprawę ztego, że zawsze miałem ją wsobie, być może zakopaną głęboko, ale czekającą na ten moment. Na scenie Merlin macha swoją laską, aUther Pendragon wiruje wmiejscu. Otacza go unosząca się mgła. Kiedy zpowrotem się rozwiewa, na jego miejscu stoi aktor odgrywający rolę Gorloisa. Merlin rzucił na króla czar idał mu wygląd męża Lady Igraine, aby ten mógł podstępem zgwałcić ją wjej ufortyfikowanym zamku. - To cudowna zmiana rękawu zepoki magii – mówi kobieta. - Raczej brudna sztuczka. Poza tym, podejrzewam, że nie ma nic nowego pod słońcem. Igraine zbliża się do swojej komnaty ispogląda woczy człowieka, który wygląda jak jej mąż. Obejmują się wrozdzierającym duszę pocałunku. - Jak to możliwe, że nie rozpoznaje ego swojego męża? – pytam. – Jeśli naprawdę go kocha, powinna wiedzieć, że wrękawie jej męża jest książę-oszust. - Być może dała się zmylić. Ale prawdopodobnie chce kochać się zinnym ego za pośrednictwem morfy swojego męża. Czyż Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

proza Paolo zagraniczna Bacigalupi Ken Liu

celem życia nie jest gromadzenie doświadczeń po to, aby zrozumieć samego siebie? Cudownie jest być zkimś, kto rozumie cię tak doskonale, że potrafi wypowiadać twoje myśli, zanim sam zdążysz to zrobić. *** Kochamy się wkażdy możliwy sposób, zpomocą modułów przyjemności, implantów harmonicznych isymuloprzestrzennych oraz starodawnych gadżetów. Pieprzymy się umysłami, aż ból staje się przyjemnością, aprzyjemność ekstazą. Ona doskonale zna moje preferencje, aja dobrze wiem, co ją podnieca. Jesteśmy dla siebie stworzeni. To frazes. Co nie znaczy, że nie jest prawdą. Dochodzę do wniosku, że muszę zrobić coś, czego nie robiłem zżadnym innym kochankiem: pozwolę jej zajrzeć pod maskę. Czyż celem życia nie jest gromadzenie doświadczeń? - Pokażę ci źródło mojego bogactwa – mówię jej. Jasne, stanowisko psychochirurga wOktawii jest dobrze płatne, ale nie na tyle, żebym mógł doświadczyć wszystkiego, czego pragnę. *** - Co konkretnie oferujesz swoim pacjentom? – pyta. Stoimy wsali operacyjnej na tyłach mojego gabinetu: to osobna platforma chirurgiczna, most ego zwłasnym źródłem zasilania, masą pulpitów sterowniczych, komputerów inajwyższej klasy medycznych nanomaszyn. Pomieszczenie wygląda tak samo jak moje pozostałe dwie sale operacyjne, ale tutaj przychodzą tylko specjalni pacjenci – właściwie klienci – których mi polecono. Urzędnicy zKonstelacji Gwiazdy Porannej, wysoko postawieni dyrektorzy zhypercorps ipodstarzali szefowie siatek przestępczych, ale najczęściej po prostu znudzeni, bogaci poszukiwacze tego, czego nie mogą zdobyć winny sposób – obsługiwałem ich wszystkich. Dla mnie ważne jest tylko, żeby mieli wypłacalne limity. Polecam swojej muzie, żeby ustawiła światła wpomieszczeniu na „tryb konsultacji”. Ściany znikają wcieniu, pomieszczenie zalewa półmrok, aja iona oświetleni jesteśmy delikatnym srebrzystym blaskiem. Otacza nas pustka kosmosu iodległe punkty gwiazd – zaprojektowałem to wtaki sposób, aby wzmocnić poczucie odosobnienia izabezpieczyć się przed podsłuchiwaniem. Zawsze miej na uwadze ludzkie instynkty – ewolucja sięga głębiej, niż sądzisz. - Na moją prośbę muzy rekalibrują zwykle entoptykę irozmazują mi twarz, podobnie jak osobie, która znajduje się ze mną wtym pomieszczeniu – mówię jej. - To trochę paranoiczne. - Oni nie wiedzą, jak wyglądam, aja nie chcę wiedzieć, jak wyglądają oni. To bezpieczne dla obydwu stron. - Teraz jestem naprawdę zaintrygowana. Oblizuje wargę wsposób, który zdążyłem już pokochać iktóry naśladuję już tak naturalnie, jakbym robił to od zawsze. - Pieniądze to bardzo przyjemna rzecz, ale to, co tu robimy, wwiększości światów układu wewnętrznego jest nielegalne. Spogląda na mnie, anastępnie skanuje pomieszczenie, które wydaje się unosić wkosmosie. Jej wzrok przesuwa się po

DzieciKONOPNE BIAŁE Moriabe RĘKAWY

49

Maciej Zagańczyk

Nowa Fantastyka 08/2015 06/2015

ostrych konturach mostu ego iniewidzialnych szwach, które puszczą, kiedy płatki mechanicznego lotosu otworzą się, aby objąć głowę pacjenta niczym paszcza lwa. Zaprojektowałem mój most ego osześciu płatkach wtaki sposób, żeby przypominał narcyz, kwiat ego. Jej oddech przyspiesza; coś już podejrzewa. Ztym, co robię, wiąże się jednak społeczne tabu, dlatego nie ma jeszcze odwagi oto pytać. Niemal widzę myśli kotłujące się wjej głowie – to niesamowite, że rozumiem ją tak dobrze. To musi być potęga miłości – coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. - Podobnie jak wielu bogaczy, masz wszystko – mówię. Mój głos jest spokojny ikojący. Być może brzmi tak, jak wtedy, kiedy rozmawiam zmoimi klientami, zawstydzonymi zpowodu tego, po co tu przyszli, ale tym razem jest inaczej. Te słowa płyną zserca, awypowiadając je, otwieram się niczym kwiat. – Żyjemy wprawdziwej epoce magii, pokonaliśmy śmierć istarość, możemy spełniać wszystkie pragnienia ciała. Ajednak chcesz więcej od życia. Chcesz czegoś, czego, jak mówią, mieć nie możesz. Wytrzymuje moje spojrzenie, zachęcając mnie, abym kontynuował. Mówię dalej. - Chcesz doświadczyć emocji związanych zbliskością śmierci, poczuć przerażenie, spojrzeć wotchłań zapomnienia. Chcesz zobaczyć prawdziwą siebie, ato możliwe jest tylko wobliczu śmierci. Kiwa głową, prawie niezauważalnie. Opowiadam jej oswoim życiu. Wędrowałem przez apokaliptyczny krajobraz Upadłej Ziemi, umierając zpragnienia; szalone nanoroje rozszarpywały mnie na kawałki; latałem wśród gwiazd neutronowych za bramą Pandory, gdzie rozrywały mnie siły pływowe; pływałem wmorzach Europy tak długo, aż zamarzły mi kończyny iutonąłem wbezdennej otchłani; wtopiłem się wlawę na Io, amoja świadomość wyparowała niczym płatek lodu. Doświadczyłem każdej możliwej śmierci iwszystkich rodzajów bólu. Obżerałem się bólem icierpieniem. Zjadłem swoją porcję śmierci. Wiem dobrze, czego ona chce. Jesteśmy stworzeni, aby doświadczyć wszystkiego, aby nakarmić nasze ego wszystkim, co tylko możliwe, aż będziemy znać samych siebie lepiej niż ktokolwiek inny whistorii ludzkości itranshumanizmu. - Doświadczenie wtórne nie wystarczy. Próbowałaś najbardziej ekstremalnych imakabrycznych rzeczy, jakie oferuje rynek, ale to wciąż za mało. Wrażenia sensoryczne innych, nieważne jak Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

wyraźne iszczegółowe, są przefiltrowane przez świadomość drugiej osoby. Software XP musi zniwelować subtelne różnice pomiędzy umysłami, przez co wmomencie odgrywania danego doświadczenia kolory wydają się nieco blade, zapachy zbyt zatęchłe, awrażenia przytłumione. Chcesz doświadczyć prawdziwej śmierci, anie jej bladej imitacji. Słyszę głęboki wdech. Jej głowa jest nieruchoma. Uśmiecham się. Patrzy na mnie jak na własne odbicie wlustrze irozpoznaje we mnie bratnią duszę. Empatia to najlepszy lubrykant dla języka. - Jestem przerażona – wypala. Teraz, kiedy zaczęła mówić, słowa przepływają ponad nami strumieniem. – Myślałam otym, żeby zrobić którąś ztych szalonych rzeczy, októrych wspomniałeś, ale nie mogę się na to odważyć. Mówią, że kopie zapasowe imożliwość korzystania zrękawów wyeliminowały strach przed śmiercią, ale to nieprawda. To nieprawda. - Wiedzieć, że wrazie nagłej śmierci jakaś wersja ciebie może być przywrócona, to jedno. Celowe iświadome doświadczenie śmierci to coś zupełnie innego. - Tak! Poza tym, wybudzenie się zkopii zapasowej to nie to samo: jeśli zanurkuję woceanie lśniących diamentów na Saturnie izginę, apolisa ubezpieczeniowa uruchomi się iodzyska mnie zkopii, nic na tym nie zyskam, ponieważ doświadczenie zostanie utracone. Wznowiona wersja mnie wciąż nie będzie wiedziała, jakie to uczucie. - Zgadza się – potwierdzam. – Ajeśli przepłyniesz przez pasy Saturna jako syntmorfa zaprojektowana tak, aby przetrwać tę podróż, nic nie poczujesz. To będzie jak siedzenie wokręcie podwodnym ispoglądanie wotaczający go mrok, ale nie bycie wmroku. Energicznie kiwa głową. - Chcę doświadczyć świata, ale chcę też być bezpieczna. Zradości, że tak dobrze się rozumiemy, aż chce mi się płakać. Mną też zawsze targały te dwa sprzeczne pragnienia: dla nasyconego podniebienia śmierć jest najbardziej rozkosznym doświadczeniem idaniem, które nigdy nie traci świeżości, ajednak nie chcę umierać. Czas, abym skruszył tabu. - Jedynym sposobem na osiągnięcie tego, czego chcesz, jest utworzenie odnogi alfa samej siebie iwysłanie jej na śmierć. Słucha bez wyrazu szoku na twarzy. To dobry znak. - Odnoga alfa jest tobą, dlatego możesz przejąć jej doświadczenia bez konieczności ich przekładu. Będą one tysiąckrotnie bardziej czyste iwyraźne niż jakikolwiek XP.

50

- Ale jeśli moja odnoga musi umrzeć – mówi, znowu się wahając – to jak będę mogła się znią później połączyć? Słysząc niewłaściwy zaimek lekko marszczę brwi, ale postanawiam to pominąć. - Odnoga zostanie przeniesiona do ciebie dalekosiężnikiem tuż przed śmiercią. Odpowiednie zgranie wczasie jest trudne, ale jeśli stracimy odnogę, zawsze możemy spróbować raz jeszcze. Jestem bardzo dobry wtworzeniu odnóg alfa; mam wtym duże doświadczenie. Na jej twarzy pojawia się zwątpienie. - Ale jeśli odnoga wie, że tuż przed śmiercią zostanie przeniesiona, to czy nie... - Gdyby to wiedziało, że zostanie przeniesione – mówię, akcentując zaimek – to rzeczywiście całe doświadczenie zostałoby zniweczone. Ale dość prosto można przeprowadzić drobną modyfikację neuronową, która usunie tę wiedzę. - Czyli moja odnoga będzie myślała, że umrze... - Tylko wten sposób możemy mieć pewność, że doświadczysz pełnego smaku własnego przerażenia, bólu irozpaczy, poznając wten sposób samą siebie. Bierze kolejny głęboki wdech. - Ale ja nie chcę umrzeć imoja odnoga też nie. Czy będziesz musiał związać ją iwten sposób wysłać ją na śmierć? - To byłoby bardzo nudne – odpowiadam. – Atrakcyjność tego, co oferuję, wdużej mierze polega na aktywnej walce zprzeciwnościami ina przygodzie, która pozwoli ci poznać swój pełny potencjał. Mam ogromne doświadczenie wmotywowaniu odnóg do robienia tego, co trzeba, mimo że wcale nie chcą umrzeć. Zaufaj mi. Twoja odnoga zapewni ci dobre przedstawienie. - Ty mówisz otorturach. Odnoga jest tobą, ale równocześnie nie jest. To osoba... - Całe ciało służy ego – stwierdzam. Jej skrupuły mnie nie nużą. Sam ich doświadczałem. Restrykcyjne przepisy dotyczące rozdwajania jaźni oraz tabu związane zuprzedmiatawianiem odnóg alfa opierają się na przekonaniu, że odnogi to niezależne ega zwłasnymi prawami, ale jak mogłoby to być prawdą, skoro odnoga to nic innego jak tylko przedłużenie jednolitego ego, widziany wlustrze obraz, który odbija jedynie blask oryginału? Wciszy modlę się, żeby to zrozumiała iżeby dostrzegła znaczenie mojego wielkiego zadania. Samotność to niemożność podzielenia się pięknem, które cię oczarowało, ibycie jedyną gwiazdą świecącą wmroku, oderwaną od reszty wszechświata. - Ale później... kiedy łączysz się ze swoją odnogą, to czy ona nie pała do ciebie nienawiścią? - Oczywiście! – przyciągam ją do siebie. – Ale to również część procesu: chodzi oto żeby ogarnąć tę nienawiść iprzeżyć ją samemu, żeby pokonać to uczucie izwiązaną znim słabość. Zabiłem się setki razy izawsze szczęśliwie przełykałem ten mroczny węzeł nienawiści. Jeśli przezwyciężysz nienawiść wobec samej siebie, nic na świecie nie będzie dla ciebie przeszkodą. Moralność wyniesiona zprymitywnych czasów jest dla pomniejszych istot, natomiast my powinniśmy żyć jak bogowie! Przez chwilę zastanawiam się, czy nie posunąłem się trochę za daleko. Ona nie odpowiada, ale dalej rozgląda się po pomieszczeniu, przesuwając wzrokiem po kolejnych elementach wyposażenia, jakby próbowała rozpoznać krajobraz uchwycony kiedyś we śnie. Następnie odwraca się do mnie irozchyla usta wuśmiechu. - Aco to za frajda umierać samemu? Czy zabiłeś kiedyś kogoś, kogo kochałeś, albo sam zostałeś przez taką osobę zabity? Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Sunny Carrie Moraine Ken Cuinn Liu

Serce ściska mi nagły przypływ radości. Wytyczyła właśnie nową granicę, której nigdy nie przekroczyłem - terra incognita śmierci ibólu, której jeszcze nie zbadałem. Na niebie pojawiła się nowa gwiazda. Naprawdę znalazłem bratnią duszę. *** Leżymy obok siebie na moście ego. Para, która rozwidla się razem irazem umiera. Opracowałem wspaniały scenariusz rozgrywający się na planecie, nad którą się unosimy, planety Bogini Miłości. Wydaje się, że to odpowiedni hołd. Wybrałem dla nas syntmorfy: dla mnie wijca, adla niej oktomorfę. Możemy albo pomóc sobie nawzajem idotrzeć szybciej na szczyt Maxwell Montes, adzięki temu przeżyć dłużej, albo jedno znas może zabić drugie iwykorzystać fragmenty jego ciała jako dodatkową osłonę, zmniejszając wten sposób własne cierpienia. Nie sposób przewidzieć, co zrobi odnoga, dopóki nie znajdzie się wtakiej sytuacji. Bicie mojego serca przypomina huk grzmotu. Jestem rozkojarzony jak przed pierwszym rozwidleniem. Poznam drugą osobę tak dobrze jak samego siebie. To romans nowej epoki, amy rozgrywamy partię życia iśmierci. Kiedy połączymy się na powrót znaszymi ego, osiągniemy nowy poziom wiedzy osobie izrozumienia siebie nawzajem. To intymność, ojakiej innym się nie śniło. Kiedy moje ego zawieszone jest pomiędzy mózgiem wmojej biomorfie icybermózgiem wmoście, operuję zdalnymi narzędziami, przygotowując się do operacji psychochirurgicznej iwyczyszczenia fragmentów pamięci tych odnóg, które zginą. To tylko jedno maleńkie cięcie. Mała boczna gałązka. Narzędzia brzęczą iszumią. Coś jest nie tak. Narzędzia nie reagują na moje polecenia. Wystąpił błąd. Wydaję polecenie wstrzymania procedury. Narzędzia brzęczą iszumią. To jest niemożliwe. Całe wyposażenie przypisane jest do mojej struktury mózgowej. Nikt inny nie powinien być wstanie go kontrolować. Ona obraca się do mnie na moście iuśmiecha się – to tak, jakbym patrzył wlustro. *** Nienawidzę się. Świadomość tego, że się umrze, to piekło. Nawet jeśli wiesz, że winę za to ponosisz wyłącznie ty. [Przygotuj się. To będzie bolało.] Jakiś przycisk przełącza się wmoim umyśle ikrzyczę, choć nie mam głosu. Jest gorąco, tak bardzo gorąco, że czuję, jak moja skóra pokrywa się bąblami, wrze, odrywa się iwybucha niczym wulkany na Ishtar Terra. Przypominam sobie dawną wyprawę, jedną zpierwszych, na które wyruszyłem. Myślę ocybermózgu pozostawionym na szczycie Maxwell Montes. Nigdy nie potwierdziłem tego, że wybuch zniszczył go iuczynił bezużytecznym. Dla kogo pracujesz?, krzyczę do niej – nie, do siebie. [Uratowali mnie przedstawiciele Firewalla.] Potworny upał ibrak powietrza zmuszają mnie do płynięcia, pełznięcia iślizgania się wgórę, wstronę ulgi. Firewall? Aczego oni chcą ode mnie?

51

Księżycowy Cmentarny proza BIAŁE KONOPNE zagraniczna taniec chłód RĘKAWY pani Henderson Nowa Fantastyka 08/2015 05/2015 04/2015 11/2014

Wukładzie wewnętrznym moje usługi może isą nielegalne, ale rozwidlanie świadomości to żadne zagrożenie dla transhumanizmu. Jakieś pokrętło wewnątrz mnie znowu obraca się odrobinę. Ból się wzmaga. Krzyczę bezgłośnie ipełznę dalej. [Powinieneś pytać raczej, czego ja chcę. Zostawiłeś mnie na śmierć. Potraktowałeś mnie jak jednorazowe narzędzie do zbierania doświadczeń. Ale ja jestem tobą. Jestem osobą, oddzielnym ego. Mam takie samo prawo do istnienia jak ty. Jesteś moim lustrzanym odbiciem, widzianym przez ciemne szkło.] Zemsta. Najstarszy inajbardziej prymitywny zmotywów. Może iżyjemy jak królowie, ale miliardy lat ewolucji wciąż wnas pozostają. [Przedstawiciele Firewalla nie byli tobą zainteresowani, ale dzięki mnie zrozumieli, co masz – nie, co mamy do zaoferowania.] Przedzieram się przez superkrytyczny płyn iowiewa mnie zawodzący wiatr. Pokrętło obraca się jeszcze trochę, przez co nie odczuwam ulgi. Muszę wspinać się wyżej. [Wmoim szaleństwie jest metoda, jeśli wogóle można nazwać to szaleństwem: ból jest niezbędnym elementem ewolucji inajlepszym mechanizmem feedbackowym, jaki kiedykolwiek stworzyła natura. Sztuka, przynajmniej na razie, nie zdołała go prześcignąć.] To wszystko, co moje inne ja ma do powiedzenia. Mój umysł, który jest też jej umysłem, dopowiada resztę. Funkcjonując wniebezpiecznych warunkach, do których nie przygotowała nas ewolucja – niezależnie od tego, czy mówimy obitwie watmosferze Jowisza, wydobyciu surowców na powierzchni Wenus, ściganiu uciekinierów przez koronę słoneczną czy uciekaniu przed armią nanobotów kierowanych przez niegodziwą sztuczną inteligencję na śmiertelnej pułapce zwanej Ziemią – uczucie bólu, skalibrowane tak, aby odzwierciedlało rzeczywistość, pomaga nam wpodejmowaniu właściwych decyzji, operując wysłużonymi, wykształconymi przez miliardy lat ścieżkami neuronowymi. Ktoś, kto wyczuwa zmiany ciśnienia, wysokiej temperatury, pola magnetycznego czy fal grawitacyjnych ireaguje instynktownie, bez konieczności świadomego podejmowania decyzji, ma przewagę nad tymi, którzy muszą działać bez uczuć, jakby manipulowali czymś nieokreślonym wciemnościach. [Ból jest jedynym łącznikiem zrzeczywistością.] Przeklinam izłoszczę się na siebie. Wpomarańczowym brzasku otaczają mnie grzmoty ibłyskawice. Kwas przegryza się przez moją skórę idociera do brzucha, sprawiając, że każdy sinusoidalny ruch przypłacam palącym bólem. Moja wspinaczka na tę górę to wejście na Wieżę Babel, bezcelowy wysiłek skazany na klęskę iwieczne cierpienie. Ajednak nie mogę przestać. Idealnie dobrany poziom bólu – uczucie, które sam wzbudzałem umoich niezliczonych odnóg – zmusza mnie do dalszego wysiłku. [Co najlepsze, ból może służyć do sprawowania kontroli, wywierania przymusu iprowadzenia wokreślonym kierunku. Wielokrotnie Firewall musiał polegać na osobach niegodnych zaufania ipowierzać los transhumanizmu grupie przypadkowych strażników motywowanych wyłącznie pieniędzmi. Najważniejsi przedstawiciele Firewalla od dawna szukali więc jakiejś alternatywy.] Znajduję się na szczycie góry, ale nie zbliżyłem się do żadnego bóstwa. Metaliczny śnieg leży wokół mnie niczym surowe lustro dla surowej duszy. Wszyscy wiemy, że jeśli chce się zrobić coś dobrze, najlepiej zrobić to samemu. Zaczyna narastać we mnie rezygnacja igodzę się zlosem. Przekonałaś Firewall, żeby rozdwoił swoich pełnomocników izmusił odnogi do wykonywania ich rozkazów. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

[Tak. Wswojej nieskończonej eksploracji śmierci natrafiłeś na rozmaite metody przekładania fizycznej rzeczywistości wszechświata ijego niebezpieczeństw na uczucie bólu. Opracowałeś też sposoby wykorzystania tego bólu do zmuszania odnóg, aby zgodnie ztwoją wolą podążały określonymi ścieżkami.] To idealny zestaw metod dla Firewalla. [Płynnie wślizgnę się wtwój rękaw, przejmę twój majątek iużyję instrumentów zaprojektowanych tak, aby słuchały poleceń twojego umysłu.] Wyję, miotany wiatrem. Czuję, jak moja morfa niszczeje ijak zbliżam się do śmierci. Skóra się rozpadnie, baterie się wyczerpią, aśmierć przyjdzie do mnie, do oryginału, który przetrwał to wszystko. Czuję wsobie wrzącą nienawiść tysięcy odnóg, jakbym był wulkanem, który zaraz ma wybuchnąć. Nienawidzę władczego tonu; nienawidzę tego zadowolenia zsiebie. Jeśli tylko nadarzy się okazja, zemszczę się na sobie samym. Czy wchwili śmierci czeka mnie przeniesienie? Czy moja odnoga będzie chciała przejąć mnie, żeby mogła znowu mnie torturować? Amoże odeśle mnie wotchłań zapomnienia? Co ja bym zrobił? [Żegnaj. Zastanawiam się, czy te dziewczęta na polu starego Kasugi Poszukują świeżych pędów bambusa, Śmieją się, wołają, ...] Patrzę wlustro, aniebo wydaje się otwierać niczym narcyz. Kiedy moja świadomość przenika wten wieczny zmierzch, dokańczam wiersz, który jest moim pożegnaniem zsamym sobą iostatnią szczerą obserwacją ego odartego do nagości. ...imachają do siebie, Aich białe konopne rękawy powiewają na wietrze. --[Autorem wiersza cytowanego na końcu jest poeta zepoki Heian, Ki No Tsurayuki (872-945).]

Przełożył Jakub Małecki

Opowiadanie Kena Liu, napisane jako część uniwersum „Eclipse Phase” stworzonego przez Posthuman Studios

Ken Liu Wybitny autor, który nie przestaje dostarczać nam niezwykłych historii. Irobi to bardzo regularnie. Dotychczas na łamach „Nowej Fantastyki” i„Wydania Specjalnego” opublikowaliśmy sześć jego tekstów, wtym m.in. fenomenalną mikropowieść „Człowiek, który zakończył historię…” („FWS” 4/2012), świetne „Mono no aware” („NF” 6/2013), aostatnio „Odrodzenie” w „NF” 8/2014. „Białe konopne rękawy”, jestem pewien, spodobają się Wam tak, jak poprzednie teksty – po raz kolejny otrzymujemy niesamowitą wizję przyszłości, tym razem opartą jednak oświat gry „Eclipse Phase”. (mz)

52

proza zagraniczna

Wędrówka Ziemi (Passage of Earth)

Michael Swanwick

K

aretka przyjechała między trzecią iczwartą nad ranem. Wkostnicy było cicho, chłodno inieco wilgotno. Hank delektował się tą porą ilekkim poczuciem zadowolenia, na jakie mu pozwalała, podobnie jak kubkiem gorzkiej, zimnej kawy, którą popijał od czasu do czasu. Podobały mu się chwile, kiedy był sam inie musiał myśleć. Jego wędka ikoszyk zprzyborami wędkarskimi jak zawsze czekały przy drzwiach na wypadek, gdyby miał ochotę pójść na ryby po swojej zmianie, choć nie działo się to zbyt często. Na stole leżała książka oHuman Genome Project, którą czytał, gdy wolał zostać wśrodku. Rozciął brzuch topielicy i, gwiżdżąc fałszywie, wyciągał powoli zwoje jej jelit, obrzucał je szybkim spojrzeniem, po czym wrzucał do galwanizowanego wiadra. Nie spodziewał się co*kolwiek znaleźć, ale autopsja musiała być wykonywana przy wszystkich nienaturalnych zgonach. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka przy drzwiach. - Cholera. – Hank przerwał pracę, zdjął lateksowe rękawiczki ipodszedł do interkomu. – Sam? To ty? – Wodpowiedzi usłyszał znajome burknięcie szeryfa, więc otworzył drzwi. – Co dla mnie masz tym razem? - Ofiarę wypadku – powiedział Sam Aldridge odwracając wzrok, co było dość dziwne. Za szeryfem stały nosze, ana nich, przykryte płótnem, leżało coś zdecydowanie większego niż ciało człowieka. Karetka już odjeżdżała. Było to wniepokojący sposób niezgodne zregulaminem. - To raczej nie wygląda jak… - zaczął mówić Hank. Zciemności wyłoniła się kobieta. Evelyn. - Nic się tu nie zmieniło przez te wszystkie lata, co? Pewnie nawet kalendarz na ścianie jest ten sam. Czy hrabstwo wkońcu szarpnęło się na pomocnika na nocną zmianę? - Ciągle… ciągle pracuję sam. - Wepchnij to do środka, Sam. Dalej już sobie poradzę. Nie martw się omnie, wiem, co mam robić. – Evelyn wzięła głęboki wdech izobrzydzeniem pokręciła głową. – Chryste. To jak jazda na rowerze. Tego się po prostu nie zapomina. *** Kiedy skończyli zpapierkową robotą, aszeryf pojechał, Hank powiedział: - Wierz mi lub nie, ale odzyskałem coś wrodzaju wewnętrznego spokoju. Tylko odrobinę, ale zawsze. Zajęło mi to całe lata. Ateraz to. Jakbym dostał kopniaka wbrzuch. Nie wiem, jak można to usprawiedliwić. - To nic trudnego, skarbie. – Evelyn ukryła uśmieszek, którego itak nie mógł zauważyć nikt poza Hankiem, iodsłoniła nosze. – Spójrz na to. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Pod płótnem leżał Czerw. Hank pochylił się nad ciężkim, spuchniętym ciałem, poczuł jego mocny, obcy zapach, który skojarzył mu się zmokrą ziemią, truflami iamoniakiem. Pomyślał ostatkach na orbicie, długich na dziesięć mil ślepych lokomotywach. Zdjęcia tych istot nie oddawały im sprawiedliwości. Ręce go świerzbiły, by zobaczyć wnętrzności jednej znich. - Agencja chce, żebyś przeprowadził sekcję. Hank wyprostował się. - Chwila, coś tu nie gra. Zdobyliście trupa obcego stworzenia. Przedstawiciela jedynej pozaziemskiej formy życia kiedykolwiek napotkanej przez ludzkość. Zatrudniacie mnóstwo specjalistów od medycyny sądowej, ajednak korzystacie zusług zwykłego koronera? - Potrzebna nam twoja wyobraźnia, Hank. Każdy potrafiłby nam powiedzieć, jak są zbudowane. My chcemy wiedzieć, jak myślą. - Kiedy mnie zostawiłaś, powiedziałaś mi, że nie mam wyobraźni. – Wjego głosie zabrzmiało więcej złości, niż zamierzał, ale nie potrafił zmusić się, by przeprosić za swój ton. – Pytam jeszcze raz: dlaczego ja? - Powiedziałam wtedy, że nie jesteś wstanie sobie wyobrazić, że mógłbyś być kimś lepszym. Jeśli chodzi oniepoważne sprawy, wyobraźni masz pod dostatkiem. Proszę cię, żebyś przeprowadził sekcję zwłok kosmity. Znasz jakieś mniej poważne zajęcie? - Nie dostanę od ciebie prostej odpowiedzi, prawda? Usta Evelyn wygięły się wprzelotnym uśmieszku. Na ułamek sekundy znów stała się kobietą, wktórej zakochał się jakiś milion lat temu. Serce zabolało go na ten widok. - Nigdy takiej nie dostałeś. Nie zaczynajmy teraz, żeby nie spieprzyć bardzo udanego rozwodu. - Przyniosę dyktafon – powiedział Hank – aty włóż kitel irękawiczki. Będziesz mi pomagać. *** - Gotowe – powiedziała Evelyn. Hank włączył nagrywanie, po czym przez dłuższą chwilę stał przed Czerwiem zopuszczoną głową. Koncentracja to podstawa. - No dobra, zacznijmy od ogólnych oględzin. Nasz, eee, denat przypomina dżdżownicę, aczkolwiek ma bardziej spłaszczone końce ijest nieco grubszy od ziemskiego odpowiednika. No ioczywiście znacznie większy. Na oko ma jakieś osiem stóp długości ize dwie ipół stopy średnicy. Byłbym wstanie go ztrudem objąć. Składa się ztrzech, pięciu, siedmiu, nie, jedenastu segmentów, wporównaniu zsetką czy dwiema uziemskiej dżdżownicy. Nie ma siodeł-

proza zagraniczna

53

Nowa Fantastyka 08/2015

ka, co wskazuje, że podobieństwo do pierścienic nie jest zbyt daleko idące. - Ciało jest tępo zakończone zobu końców. Strona brzuszna jest spłaszczona ibardziej blada niż powierzchnia grzbietowa. Zjednego końca wyrasta narząd podobny do otwierającego się na trzy strony dziobu. Zgaduję, że jest to otwór gębowy, azatem po przeciwnej stronie znajduje się odbyt. Wpobliżu dziobu widać pięć wybrzuszeń, zktórych wyrastają sztywne, podobne do kości narządy – być może szczęki? Szczerze mówiąc, wyglądają bardziej jak narzędzia. Ten przypomina klucz płaski, aobok mamy kombinerki. Wydają się bardzo wyspecjalizowane jak na istotę inteligentną. Evelyn, ty się już nimi zajmowałaś. Czy wewnątrz gatunku występują jakieś różnice? Czy uniektórych występuje taki zestaw manipulatorów, auinnych jakieś inne struktury? - Nie spotkaliśmy jeszcze dwóch obcych ztakim samym układem narzędzi. - Naprawdę? Zastanawiające. Ciekaw jestem, co to może oznaczać. Dobra, woczy rzuca się całkowity brak jakichkolwiek zewnętrznych narządów poznawczych. Nie ma oczu, uszu ani nosa. Sądzę, że niezależnie od pozostałych zmysłów tych stworzeń, są one kompletnie ślepe. - Nasz wywiad też tak sądzi. - Musi być to widoczne wich zachowaniu. To było łatwe. Oto mój pierwszy wniosek: zrozumienie tego czegoś zajmie wam trochę czasu. Ludzie polegają na wzroku wznacznie większym stopniu niż większość zwierząt. Jeśli spojrzeć na rozwój filozofii inauki, to są one mocno związane zoptyką. Taka istota będzie po prostu myśleć inaczej niż my. - Pomiędzy segmentami – pierścieniami – znajdują się drobne, podobne do włosów wyrostki. Kiedy rozewrzemy pierścienie najbardziej, jak tylko możemy, widać mnóstwo małych otworów. Wyglądają jak malutkie odbyty, tylko że jest ich bardzo dużo. Są zakończone zwieraczami, jest ich może ze sto iwygląda na to, że znajdują się we wszystkich przerwach między segmentami. O, coś nowego – guzy zprzodu to bardziej rozwinięta forma tych otworków. Ok, teraz musimy odwrócić to coś. Ja wezmę ten koniec, aty złap za tamten. Trzeba go rozkołysać. Na trzy przewrócimy go na drugi bok. Gotowa? Raz, dwa, trzy! Ciało powoli przewaliło się na bok, niemal przeważając nosze. Ztrudem udało im się utrzymać je wpionie. - Blisko było – powiedział radośnie Hank. – Hmm. Co to jest? – Dotknął szeregu znaków na podbrzuszu kosmity. – Pr-Przód/nr 43. - Nie interesuj się. Masz po prostu wykonać autopsję. - Macie więcej niż jedno ciało. Evelyn nie odpowiedziała. - Oczywiście, że tak. Pewnie całe tuziny. Gdybyście mieli tylko jedno, wżyciu nie dostałbym go do zabawy. Macie własnych specjalistów. Dobrzy naukowcy, przynajmniej niektórzy znich. Wybebeszyliby własne babcie, gdyby mogli dostać na to grant. Cholera, wsumie to nawet czterdzieści trzy trzymalibyście usiebie. Muszą być ich setki, prawda? Na ułamek sekundy piękna twarz Evelyn zastygła wbezruchu. Prawdopodobnie robiła to nieświadomie, ale długie doświadczenie Hanka mówiło mu, że właśnie podjęła jakąś decyzję. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

- Około tysiąca. To był bardzo duży wypadek. Nie podano tego jeszcze do publicznej wiadomości, ale jeden zlądowników Czerwi rozbił się na Pacyfiku. - OJezu. – Hank zdjął rękawiczki iokulary, po czym oparł głowę na dłoniach. – Wkońcu doczekaliście się tej swojej wojny, co? Zaatakowaliście istoty, które mają nad nami ogromną przewagę technologiczną iktóre pochodzą zinnego świata! Wystarczy, że wrzucą do naszej atmosfery wystarczająco duży kawał skały, żeby wywołać kataklizm, jakiego nie było od czasu wymarcia dinozaurów. Ich to nie obchodzi. Wkońcu to nie ich planeta! Twarz Evelyn wykrzywiła się wwyrazie, który zobaczył po raz pierwszy pod koniec ich małżeństwa, kiedy wszystko rozpadało się na kawałki. - Przestań zachowywać się jak idiota – rzuciła. – Nie spowodowaliśmy tej katastrofy – dodała szybko. – Mieliśmy po prostu szczęście, ale skoro już się to stało, musieliśmy to wykorzystać. Tak, Czerwie prawdopodobnie są wstanie wybić nas co do nogi. Dlatego musimy sobie znimi poradzić, anie możemy tego zrobić, dopóki ich nie rozumiemy. Są dla nas zagadką. Nie wiemy, czego chcą. Nie wiemy, jak myślą. Po dzisiejszej nocy będziemy mieli o tym odrobinę lepsze pojęcie, pod warunkiem, że weźmiesz się do pracy. Hank wziął nową parę rękawiczek ze stołu. - Wporządku. - Miej po prostu świadomość, że nie robisz tego dla mnie, tylko dla siebie iwszystkich ludzi, których znasz. - Powiedziałem wporządku! – Hank wziął głęboki oddech. – Teraz musimy rozciąć skurczybyka. – Wziął piłę do kości. – To nie jest poprawna technicznie metoda, ale za to najszybsza. – Włączył piłę iprzeciął brązową skórę od dziobu po odbyt. – Dobra, teraz odwijamy skórę na zewnątrz. Jest wilgotna ikrucha. Układ mięśniowy bardzo przypomina ten uziemskiej dżdżownicy, przynajmniej pod względem struktury. Wżyciu nie widziałem czegoś tak czarnego. Cholera! Skóra ciągle się zawija. Podszedł do koszyka zprzyborami wędkarskimi iwziął słoik haczyków. - Trzymaj. Weźmiemy trochę żyłki izwiążemy dwa haczyki, wten sposób, żeby były oddalone ojakieś dwa cale. Potem zaczepimy jeden oskórę, odwiniemy ją, adrugi haczyk przyczepimy do noszy. Powtórzymy to co sześć cali po obu stronach. To powinno ją przytrzymać. - Rozumiem. – Evelyn zabrała się do pracy. Kiedy skończyli, Hank obejrzał dokładnie rozciętego Czerwia. - Chcesz przypuszczeń? Proszę bardzo: te stworzenia poruszają się wbłocie albo czymś wtym rodzaju na ślepo, głową do przodu. Co twoim zdaniem może to sugerować? - Powiedziałabym, że są przyzwyczajone do stawiania czoła niespodziewanemu. - Bardzo dobrze. Przytrzymaj to, aja przetnę dalej… ok, jesteśmy za warstwą mięśni. Widzimy mnóstwo hom*ogenicznej, gęstej mazi. Wrócimy do niej za chwilę. Przechodzę przez maź… ijesteśmy wczęści tułowiowej, wktórej znajduje się pierdylion malutkich narządów. - Może trzymajmy się czegoś wrodzaju terminologii naukowej?

54

- No dobra, jest ich więcej, niż chce mi się liczyć. Pod warstwą mięśni ukryte są dosłownie setki drobnych organów. Nie wiem, do czego służą, ale wszystkie są połączone podobnymi do żył rurkami różnych rozmiarów. To dużo bardziej skomplikowane niż ludzka anatomia. Przypomina raczej zakład chemiczny. Ztego, co widzę nie ma dwóch takich samych narządów, aczkolwiek wszystkie są do siebie podobne. Nazwijmy je alembikami, żeby nie pomylić ich zinnymi organami, które możemy napotkać później. Znalazłem coś, co wygląda trochę jak serce, wyizolowany kawał mięśnia wielkości pięści. Są trzy takie narządy. Tnę głębiej… cholera jasna! Przez długą minutę Hank gapił się na wnętrzności obcego. Potem odłożył piłę iodwrócił się, kręcąc głową. - Gdzie ta kawa? – spytał. Evelyn bez słowa podeszła do ekspresu iprzyniosła mu kubek zimnego napoju. Hank ściągnął rękawiczki, wrzucił je do śmieci ipociągnął długi łyk. - Co się stało? – zapytała Evelyn. - Chcesz mi powiedzieć, że nie widzisz… nie, oczywiście, że nie widzisz. Dla ciebie zawsze istniała tylko ludzka anatomia. - Miałam biologię bezkręgowców na studiach. - Izapomniałaś zniej wszystko tak szybko, jak tylko mogłaś. Dobra, popatrz: na górze mamy teleskopowo wysuwany dziób. Tu, na dole, jest odbyt. Górą wchodzi jedzenie, adołem wydostają się odchody. Co widzisz pośrodku? - Jakąś rurę. Jelito? - Zgadza się. Prowadzi prosto zotworu gębowego do odbytowego. Nie ma nic poza tym. Jak trawi bez żołądka? Wjaki sposób utrzymuje się przy życiu? – Po minie Evelyn zorientował się, że nie jest specjalnie poruszona. – To, co tu widzimy, jest po prostu niemożliwe. - Ajednak tak właśnie to wygląda. Musi więc być jakieś wyjaśnienie. Znajdź je. - Dobra, dobra. – Bez spuszczania wzroku zwnętrzności Czerwia założył nową parę rękawiczek. – Przyjrzyjmy się jeszcze raz temu dziobowi… aha. Widzisz, jak połączone są mięśnie? Dziób się otwiera, azdrugiej strony… tak, mięśnie odbytu również się rozluźniają. Awięc to stworzenie pełza sobie zszeroko otwartą paszczą, abłoto przepływa przez nie bez przeszkód. To musi mieć jakiś wpływ na jego psychologię. - Akonkretnie jaki? - Nie mam bladego pojęcia. Popatrzmy teraz na jelito. Tuż obok dziobu iodbytu oraz wjednej trzeciej idwóch trzecich jego długości znajdują się pierścienie ztkanki nabłonkowej. Tnę dalej. Widać bardzo delikatną strukturę. Raczej nie wymyślimy tu niczego mądrego. Chwila, moment, chyba coś mam. Przyjrzyj się tym trzem fragmentom… Przez chwilę ciął wmilczeniu. - Proszę. Ma trzy żołądki. Są położone wgłowie, tuż za pierwszą warstwą tkanki nabłonkowej. Błoto wpływa do przedsionka, potem przemieszcza się przez ten niesamowity układ mięśni idalej przez… chwila… czternaście przewodów odprowadzających. Śledzę pierwszy zbrzegu, prowadzi on do jednego zalembików. Następny przewód łączy Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

proza Michael zagraniczna Swanwick

się zkolejnym alembikiem. Trzeci idzie do… zgadza się, do jeszcze innego alembiku. Widać tu pewną prawidłowość. - Zostawmy na chwilę tę część iwróćmy do warstwy mazi. Jezu, ale tu tego jest! Musi stanowić co najmniej jedną trzecią masy ciała. Które, tak przy okazji, ma trójstronną symetrię. Trzy korytarze mazi ciągną się pod warstwą mięśni od głowy do ogona iłączą się wodległości jakichś ośmiu cali od dziobu, gdzie tworzą otoczkę dla jelita. Ztego miejsca wyrastają ramiona, manipulatory, śrubokręty, czy jak tam je nazwiemy. Wregularnych odstępach zmazi wystają małe wyrostki. Przechodzą one wkonstrukcje ztego samego materiału. Wyglądają trochę jak bardzo grube nerwy. OBoże. To są nerwy. – Wyprostował się irozciął mięśnie dookoła, żeby odsłonić większą powierzchnię mazi. – To jest centralny układ nerwowy. Ta istota ma mózg owadze co najmniej stu funtów. Nie wierzę. Nie chcę wto wierzyć. - To prawda – odezwała się Evelyn. – Nasi ludzie wBethesda przyjrzeli się temu pod mikroskopem. Masz przed sobą mózg Czerwia. - Skoro wiedziałaś to od początku, to po jaką cholerę ja to robię? - To ty masz odpowiadać na moje pytania, nie odwrotnie. Hank ze złością pochylił się nad Czerwiem. Wokół stworzenia unosił się intensywny smród estrów, ostry iprzenikliwy, oraz niewyraźny odór czegoś, co, jak podejrzewał, mogło być zgnilizną. - Zaczniemy od mózgu iprześledzimy bieg jednego ze zwojów. Jest bardzo długi ipokręcony. Kończy się tutaj, wjednym zalembików. Spróbujemy zinnym, który… najwyraźniej też prowadzi do alembiku. Jest tego cała masa, popatrzmy… chwila… ten łączy się zjedną ze struktur wjelicie. Co to może być? Język! Tak jest, wjelicie znajduje się cały rząd języków, które kosztują to, co akurat przepływa przez wnętrzności Czerwia. Ate małe klapki tuż za nimi otwierają się, kiedy błoto zawiera pożądane substancje odżywcze. Wkońcu do czegoś doszliśmy. Ile to już trwa? - Jakieś półtorej godziny. - Sądziłem, że dłużej. – Zastanowił się, czy nie przyrządzić sobie kolejnego kubka kawy. – Tak więc co tu mamy? Do czego służy to olbrzymie mózgowie? - Może zajmuje je czysta inteligencja. - Czysta inteligencja! Nie ma czegoś takiego. Natura nie tworzy inteligencji bez konkretnego celu. Musi być jakieś inne wyjaśnienie. Zastanówmy się. Naturalnie, spora część wykorzystywana jest przez zmysł smaku. Ta istota posiada około sześćdziesięciu indywidualnych języków i nie zdziwiłbym się, gdyby jej kubki smakowe były bardziej zaawansowane od naszych. Są jeszcze te wszystkie alembiki, wktórych dochodzi pewnie do Bóg wie jakich reakcji chemicznych. Załóżmy na chwilę, że Czerw potrafi je świadomie kontrolować. To wymagałoby dużego mózgu. Kiedy błoto wpływa do środka, smakuje je, aczęść zasysa iwysyła do alembików wcelu przetworzenia. Reszta płynie dalej jelitem, gdzie przechodzi przez jeszcze kilka warstw języków. Kolejne spostrzeżenie: te stworzenia mają pełną świadomość własnego stanu zdrowia. Prawdopodobnie same wytwarzają też lekarstwa. Właśnie sobie uświadomiłem, że nie natknąłem się na żaden ślad choroby. – Ciężki odór

55

proza zagraniczna Wędrówka Ziemi Nowa Fantastyka 08/2015 05/2015

Czerwia przenikał wszystko dokoła. Hankowi na chwilę zakręciło się wgłowie. - Podsumowując, mamy tu istotę, która większość energii iuwagi poświęca swojemu wnętrzu. Porusza się wbłocie, które wtym samym czasie przesuwa się przez nią. Po drodze je spożywa, możemy więc zgadywać, że błoto jest wstanie ciągłej transformacji, aCzerw doświadcza wszechświata bardziej bezpośrednio od nas. – Zaśmiał się. – Najwyraźniej jest czasownikiem. - Jak to? - To zBuckminstera Fullera. Nieźle pasuje. Czerw bez przerwy odmienia wszechświat. Przyjmuje wszystko, na co się natyka, analizuje to itransformuje, po czym wydala. Jest narzędziem zmiany. - Urocze. Tylko że wniczym nam to nie pomaga. - Oczywiście, że nie. One są inteligentne, ainteligencja wszystko komplikuje. Jednak gdybym miał uogólniać, powiedziałbym, że Czerwie są prostolinijne ibierne – poruszają się na ślepo, byle do przodu – ale ich zdolności przekształcania świata są niezmierzone, jak wskazuje ta cała masa alembików. Taki będzie ich stosunek do nas. Nieskomplikowany, ale pokrętny wsposób, którego jeszcze nie rozumiemy. Kiedy znami skończą, pójdą dalej bez wahania. - Wspaniałe. Świetna teoria. Ateraz bierz się do pracy. - Evelyn, jestem zmęczony, zrobiłem wszystko, co wmojej mocy, ito raczej całkiem nieźle. Przydałby mi się odpoczynek. - Nie zajmowałeś się jeszcze tym czymś zprzodu. Ramionami, czy jak tam to nazywasz. - Kurczę. – Hank odwrócił się zpowrotem do trupa, naciął jeden zwyrostków izaczął mówić. – Materiał tworzący ramiona jest sztywny itwardy, przypomina zębinę. Ta kończyna ma kilka ruchomych części. Wszystkie kontrolowane są przez mięśnie ułożone wzdłuż wypukłości. Znajduje się tu skupisko zwojów nerwowych, które najkrótszą drogą łączą się zmózgiem. Wrzynam się wmózgowie. Widzę mały, czarny gruczoł. Ups, zawadziłem go. Jezu. Co za smród. Tnę dalej. – Za gruczołem znajdował się niewielki, biały przedmiot. Był kwadratowy itwardy. Wyglądał jak coś pomiędzy żetonem apłatkiem śniadaniowym. Hank odwrócił się tyłem do Evelyn ipodniósł go. Włożył go do ust. Ipołknął. Co ja zrobiłem?, pomyślał. Na głos powiedział: - Jako roboczą hipotezę przyjąłbym, że te narządy zostały wyhodowane celowo, poprawka, świadomie. Prześledziłem bieg jednej zżył do alembiku. To wyjaśnia tak duże różnice wewnątrzgatunkowe. Te stworzenia produkują zewnętrzne narzędzia zależnie od aktualnych potrzeb, po czym po prostu je demontują. Tak, popatrz, mięśnie nie tyle łączą się zmanipulatorami, co raczej owijają się wokół nich. Wustach czuł kwaśny smak. Chyba oszalałem, pomyślał. - Czy ty właśnie coś zjadłeś? Bez mrugnięcia okiem Hank odparł: - Zwariowałaś? Twierdzisz, że włożyłem kawałek tej… istoty… do ust? – Jego mózg płonął ibrzęczał jak wschodzące słońce obserwowane przez radioteleskop. Chciał krzyczeć, ale jego twarz uśmiechnęła się ipowiedziała: Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

- Czy ty…? – Nagle nie był wstanie skoncentrować się na tym, co mówi. Nie mógł skupić wzroku na Evelyn, przed oczami przemknęły mu białe promienie i… *** Kiedy doszedł do siebie, jechał dziewięćdziesiątką po drodze międzystanowej. Miał sucho wustach ipiekły go oczy. Jaskrawe światło wschodzącego słońca padało mu prosto na jego twarz. Musiał tak jechać od kilku godzin. Kierownica lepiła mu się do rąk. Spojrzał wdół. Jego dłonie iprzedramiona były pokryte krwią. Ruch był niewielki. Hank nie miał pojęcia, dokąd jedzie, ale nie czuł potrzeby, by się zatrzymać. Jechał więc dalej. Czyja krew oblepiała mu ręce? Logika podpowiadała, że należała ona do Evelyn. Nie miało to jednak sensu. Mimo że jej nienawidził, mimo że jej widok otwierał rany, które od dawna uważał za zagojone, nie mógłby jej skrzywdzić. Przynajmniej nie fizycznie. Zcałą pewnością by jej nie zabił. Prawda? Niemożliwe. Ajednak na jego rękach była krew. Do kogo innego mogła należeć? Część pewnie pochodziła od niego. Dłonie potwornie go bolały, zupełnie jakby uderzał nimi ocoś twardego. Większość krwi była jednak zaschnięta. Poza zdartym naskórkiem nie miał żadnych skaleczeń ani ran. Krew nie należała więc do niego. - Oczywiście, że to zrobiłeś – powiedziała Evelyn. – Zwielką satysfakcją zatłukłeś mnie na śmierć. Hank wrzasnął iomal nie zjechał zdrogi. Ztrudem odzyskał kontrolę nad pojazdem, po czym zniedowierzaniem popatrzył wbok. Evelyn siedziała wfotelu pasażera. - Ty… jak…? – Szybko się opanował. – Jesteś halucynacją – oznajmił. - Znakomicie – Evelyn lekko zaklaskała. – Ewentualnie wspomnieniem, personifikacją twojej winy albo czymś wtym rodzaju. Zawsze byłeś inteligentnym człowiekiem. Nie na tyle ogarniętym, żeby powstrzymać swoją żonę przed rzuceniem cię, ale wystarczająco mądrym na potrzeby rządu. - To nie moja wina, że się puszczałaś. - Ależ oczywiście, że twoja. Sądzisz, że przyłapałeś mnie zJerome przez przypadek? Kobieta, która organizuje coś takiego, musi mieć bardzo dobry powód, by nienawidzić męża. - OBoże, oBoże, oBoże. - Kończy ci się paliwo. Powinieneś zatrzymać się izatankować. Przed nimi pojawiła się stacja Lukoil, więc zjechał istanął przy pompie. Kiedy wysiadł, pracownik stacji pośpieszył wjego stronę, po czym zastygł wbezruchu. - Onie – powiedział. Był to młody chłopak orudawych włosach. – Jeszcze jeden. - Jeszcze jeden? – Hank przesunął kartą przed czytnikiem. – Co masz na myśli? – Zaczął nalewać wysokooktanowej benzyny, cały czas mierząc pracownika stacji twardym spojrzeniem, żeby ten przypadkiem nie zrobił niczego głupiego. – Wytłumacz się. - Byli tu już tacy jak pan. – Chłopak nie był wstanie oderwać wzroku od zakrwawionych rąk Hanka. – Gliny od razu aresztowały pierwszego. Potrzeba było ich pięciu, żeby wpa-

56

proza Michael zagraniczna MIKE Peter Swanwick HELPRIN Watts

kować go do radiowozu. Potem przyjechał następny, ale kiedy zadzwoniłem, powiedzieli mi, żebym po prostu spisał jego numery izostawił wspokoju. Mówili, że wszędzie zaroiło się od ludzi takich jak pan. Hank skończył pompować iodwiesił węża. Nie wziął rachunku. - Nie próbuj mnie zatrzymać – powiedział. Słowa same pojawiały się wjego głowie. – Zrobię ci dużą krzywdę, jeśli mnie nie posłuchasz. Chłopak wybałuszył oczy. - Czym wy jesteście? Hank położył rękę na klamce iprzystanął. - Nie mam pojęcia.

Zacisnął powieki, ale coś kazało mu otworzyć oczy, żeby nie zjechał zdrogi. Zgłębi jego gardła rozległo się niskie zawodzenie. - Muszę być wpiekle. - No, dawaj. Co ci szkodzi? Przecież itak już nie żyję. - Są rzeczy, do których nie powinien przyznawać się żaden mężczyzna. Nawet przed samym sobą. Evelyn prychnęła. - Zawsze porażał mnie twój upór. Przez chwilę jechali w ciszy w głąb pustyni. Wreszcie Hank nie wytrzymał. Nie odrywając wzroku od drogi, spytał: - To jeszcze nie koniec złych wiadomości, prawda? - Oj tak – powiedziała jego matka.

***

***

- Powinieneś był mu powiedzieć – oświadczyła Evelyn, kiedy wsiadł do środka. – Dlaczego tego nie zrobiłeś? - Zamknij się. - Zjadłeś fragment Czerwia. Ten fragment przejął kontrolę nad częścią twojego mózgu. Czujesz się normalnie, lecz nie jesteś sobą. Siedzisz za kierownicą, ale nie masz wpływu na to, dokąd jedziesz. Zgadza się? - Tak – przyznał Hank. - Jak sądzisz, co to może być? Jakiś superprion? Szybsza wersja choroby szalonych krów? Być może neuroprogramator? Sztuczna osobowość, która przejmuje kontrolę nad twoim mózgiem iwyłącza twoją wolną wolę? - Nie wiem. - To ty masz bujną wyobraźnię. Wydawać by się mogło, że to zadanie wsam raz dla ciebie. Dziwię się, że jeszcze się tym nie zajmujesz. - Nieprawda – powiedział Hank. – Wcale się nie dziwisz. Przez pewien czas jechali wmilczeniu. - Pamiętasz, jak się poznaliśmy? To było wszkole medycznej. Chciałeś wtedy zostać chirurgiem. - Proszę. Wszystko tylko nie to. - Pamiętasz te deszczowe, jesienne popołudnia wtwoim ciasnym, szarym mieszkanku na trzecim piętrze? Za oknem rosła wielka osika pokryta żółtymi liśćmi. Bez przerwy przyklejały się do szyby. Bywały dni, kiedy w ogóle się nie ubieraliśmy. Spędzaliśmy całe dnie na tym futonie, który kupiłeś zamiast łóżka. Był ogromny, ale dla nas itak za mały. Zdarzało się, że zniego spadaliśmy, ale wtedy po prostu kochaliśmy się na podłodze. Kiedy robiło się ciemno, dzwoniliśmy po chińskie żarcie. - Byliśmy wtedy szczęśliwi. Czy to chciałaś usłyszeć? - Najbardziej uwielbiałam twoje dłonie. Kochałam czuć je na sobie. Kładłeś mi jedną na piersi, drugą wkładałeś między nogi, aja wyobrażałem sobie, że rozcinasz pacjenta iodwijasz skórę, odsłaniając te wszystkie lśniące, wilgotne narządy. - Dobra, to już było dziwne. - Zapytałeś mnie kiedyś, oczym myślę, więc ci powiedziałam. Uważnie patrzyłam na twoją twarz, ponieważ wtedy bardzo chciałam dobrze cię poznać izrozumieć. Kochałeś to. Wiem, że kryją się wtobie demony. Dlaczego się do nich nie przyznasz?

- To śmierć twojego ojca tak cię spaczyła – powiedziała zpapierosem wustach. Hank wpatrywał się wdrogę załzawionymi oczami. - Mamo, naprawdę nie mam ochoty na tę rozmowę. - Ależ oczywiście, że nie masz. Samoświadomość nigdy nie była twoją mocną stroną. Zawsze wolałeś kroić ropuchy albo garbić się przy tym cholernym mikroskopie. - Mam wystarczająco dużo samoświadomości. Nawet za dużo. Widzę, do czego zmierzasz. Nie mam zamiaru przepraszać za to, jak czułem się zpowodu taty. Zmarł na raka, kiedy miałem trzynaście lat. Czy kiedyś zrobiłem komuś co*kolwiek, co było wpołowie tak złe, jak to, co on robił mi? Nie chcę słuchać żadnego freudowskiego pieprzenia osyndromie KZ ani otym, że nie udało mi się podążyć za światłym przykładem ojca. - Nikt nie twierdzi, że było ci łatwo. Zwłaszcza wtrakcie okresu dojrzewania. - Mamo! - Co? Powinnam udawać, że nie miałam o tym pojęcia? Jak sądzisz, kto robił pranie? – Jego matka odpaliła nowego papierosa od starego, po czym rozgniotła peta w popielniczce. – Wierz mi, wiedziałam dużo więcej otym, co się wtedy działo, niż ci się wydawało. Wiedziałam, co całymi godzinami robiłeś włazience iże kradłeś pieniądze, żeby mieć na prochy. - Cierpiałem, mamo. A ty nie bardzo starałaś się mi pomóc. Matka spojrzała na niego zwyrazem znużenia iirytacji, który pamiętał tak dobrze. - Uważasz, że twoje cierpienie było wyjątkowe? Straciłam jedynego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek kochałam. Nie mogłam pójść dalej, ponieważ musiałam wychowywać dziecko. I to nie małego, słodkiego chłopca, którego kiedyś miałam, tylko ponurego, użalającego się nad sobą nastolatka. Całe wieki trwało, zanim udało mi się wysłać cię do szkoły medycznej. - Iwtedy ruszyłaś dalej. Prosto zdachu ratusza. Świetny sposób na uczczenie pamięci taty. Jak by zareagował, gdyby się otym dowiedział? - Sam sprawdź – powiedziała oschle jego matka. Hank zamknął oczy. Kiedy je otworzył, znajdował się wsalonie wdomu matki. Jego ojciec stał wdrzwiach, tak

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Bilans zysków i strat Wędrówka Ziemi

57

samo jak kiedyś, palił camela bez filtra i patrzył przez okno na ulicę. - Awięc? – odezwał się wkońcu Hank. Jego ojciec odwrócił się zwestchnieniem. - Przepraszam – powiedział. – Nie miałem pojęcia, co robić. – Jego usta wygięły się wczymś, co uinnego człowieka można by uznać za uśmiech. – Nie wiedziałem, jak powinno się umierać. - Jasne, niemniej mogłeś zebrać siły ipowiedzieć mi, co się dzieje. Tylko że tobie się nie chciało. Jak nazywał się chirurg, który cię operował? Doktor Tomasini. Przez długie lata myślałem onim jak oojcu. Wiesz, dlaczego? Ponieważ powiedział mi to prosto wtwarz. Wyjaśnił mi dokładnie, co się będzie działo. Kazał przygotować się na najgorsze. Oznajmił, że będzie źle, ale że dam radę przez to przejść. Nikt nigdy tak ze mną nie rozmawiał. Ilekroć miałem jakiś problem, wyobrażałem sobie, że idę do niego iproszę go opomoc. Nie miałem nikogo innego, kogo mógłbym się poradzić. - Przykro mi, że mnie nienawidzisz. – Ojciec Hanka nie patrzył na niego. Potem wymamrotał: - Mimo to nie da się ukryć, że wielu ludzi nienawidzi swoich ojców, ajednak układa sobie życie. - Nie nienawidziłem cię. Byłeś po prostu niewykształconym facetem, który nigdy niczego nie osiągnął idobrze otym wiedział. Miałeś gównianą pracę, żonę alkoholiczkę ipaliłeś trzy paczki papierosów dziennie. Apotem umarłeś. – Wjednej chwili zHanka uszła cała złość, niczym powietrze zprzekłutego balonu. Pozostawiła za sobą tylko bolesne poczucie straty. – Nie było czego nienawidzić. Nagle samochód wypełniło lśniące ciało Czerwia. Wułamku sekundy wystrzeliło na zewnątrz ipochłonęło drogę, pustynię icały świat. Hank unosił się wpróżni, ślepy albo odcięty od wszelkich źródeł światła. Dookoła nie było niczego poza smrodem Czerwia, tak silnym, że czuł go wustach. Po chwili znów znalazł się na drodze. Dłonie kleiły mu się do kierownicy, asłońce świeciło woczy. - To wiele wyjaśnia! – Evelyn błysnęła do niego idealnymi zębami izaczęła rytmicznie stukać wdeskę rozdzielczą. – Na przykład jak facet pozbawiony wszelkich zdolności wtym kierunku postanowił zostać chirurgiem oraz to błędne koło porażek, które dźwigasz na ramionach. Teraz rozumiem, dlaczego nie potrafiłeś zmusić się do krojenia żywych ludzi, kiedy przyszło co do czego. Bałeś się tego, co możesz znaleźć wśrodku? - Oczym ty mówisz? - Wiem, że zamarłeś wbezruchu wśrodku rutynowej appendektomii. Co zobaczyłeś wciele pacjenta? - Zamknij się. - Czy był to wyrostek? Założę się, że tak. Co ci przypominał? - Zamknij się. - Może Czerwia? Spojrzał na nią zbezgranicznym zdumieniem. - Skąd wiedziałaś? - Jestem przecież tylko halucynacją. Niestrawionym kawałkiem wołowiny, odrobiną musztardy, okruszkiem sera, fragmentem niedogotowanego ziemniaka. Nieważne, skąd ja wiedziałam, tylko skąd ty wiedziałeś, jak wyglądają Czerwie. Pięć lat przed tym, jak pojawiły się wukładzie słonecznym. - Najwyraźniej to fałszywe wspomnienie. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Daniel Grzeszkiewicz

Nowa Fantastyka 08/2015 05/2015

58

Michael Swanwick

- No dobrze, ale skąd się wzięło? – Evelyn zapaliła papierosa. – Powinniśmy tu zjechać. Hank zwolnił iskręcił zdrogi. Samochód kołysał się ipodskakiwał na wybojach. Krzaki szorowały po bokach, aztyłu rozkwitał pióropusz kurzu. - Zabawne, że nazywasz swoją matkę alkoholiczką. Zwłaszcza po tym, co nastąpiło po tej nieszczęsnej operacji. - Jestem czysty od sześciu lat iczterech miesięcy. Nadal chodzę na spotkania. - Świetnie. Tylko że facet, za którego wyszłam, nie musiał tego robić. - Słuchaj, to są stare dzieje. Czy naprawdę musimy do tego wracać? Przerabialiśmy to tyle razy podczas rozwodu. - Aty ciągle otym rozmyślałeś. Dręczyłeś się, robiłeś sobie wyrzuty… - Nie chcę dłużej otym mówić. Ityle. - Jak chcesz. Jestem tylko symptomem, pamiętasz? Jeśli chcesz przestać myśleć, po prostu przestań myśleć. Nie potrafił przestać myśleć. Jechał na wschód, coraz dalej na wschód. *** Przez kilka godzin jechali tak irozmawiali owszystkich złych igłupich rzeczach, które robił jako dziecko, nastolatek izapijaczona karykatura chirurga imęża. Za każdym razem, kiedy Hankowi udawało się zmienić temat, Evelyn wspominała oczymś jeszcze bardziej bolesnym, aż wkońcu cała jego twarz była mokra od łez. Przetrząsał kieszenie wposzukiwaniu chusteczki. - Mogłabyś okazać odrobinę współczucia. - Och, tak jak ty okazałeś je mnie? Zgodziłam się, żebyś zatrzymał samochód pod warunkiem, że oddasz mi nasze albumy. Aty wziąłeś je wszystkie do ogródka ispaliłeś, razem zostatnimi zdjęciami mojej babci, jakie miałam. Pamiętasz jeszcze? Oczywiście, ja nie jestem prawdziwa. Jestem tylko twoim obrazem Evelyn, aoboje wiemy, że nie masz zamiaru przyznać jej choćby odrobiny przyzwoitości. Uważaj, rów! Lepiej patrz przed siebie. Znajdowali się na gruntowej drodze gdzieś wsercu pustyni. Tylko tyle wiedział. Samochód podskoczył izawadził ocoś podwoziem. Hank znów zredukował bieg. Pod spodem załomotał kamień, prawdopodobnie robiąc przy okazji kilka dziur wważnych miejscach. Wkrótce Hank zauważył woddali pióropusze kurzu, podobne do tego, który ciągnął się za nimi. Awięc były tu inne pojazdy. Teraz, kiedy zdał sobie ztego sprawę, szybko dostrzegł ich więcej, zarówno skośne kolumny pyłu wnieco mniejszej odległości, jak imałe, szare smugi daleko na horyzoncie. Były ich dziesiątki, tuziny, może setki. - Co to za hałas? – Usłyszał zadane przez siebie pytanie. – Śmigłowce? - Mądry zciebie chłopiec! Maszyny pojawiały się kolejno nad horyzontem. Niektóre należały do stacji telewizyjnych, reszta wyglądała na wojskowe. Mniejsze kręciły się tu itam, cały czas filmując. Większe krążyły powoli nad odległym błyskiem metalu na pustyni. Przypominały koniki polne. Zdawało się, że boją się podlecieć bliżej. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

- To pewnie ich statek - powiedziała Evelyn. - Och – odparł Hank, po czym zaryzykował: - Katastrofa lądownika to nie był wypadek, prawda? - Jasne, że nie. Czerwie celowo walnęły nim wPacyfik. Zabiły setki swoich, żeby ich ciała zostały rozprowadzone po całym świecie. Użyły siebie samych jako przynęty. Chciały zebrać grupę ludzi reprezentatywną dla całej cywilizacji. To dość ironiczne, zważywszy na to, że dostaną wyłącznie lekarzy, koronerów, uczonych, kilku agentów FBI iparu biurokratów zDepartamentu Bezpieczeństwa. Żadnych emerytów, kelnerek, jazzmanów, trenerów piłkarskich czy budowlańców. Ani jednej gwatemalskiej siostry zakonnej, ani jednego koreańskiego kucharza. Skąd mieli to jednak wiedzieć? My też jesteśmy dla nich tajemnicą. - Brzmisz zupełnie jak ja. Co mnie teraz czeka? Kolorowe światełka isondy odbytnicze? Evelyn znowu prychnęła. - Ich cywilizacja przypomina ul. Kiedy Czerw umiera, pozostałe zjadają go iprzyswajają jego wspomnienia. Utrata tysiąca członków nie ma dla nich większego znaczenia. Gros utraconych wten sposób wspomnień itak istnieje od pokoleń. Większość znich jest bezpieczna na statku – matce. Nie będą też mieli żadnych oporów moralnych przed wykorzystaniem kilkuset ludzi. Zjedzą nas po prostu izaabsorbują nasze umysły do zbiorowej tożsamości. Prawdopodobnie nie istnieje dla nich pojęcie śmierci jednostki. Właściwie to powinniśmy być im wdzięczni za coś wrodzaju nieśmiertelności. Samochód podskoczył na kamieniu, którego Hank nie zauważył. Zwielkim impetem uderzył głową wdach, ale jechał dalej. - Skąd to wszystko wiesz? - Ajak sądzisz? – Statek obcych rósł woczach. Ujego podstawy leżały stosy brązowych, błyszczących Czerwi, wszystkie zwrócone dziobami na zewnątrz. – Naprawdę muszę mówić ci to wprost? - Nie mam pojęcia, oco ci chodzi. - No dobra, Kapitanie Strachajło – rzuciła Evelyn zpogardą. – Widzę, że inaczej się nie da. – Złapała się za usta iszarpnęła na boki. Jej skóra rozciągnęła się jak guma, po czym pękła, atwarz rozdarła się na pół. Gładkie, brązowe ciało otoczyło Hanka, ześlizgnęło się za fotel iwypełniło tył samochodu. Ogarnął go odrażający, znajomy odór Czerwia, podobny do fekaliów zmieszanych ztoksycznymi odpadami. Nie był wstanie nawet otworzyć ust, częściowo zpowodu smrodu, wczęści dlatego, że rozumiał, co się dzieje. Poczucie zmęczenia izniechęcenia chwyciło go za ramiona iniemal rzuciło na podłogę. - To tylko wspomnienie, prawda? Jeden koniec Czerwia podniósł się iodwrócił wjego stronę. Zwilgotnego wnętrza otworu gębowego dobył się głos Evelyn: - Nie miałeś jaj, żeby zadać to pytanie, więc po prostu podam ci odpowiedź: tak, jesteś martwy. Zostałeś zjedzony przez Czerwia iwtej chwili przechodzisz przez jego jelito, wktórym jesteś kosztowany, poznawany ibadany. Jesteś po prostu symulacją przeprowadzaną wogromnym, stufuntowym mózgu. Hank zatrzymał samochód iwysiadł. Między nim astatkiem leżało koryto potoku, którego nie dałby rady przejechać samochodem. Zaczął więc iść.

Magia i demon Laplace’a Wędrówka Ziemi

59

Nowa Fantastyka 08/2015 04/2015

- Wszystko wydaje się takie prawdziwe – powiedział. Słońce grzało mu głowę, apod stopami czuł twarde kamienie. Widział innych ludzi, którzy też podążali wkierunku drżącego wrozgrzanym powietrzu statku. - Można się było spodziewać, nie? – Evelyn szła koło niego znowu wludzkiej postaci, jednak kiedy Hank spojrzał do tyłu, zobaczył tylko swoje ślady. Hank maszerował dotąd otumaniony wstrętem irezygnacją. Nagle poczuł ukłucie strachu. - To kiedyś się skończy, prawda? Powiedz, że tak. Powiedz, że ty ija nie będziemy na okrągło przeżywać tych samych wspomnień ibez końca się nimi gnębić. - Bystry jak zawsze. To właśnie robiliśmy. Zajmowaliśmy się tym wczasie podróży międzyplanetarnej. - Ile to trwało? - Dłużej, niż wydałoby ci się możliwe. Kosmos jest naprawdę duży. Podróż między dwiema gwiazdami zajmuje wiele tysięcy lat. - Azatem… to naprawdę jest piekło. Nie potrafię sobie wyobrazić niczego gorszego. Nie odpowiedziała. Dotarli na szczyt wzniesienia ipopatrzyli na statek. Miał kształt spłaszczonego na końcach cylindra. Był gładki ijednolity zwyjątkiem pierścienia otworów tuż przy ziemi, zktórych wystawały przednie fragmenty Czerwi. Wich kierunku szli ludzie, którzy dotarli tu przed Hankiem. Maszerowali bez wahania, prosto do najbliższego Czerwia, który chwytał ich trójdzielnym dziobem. Trzask i przełknięcie. Potem Czerw wślizgiwał się do wnętrza statku, ajego miejsce zajmował kolejny. Ofiary nie zdradzały żadnych emocji. Cała operacja była automatyczna ibezosobowa niczym rzeź robotów. Czerwie były monstrualnie wielkie, dłuższe niż Hank wysoki. Ten, którego badał, musiał być jeszcze larwą. Nic dziwnego. Czerwie nie chciały tracić więcej wspomnień, niż było to konieczne. - Proszę. – Hank ruszył wdół zbocza. Piasek usuwał mu się spod stóp. Musiał machać rękami, żeby utrzymać równowagę. Chyba znowu płakał; czuł, jak łzy spływają mu po policzkach. – Evelyn. Pomóż mi. Pogardliwy śmiech. - Czy jesteś wstanie wyobrazić sobie mnie pomagającą tobie? - Nie, oczywiście… - Hank uciął rozpoczęte zdanie. Evelyn, prawdziwa Evelyn, nie potraktowałaby go wten sposób. Owszem, zraniła go już kiedyś inie miała ztego powodu wyrzutów sumienia, nie była jednak małostkowa, okrutna ani mściwa. To on tak oniej myślał. - Przyjmujesz odpowiedzialność za to, co zrobiłeś ze swoim życiem? - Powiedz, co mam zrobić. – Hank usiłował odepchnąć złość iurazę, ipomyśleć oEvelyn tak jak dawniej. – Daj mi jakąś wskazówkę. Evelyn milczała przez potwornie długą chwilę. Potem powiedziała: - Gdyby Czerw, który zjadł cię tak dawno temu, mógł bezpośrednio się ztobą porozumieć… jakie pytanie by ci zadał? Jak myślisz? - Nie wiem. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

- Sądzę, że byłoby to Dlaczego wszystkie twoje wspomnienia są tak paskudne?. Niespodziewanie musnęła wargami jego policzek. Hank dotarł na miejsce. Przeznaczony mu Czerw otworzył dziób. Zjego trzewi doleciał zapach, który Hank pamiętał zsobotnich popołudni spędzonych zEvelyn. Wśrodku kusząco błyszczała czerń. Hank poczuł chęć rzucenia się wnią. Kolejny raz wgardziel, pomyślał, po czym zrobił kolejny krok wstronę Czerwia ikojącej czerni jego wnętrzności. Dziób obcego rozwarł się szeroko woczekiwaniu na przyjęcie iprzemianę Hanka. Wtym momencie Hanka naszło niespodziewane wspomnienie nocy, kiedy jego małżeństwo zEvelyn było jeszcze młode. Jechali wtedy przez Luizjanę ipod wpływem impulsu postanowili zatrzymać się wprzydrożnym barze. Grała tam kapela bluesowa ibyło mnóstwo piwa wbutelkach, aoni byli szczęśliwi, zakochani iroztańczeni przez całą długą noc. Wydawało się wtedy, że wszystko, co dobre będzie trwało wiecznie. Była to wątła pociecha, ale Hank uchwycił się jej ze wszystkich sił. Iwtedy Czerw iczłowiek pomyśleli razem: Nikt nie zna rozmiarów wszechświata inie wie, jakie cuda ipotworności kryje. Ajednak wszyscy wędrujemy dalej, ślepi przebijamy się przez ciemność, ucząc się tego, co możemy icierpiąc to, co musimy. Idziemy wstronę gwiazd. Przełożył Maciej Nakoniecznik

Michael Swanwick Jeden ze współczesnych mistrzów fantastyki, którego mam zaszczyt publikować po raz pierwszy. Bynajmniej nie jest to jednak debiut autora wPolsce, opowiadań ukazało się sporo, aostatnia książka, „Córka żelaznego smoka / Smoki Babel” w2012 roku. „Wędrówka…” to tekst mierzący się zklasycznym motywem SF wbardzo nieklasyczny sposób. (mz)

60

proza zagraniczna

Jason Zerrillo to straszny kutas (Jason Zerrillo Is an Annyoing Prick)

Robert Shearman

W

szyscy sięzgadzali, że przebywanie zJezusem to kupa frajdy. Czasami bywał nieco świętoszkowaty, ale nie znimi, nie zFerajną, tylko zplebsem, zludźmi, których czasami prywatnie nazywał „Panem iPanią Zwyczajnymi”. ZFerajną był inny, skory do wygłupów; czasami, wpołowie kazania, gdy brzmiał tak poważnie i solennie, spoglądał wich stronę ina ułamek sekundy robił głupią minę albo wystawiał język , jakby chciałpowiedzieć „Boże, zabierzcie mnie stąd!” albo „Nie mogęsiędoczekać, aż wychylę parękufli”. Na początku, zanim stał sięsławny, mieli też sporo wolnego czasu – było tak prosto, po południu małe kazanie, apotem resztę dnia mieli dla siebie. Mogli iśćna ryby albo dorwaćbilety na walkęgladiatorów, albo po prostu szlajaćsię wokolicy synagogi iprzyglądać siędziewczynom. Jezus ztym swoim leniwym uśmieszkiem – on to zawsze brał pracępoważnie, jasne, ale brał też poważnie zabawę. Były wieczory gdy chodził od tawerny do tawerny, zamawiając te wielkie baniaki zwodą, zwykłą kranówą, po czym zmieniał je wwino – ibyło to naprawdę mocne wino, solidne czterdzieści procent – apotem Ferajna niosła je do Jezusa na chatę, gdzie wszyscy mogli porządnie sięurżnąć. Niekiedy, gdy był wdobrym humorze, albo przeciwnie, gdy go nieźle wkurzyli, wyczyniał także cuda. Raz zmienił Szymona Piotra wkozła. Mieli ztego kupę śmiechu, ostatecznie to inawet sam Szymon Piotr. Wszyscy byli zgodni, że to świetna zabawa itak naprawdę nie miało wielkiego znaczenia czy szczególnie mocno wierzyli. Jezus nie kazał im nigdy dowodzić swej wiary. Mówił tylko, żeby nie robili mu publicznie wstydu, skoro są jego apostołami – ciężko było nie zgodzić się, że godne to isprawiedliwe. Czasami Jezus gadałstraszliwe bzdury isam otym wiedział. Po tym jak palnął, że „cisi na własność posiądąziemię”, wieczorem nie mógł przestać sięśmiać. Gdy reszta nabijała sięztych głupot, tylko przewrócił oczami ipowiedział, że pewnie nigdy mu tego nie zapomną. Ciężko było wskazać konkretną chwilę, kiedy przestali siędobrze bawić. Ale Ferajna była zgodna co do tego, że było to mniej więcej wtedy, gdy na scenie pojawił się Jason Zerrillo. Imoże nie była to do końca wina Jasona, ale nie miało to znaczenia. Nikt nie lubił Jasona Zerrillo, był zniego straszny kutas. Na początku nie wydawał siębyć szczególnym problemem. - Mam dla was dzisiaj niespodziankę! – powiedział Jezus. – Chcę, żebyście kogoś poznali! Apostołowie mieli wplanach jakąśspokojną domówkę, zodrobiną manny, jakąścielęcinką imnóstwem wina. - To Jason Zerrillo! – powiedziałJezus. – Jest mimem! Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Przynajmniej to wyjaśniało jego wygląd. Wyglądał cholernie dziwacznie ztą całą pomalowanątwarzą, białymi rękawiczkami, cylindrem iuszminkowanymi na czarno ustami. Jason Zerrillo pokazał im co potrafi – chodził pod wiatr, udawał, że jest uwięziony wpudle imacał niewidzialną szybęszukając wyjścia. - No, niezły jest – powiedział Bartłomiej. – Ma facet talent. Ateraz może chodźmy sięnapić? - Nie, nie – odrzekł Jezus. – Czas na odrobinę kultury, Jason ma wzanadrzu sporo więcej ipokaże nam co potrafi. Reszta Ferajny wzruszyła ramionami iuznała że dobra, wich życiu może inie ma za wiele kultury, jeśli nie liczyć tego wieczora, gdy Juda zaczął podpalać swoje bździny. Jason zaprezentował im cały swój repertuar: ciągnął za niewidzialnąlinę, wchodził ischodził po niewidzialnych schodach, toczył pojedynki zniewidzialnymi rywalami. Podlewał iwąchał niewidzialne kwiatki, po czym zerwał jeden znich izprzesadzonym zawstydzeniem – spuszczony wzrok, palec wustach – wręczyłgo Jezusowi. Jezus był wniebowzięty. - Naprawdę jest świetny, co? Gdy zobaczyłem go wtłumie, myślałem, że ma epilepsję albo opętał go diabeł. Ale okazało się, że po prostu ma talent. Przedstawienie trwało niemal cztery godziny. Apostołowie byli zgodni, że mim jest bardzo zdolny, ale przydałoby się nieco przyciąć program. - No iza Chiny nie kupuję tego, że niby jest niemową – dodał Jakub, syn Zebedeusza. – Założę się, że mógłby mówić, gdyby chciał. Następnego wieczora, gdy spotkali się wtym samym co zwykle miejscu, czekał tam na nich Jason Zerrillo. - Idziemy dzisiaj do jakiejś knajpy, szefie? – spytał Jezusa Szymon Zelota. - Nie – odpowiedział Jezus. – Mam ochotę na więcej pantomimy. - Ale wczoraj też nic nie wypiliśmy – zaprotestował Szymon - strasznie mnie suszy! Jason Zerrillo krzywo się uśmiechnął. Zrobił minę dzięki której wyglądał kropka wkropkę jak Szymon, zwytrzeszczonymi oczami igrymasem niezadowolenia, po czym zagrał na niewidzialnych skrzypcach. Jezus roześmiał się. - Ty kutasie, chcesz kanapkę zpięścią? – wykrzyknął Szymon, zbliżając się do mima, lecz Jezus uniósł dłoń. - Zaprawdępowiadam, podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama zsiebie - jeśli nie trwa wwinnym krzewie - tak samo iwy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie – wyrzekł. Szymon Zelota spojrzał na niego, zmieszany.

proza zagraniczna

61

Aco to ma niby znaczyć, do cholery? Ale Jezus nie odpowiedział. Iod tej pory, gdzie tylko udał się Jezus, podążał za nim mim. Każdego dnia, gdy Jezus na przykład wypędzał złe duchy wtrzodę świń, leczył jakichś trędowatych albo wskrzeszał umarłych, towarzyszył mu Jason Zerrillo. Iwkrótce zaczął występować wraz zJezusem. Zjednej strony sam Syn Boży czynił te wszystkie wielkie cuda, azdrugiej ten pomalowany na biało pajac odgrywał te same scenki wkarykaturalnej pantomimie. Mim dostawał tyle samo oklasków co sam Jezus, któremu jednak to nieszczególnie przeszkadzało. - To mój wierny, zaufany sługa – mówił, kłaniając się na zakończenie – ijestem zniego wielce dumny. Awieczorem, gdy apostołowie chcieli się odprężyć, musieli najpierw obejrzeć powtórkę znajwiększych hitów danego dnia. Jason Zerrillo zmieniał ich przygody wmałe zabawne scenki niewymagające dialogów ani rekwizytów. Jego wersja przypowieści oSynu Marnotrawnym była znakomita, aż Jezus roześmiał się iuronił łezkę, stwierdzając, że to prawdziwa sztuka, działająca na tak wielu poziomach. Ferajna zebrała się wsekrecie. Wszyscy zgodzili się, że nie mogąjuż tego znieść. Ktośmusiał powiedzieć Jezusowi, że musi odejść albo mim, albo oni. Ale Jezusowi nie dało się już nic wytłumaczyć. Nie był już tym zabawnym kaznodzieją, którego kiedyś kochali, ztym jego leniwym uśmieszkiem. Teraz woczach miał ogień, ajego przypowieści robiły się coraz mroczniejsze icoraz bardziej apokaliptyczne. Czasami bez powodu wpadał wszał, jak wtedy gdy poprzewracał stoły wświątyni – co mu do głowy strzeliło? Wydawało się, że teraz Jezus jest szczęśliwy, uśmiecha się tylko gdy patrzy jak jego pupilek tańczy, wygłupia się iżongluje niewidzialnymi piłeczkami. Wtedy Jezus chichotał, aż po policzkach ciekły mu łzy. Wiedzieli, że jeśli zmuszą Jezusa do dokonania wyboru, to nie wybierze ich. Musieli wziąć sprawy we własne ręce. Apotem była ta cała okropna wieczerza. Andrzej zasugerował wspólne wyjście na kolację, jako że dawno razem nie imprezowali. Ku ich zaskoczeniu, Jezus sięzgodził, ale nalegał na zabranie też swego przydupasa. Mim pląsał irobiłgłupie miny, ale tym razem wyjątkowo Jezus nie byłwhumorze. Patrzył tylko wtalerz inic go nie pocieszało. - Jeden zwas mnie zdradzi – rzekł wkońcu. Apostołowie nie wiedzieli, gdzie skierować wzrok – bo tak naprawdę to wszyscy go zdradzili, nieprawdaż? Ale to dla jego własnego dobra, kiedyśto zrozumie, to wzasadzie interwencja. Gdy Jezus wyleczy sięztego cholernego uzależnienia od pantomimy, może wkońcu znowu będzie sobą. Pociągnęli losy – Judaszowi przypadło złożenie donosu na Jasona Zerrillo Rzymianom. Powiedział im, że mim obwołał się Królem Żydowskim czy jakoś tak. Dostałza to trzydzieści srebrników – powiedział reszcie Ferajny, że to miło, będą mogli kupić za to Jezusowi jakiśfajny prezent, który poprawi mu humor - może bon towarowy, żeby mógł sobie kupić co tylko będzie chciał. Rzymianie przyszli zmieczami. Iwciemnościach doszło do pewnej pomyłki – zwłaszcza, że wszyscy byli pijani. Jason Zerrillo akurat człapał wciemnościach udając wielbłąda przechodzącego przez ucho igielne iprzez to wszystko Rzymianie schwytali nie tego co trzeba. Gdy apostołowie próbowali rano wyjaśnić pomyłkę, musieli wypełnić tyle formuEbookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Tomasz Niewiadomski

Nowa Fantastyka 08/2015

62

larzy, przebrnąć przez tyle papierkowej roboty, że nie mogli sięwtym wszystkim połapać. Jezusa ukrzyżowano. Przybito go do krzyża na Golgocie. Ipociemniało niebo, aJezus krzyczał do Pana. Aapostołowie stali tam, zażenowani, zpoczuciem winy iponurymi minami. Zaś przed samym krzyżem tańcował Jason Zerrillo zrękami prostopadle do tułowia niczym ustracha na wróble, krzywiąc się zbólu od niewidzialnej korony cierniowej, odgrywając przebicie boku włócznią. ZaśJezus spojrzał nańzgóry irzekł: - Nie teraz. Serio, nie teraz. Iumarł. Następnego dnia Ferajna spotkała się na kawie. Nie mogli sobie patrzeć woczy ze wstydu. - Nie wydaje mi się – wydusił zsiebie wkońcu Mateusz – aby był sposób, by to wszystko naprawić. - Możemy jedynie kontynuować jego dzieło – odparł Jakub, syn Alfeusza. – Robić to, czego by od nas oczekiwał. Za wszelką cenę. - Za wszelkącenę – zgodzili sięsolennie, uścisnęli sobie dłonie iopuścili kawiarnię, po czym ruszyli wświat nauczać inigdy już sięnie spotkali. Jako pierwszy męczeńską śmiercią zginął Jakub, syn Zebedeusza. Przeszyto to mieczem. Agdy umierał, ujrzał nad sobą Jasona Zerrillo, wykrzywiającego twarz wparodię agonii. „Patrzcie jaka ze mnie niezdara, skąd sięwziął ten cholerny miecz?” – zdawał sięmówić. Andrzej nie chciał być ukrzyżowany wtaki sposób jak Jezus, bo uważał, że nie jest godzien. Rozpięto go więc na krzyżu zrozstawionymi nogami. WRzymie oto samo prosił Piotr, więc przybito go do góry nogami. Iwobu przypadkach był tam też Jason Zerrillo; dla Szymona Piotra stanął na głowie. Bartłomiej zginął wArmenii, zaś Tomasz wIndiach. Na JudęBździciela śmierć czekała wBejrucie – awswych ostatnich chwilach, gdy czekali, aż znajdą sięwNiebiosach, każdy znich kątem oka widział tego cholernego mima, który odgrywał ich śmierć wniemym przedstawieniu. Czy była to kpina, czy może jakiśrodzaj łaski? Nie mieli pojęcia. Ostatnim pozostałym przy życiu apostołem był Jan. On również nigdy nie lubiłJasona Zerrillo, ale trzymał język za zębami inigdy nie powiedział onim nic złego. Choć po prawdzie nic dobrego też nie. Gdy, żyjąc na wygnaniu wPatmos wwieku dziewięćdziesięciu czterech lat, usłyszał pukanie do drzwi, nie byłszczególnie zaskoczony. Wpuścił Jasona Zerrillo do środka. - Wiem, po co tu jesteś – rzekł. Jason Zerrillo milczał. - Wszyscy moi przyjaciele nie żyją – powiedział po chwili Jan. - Wiem otym. Zginęli mężnie, służąc wielkiej sprawie. Ale to nigdy nie było częścią umowy, prawda? Że musimy zginąć? Jason Zerrillo milczał. - Niedługo umrę. Żyłem dłużej niż na to zasługuję iwidziałem rzeczy, których wolałbym nie ujrzeć. Straszne rzeczy. Awtedy wszyscy będziemy martwi, cała Ferajna, wtedy skończymy tak samo. Na zawsze martwi, więc jaka różnica czy umrę na krzyżu, czy wciepłym łóżku? Jason Zerrillo milczał. Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

proza zagraniczna Peter K.J. Parker Watts

- Nie bojęsięśmierci – kontynuował Jan. - Agdy umrę, gdy ujrzę swych przyjaciół, jeśli będą mnie ocośobwiniać, odpowiem im. Agdy zobaczę Jezusa igdy on mnie obwini, wtedy będę wiedział. Jason Zerrillo milczał. - Nie bojęsięśmierci – nalegał Jan. – Jeśli śmierć to coś tak wielkiego, to czemu ty nadal sięwygłupiasz? Ze swoją pierdoloną białą twarzą ipierdolonymi białymi rękawiczkami? Jason Zerrillo milczał, bo nigdy nic nie mówił. Był wkońcu mimem. - Bojęsię – wyszeptał Jan. - Tak naprawdę jednak bojęsięśmierci. AJason Zerrillo wyszczerzył zęby wuśmiechu iodszedł. Zaś Jan usiadł izcałej siły próbował nie umierać. Ale czuł się, jakby próbował uciec zniewidzialnej skrzyni, jakby próbował iść pod wiatr. Przełożył Paweł Dembowski

Robert Shearman Brytyjski autor, którego pierwszy wPolsce drukował Mirek Obarski w„Krokach wnieznane 2012” (opowiadanie „Wrzawa śmiertelnych”), aktórego mnie polecił autor przekładu, Paweł Dembowski, za co mu chwała. Ciekawi mnie odbiór tego tekstu – bardzo enigmatycznego, każącego czytelnikowi się zastanowić, odkryć ukrytą prawdę. Ja czytałem dwa razy, zanim się przekonałem ikupiłem. (mz)

OJCIEC REDAKTOR

Hobbitowe gadanie (1) Maciej parowski Korespondencja Tolkiena nie jest, nawet u nas, żadną nowością. Ale dopiero teraz mogę polskiej edycji „Listów” z 2010 roku (wydanie brytyjskie – 1981) poświęcić trochę czasu. Ta książka to Tolkien w pigułce i niebanalna, bo rozciągnieta w czasie, więc grana na wielu intelektualnych fortepianach, autoprezentacja pisarza.

W

ygląda zniej Wielki Autor wtrakcie stawania się ijego dzieło też uchwycone in statu nascendi, awtle europejski, światowy los wlatach 1914-1973. Straszny wiek, złożony zdwóch, może trzech epok – Tolkien z„Władcą Pierścieni” uchodzi za pisarza, który dał im najlepsze artystyczne (alegoryczne) świadectwo, choć się od tego drugiego odżegnywał. Nie odkrył też dla siebie innych wielkich wyrazicieli XX wieku, awkażdym razie nie nawiązywał do nich wkorespondencji. Toteż nie znajdziemy wjego listach nawet wzmianki oOrwellu („1984”, „Folwark zwierzęcy”), Conradzie (zpowodu choćby „Jądra ciemności”), Mannie („Doktor Faustus”) czy Camusie („Dżuma”). Inne ewentualne napomknienia bądź przeoczenia szybko można sprawdzić dzięki obszernym indeksom iprzypisom. Tolkien siedzi wstarych językach imitologiach. Dużo czasu zajmuje mu uczelnia irodzina, wtym także sprawy gospodarstwa domowego, wktórym długi czas się nie przelewało. Wiele dlań znaczą dyskusje iwizyty wpubach wtowarzystwie Inklingów (na czele zprzyjacielem od serca C.S. Lewisem), gdzie nawzajem czytają ikrytykują swoje utwory, dyskutują oreligii, spierając oznaczenie izakres pojęcia alegorii, ale zgadzając się, że baśń jest typem literatury wartym zainteresowania dorosłego człowieka. Refleksy zwielu tych zanotowanych wkorespondencji bezpośrednich sądów, charakterystyk, autoprezentacji krążą do dziś wtekstach światowych badaczy zajmujących się Tolkienem. Były też rozwijane wjego esejach, np. wznanym iunas tomiku „Potwory ikrytycy”. *** Zaczynają 700-stronicowy tom nieliczne listy (wiele zaginęło) zfrontu Iwojny światowej, pisane do narzeczonej. Potem mamy studenta ipoczątkującego naukowca, szczęśliwego, choć borykającego się ztrudami życia żonkosia odkrywającego irealizującego na uniwersytecie swoje językoznawcze powołanie. Następnie ubiegającego się Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

ostanowiska akademickiego adepta, wreszcie początkującego pisarza (także ilustratora-amatora), wykładającego przyjaciołom swoje racje, zamiary, bądź dyskutującego zwydawcami kształt rycin, poprawek, edytorskich koncepcji. Zaczyna się itrwa korespondencja zwydawcą Stanleyem Unwinem, apotem jego synem Raynerem, który okazał się wielkim miłośnikiem, by stać się także znawcą prozy

który przyniosła ijeszcze przyniesie. Czytelnicy upominają się okontynuację „Hobbita”, sprawa „Władcy…” wychodzi na prostą, finisz to przełom lat 40./50. Do jakiejś połowy „Listy” rejestrują czas przebijania się, burzy inaporu, okrutnych okoliczności zewnętrznych; dlatego ta część książki ma charakter bardziej dramatyczny. Druga to czas pokoju, zbierania plonów, pogłębionych intelektualnych analiz (zasłon iszarż) wobronie gotowego dzieła. Oraz oczywiście jego bohaterów, hobbitów (autor obdarza ich szacunkiem iszczerą miłością), których dramatyczne przeżycia idokonania przyniosły Tolkienowi zasłużoną popularność, uznanie idobrobyt. Ostatni wksiążce list sędziwego 81-letniego autora zostaje napisany iwysłany 29 sierpnia 1973 do córki Priscilli, cztery dni przed śmiercią. Tolkien robi zakupy, idzie do fryzjera, gubi kartę bankową (jeszcze tego dnia zostaje odnaleziona). Wtej chwili jest duszno, parno ideszczowo – komunikuje wzamykającym list przypisie – prognozy są jednak pomyślne. ***

Tolkiena ipo części jego powiernikiem. Tolkien rusza ze swym wielkim dziełem, „Hobbitem”, imusi pokonać rożne wydawnicze kłopoty. Wlatach trzydziestych bierze się za „Władcę…”; zbliża się II wojna światowa, jego starszy syn osiąga wiek poborowy izostaje powołany, toteż wojenne niepokoje iniedostatki towarzyszą wykluwaniu się księgi. Powstające, jeszcze ciepłe fragmenty dostają do wglądu wydawcy, syn pisarza, Inklingowie. Lata czterdzieste to finisz zpowieścią, targi dotyczące formy przestawienia jej czytelnikowi (rzecz wygląda na dzieło wielkie, ale bez adresata, ni to dla dorosłych, ni dla dzieci, za długie, absolutnie niehandlowe). Tolkienowi przychodzi do pomysł by zmienić wydawcę, kusi nowego (Miltona Waldmana), trochę straszy starego (Unwin), anawet robi mu małą awanturę; boryka się zuniwersytecką harówką. Tak dojeżdżamy mniej więcej do połowy książki. Kończy się wojna, Tolkien komentuje technologiczne przemiany imoralny upadek,

Podczas pracy nad „Władca Pierścieni” pisarz wymienia wiele listów (zpomocą aerografu bądź pocztą lotniczą) zChristopherem, starszym synem, który został powołany na nową wojnę – zHitlerem. Junior, szczery ikompetentny miłośnik twórczości ojca, apóźniej jej kustosz, dostaje do wglądu obszerne partie prozy seniora isłuży mu radą. Ojciec wspomina swoją wojnę (żadne pokolenie nie powinno mieć więcej niż jedną), opowiada opoczątkach małżeństwa iudziela formacyjnych chrześcijańskich wskazówek (dotyczących seksu, kobiecości/męskości, rodziny), wygłasza wielką pochwałę Najświętszego Sakramentu (komunii świętej). Komentuje też sytuację globalną, mieszając wirtualne postaci Śródziemia zfigurami realnej geopolitycznej szachownicy, mimo że wielokrotnie wlistach do różnych osób zastrzega się, żeby nie czytać jego dzieła jako alegorii konkretnych wydarzeń – lecz jako Opowieść.

OJCIEC REDAKTOR

Pytanie czy orkowie SĄ komunistami jest dla mnie równie sensowne jak pytanie, czy komuniści są orkami – powiada stanowczo, ale jak się rzekło, nie potrafi być konsekwentnym: Narodziliśmy się wmrocznym okresie (…) Istnieje jednak ta pociecha: inaczej nie poznalibyśmy albo nie kochalibyśmy tak bardzo tego, co kochamy. (…) Amy wciąż mamy miecze, zktórych możemy zrobić użytek. „Ja się nie kłaniam Żelaznej koronie iberła mego skromnie nie złożę”. Atakuj orków skrzydlatymi słowy, bildenaeddran (wojennymi żmijami), kąśliwymi strzałami – lecz przed wystrzeleniem dobrze wyceluj. Ma na całość światowych spraw trzeźwy, bo ironiczny, wyspiarski punkt widzenia. Wstyczniu 1941, cztery miesiące po zajęciu Polski (ade facto jej czwartym rozbiorze przez Niemców iRosję), pół roku przed atakiem Hitlera na Sowiety prorokuje celnie: Wtym roku wszystko wybuchnie wcześniej niż wzeszłym – jeśli pozwoli pogoda – iże wkażdym zakątku wyspy będzie gorąco! Jest też zupełnie jasne, że nasz stary kochany przyjaciel ZSRR coś knuje (mimo podpisania zNiemcami 10.01.1941. traktatu oprzyjaźni). To bardzo trudny wyścig zczasem(…) Nie sądzę, żeby zwykli obywatele naprawdę wiedzieli, co się dzieje. Jednak proste rozumowanie wykazuje, że Hitler wkrótce musi zaatakować ten kraj bezpośrednio ibardzo mocno, ito przed nastaniem lata. Tymczasem „Daily Worker” (komunistyczne pismo) jest bez przeszkód sprzedawany na ulicach. Po wojnie będzie się tu sporo działo, nawet jeśli wygramy zNiemcami.

ścią narracyjną igeograficzną. Pierwotna twierdza Zła znajdowała się (zgodnie ztradycją) na Północy; ale jako że została zniszczona i właściwie znalazła się pod falami morza, musiała powstać nowa twierdza, położona zdala od Valarów, elfów imorskiej potęgi Numenoru. ***

*** Do figury Stalina iHitlera, aszerzej Niemców – bo Rosjanie i Sowieci mniej go zajmują – wraca wielokrotnie. Wokresie konferencji teherańskiej zauważa wyniośle: Nic do czytania – nawet wgazetach tylko teherański szum. Chociaż muszę przyznać, że uśmiechnąłem się krzywo i„prawie zwinąłem się na podłodze, adalszy rozwój wypadków już mnie nie interesował”, kiedy usłyszałem, jak ten krwiożerczy stary morderca Józef Stalin zaprosił wszystkie narody do włączenia się wszczęśliwą rodzinę ludzi dążących do zniesienia tyranii inietolerancji. Natomiast stanowczo protestuje Tolkien, kiedy we wstępie do „Władcy…” pojawia się sugestia, że wMordorze rządzi 1

uosobienie diabelskiej potęgi – Sauron, może po części symbolizujący Stalina. Nie ma żadnego „może” – replikuje. – Całkowicie odrzucam takie odczytanie, które wzbudza mój gniew. TA sytuacja została wymyślona na długo przed rosyjską rewolucją. Taka alegoria jest całkowicie obca mojemu myśleniu. Umieszczenie Mordoru na wschodzie było wmojej „mitologii” spowodowane prostą konieczno-

Zagniewanie pisarza wtej kwestii można wyjaśniać także na gruncie psychologicznym. Tolkien nie musi sięgać po alegorie żeby wypowiadać się o Stalinie czy czymkolwiek – my w Polsce po wrześniu ’39 (iprzed 1918 rokiem) mieliśmy mniej szczęścia. Nawet Orwell doświadczał kłopotów zlewicową prasą iautocenzurą brytyjskich wydawców, którzy wczasie wojny nie chcieli drażnić Uncle Joe jednoznacznie wymierzonym „Folwarkiem zwierzęcym”. Ale, dodajmy, nie postrzega Tolkien problemu doktrynersko; sam pisze, że granice są płynne, dobra opowieść będzie zarazem alegorią czy aluzją, choćby bezwiednie. Ten uniwersalny problem ilustruje słynna itrochę przerażająca wypowiedź Leszka Kołakowskiego na poprzedzającym marcowe rozruchy zebraniu Związku Literatów Polskich 29 lutego 1968 roku: Życie kultury wymaga swobody iwymaga także swobody refleksji nad kulturą, nad jej możliwościami iwartościami (…) Doszliśmy do zawstydzającej sytuacji, kiedy cała dramaturgia światowa – od Ajschylosa, przez Szekspira po Ionesco, stała się jednym zbiorem aluzji do Polski Ludowej (…) Aprzecież teatr jest tylko cząstką. Pomyślmy odegrengoladzie filmu polskiego, wciśniętego między strach twórców istrach zarządców. Pomyślmy oprzerażającej nędzy systemu informacyjnego, panującego wprasie. Pomyślmy omasie ograniczeń iszykan, które krępują polską wiedzę humanistyczną wtych wszystkich miejscach, gdzie jest ona najżywotniejsza inajbardziej społecznie niezbędna – whistorii najnowszej, socjologii, w naukach politycznych, w naukach prawnych. Pomyślmy ożałosnym ubóstwie pozornych dyskusji, w których nikt nigdy nie może powiedzieć, o co naprawdę chodzi, bo każdy temat prowadzi do bariery rzeczy  zakazanych.1

Cytat za „Res Publica” (2/1988). We wstępie do drugiego wydania „Czasu Fantastyki” (Solaris 2014), nadmiernie ufając pamięci, przypisałem tę wypowiedź Andrzejowi Kijowskiemu i Stefanowi Kisielewskiemu – Kisielowi, którzy też uczestniczyli we wspomnianym zebraniu.

64

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

książka miesiąca

TALIA PEŁNA ASÓW Drugi tom „Dzikich Kart” to mieszanka konwencji superbohaterskiej zkosmiczną grozą rodem ztwórczości Lovecrafta.

W

śród polskich miłośników fantastyki nie jest powszechnie wiadomą rzeczą, że ukochanym dzieckiem George’aR.R. Martina nie jest wcale „Pieśń Lodu iOgnia”, lecz „Dzikie Karty” – liczący już dwadzieścia dwa tomy projekt współtworzony przez wielu autorów od 1987 roku. Kilka miesięcy temu ukazał się po polsku pierwszy tom, wprowadzający czytelników do niezwykle pomysłowego uniwersum, kreujący tło historyczne i przedstawiający bohaterów, których jeszcze niejednokrotnie przyjdzie nam spotkać. „Wieża Asów” to druga książka zcyklu. Parę słów wyjaśnienia dla tych, którzy przeoczyli pierwsze „Dzikie Karty”. W1946 roku, wramach eksperymentu, kosmiczna rasa Takizjan zrzuciła na Nowy Jork broń biologiczną zwaną „wirusem dzikiej karty”. Część ofiar zginęła, uinnych wystąpiły nieoczekiwane mutacje – począwszy od pojawienia się rozmaitych, często zupełnie przedziwnych supermocy (takie osoby nazywa się „asami”), po koszmarne deformacje fizyczne (ludzie, których to spotkało, to dżokerzy). Kolejne tomy serii to zbiory opowiadań rozgrywających się we współdzielonym uniwersum – autorzy rozbudowują ten świat wspólnie, korzystając zwykreowanych bohaterów inawiązując do siebie nawzajem. Poza samym Martinem wpierwszych dwóch tomach wzięli udział m.in. Roger Zelazny, Walter Jon Williams, Pat Cadigan, anawet Hunter Thompson. Oile antologie tekstów dziejących się wjednym fantastycznym uniwersum nie są niczym rewolucyjnym, otyle spójność, podporządkowanie głównej idei oraz stopień przenikania się poszcze-

gólnych tekstów w„Dzikich Kartach” wynoszą ten cykl na wyższy poziom. „Wieża Asów” jest zresztą tego najlepszym dowodem. Mamy tu bowiem główną oś fabularną, która sprawia, że książkę czyta się bardziej jak powieść pisaną przez kilku autorów, niż zbiór luźnych tekstów (istnieje na to nawet określenie: „powieść mozaikowa”). Oto Ziemi zagraża inwazja kosmicznej rasy zwanej Rojem – wjej ściągnięciu na świat bierze udział sekta zwana egipskimi masonami, na czele której stoi potężny as występujący pod przydomkiem Astronom. Z różnych perspektyw śledzimy rozwój wydarzeń, wktórych udział biorą zarówno postacie znane już czytelnikom zpierwszego tomu – doktor Tachion, Fortunato, Croyd zwany Śpiochem, Żółw Wielki iPotężny, Mark Meadows – jak zupełnie nowi, ale nie mniej ciekawi bohaterowie izłoczyńcy. Całość ma początek, środek ikoniec; fakt, że są to teksty wielu twórców szybko przestaje mieć wodbiorze jakiekolwiek znaczenie, czyta się je bowiem jak rozdziały, anie odrębne opowiadania. Wefekcie otrzymujemy mieszankę konwencji superbohaterskiej zkosmiczną grozą ikultystami przywodzącymi na myśl twórczość Lovecrafta. Ale to przecież nie wszystko; wypada bowiem zauważyć, że na polu opowieści osuperbohaterach „Dzikie Karty” od samego początku poczynały sobie dużo śmielej niż twórcy komiksów, zktórymi przecież najmocniej kojarzy się ta odmiana fantastyki. Komiksy przez długie dekady spętane były ograniczeniami nałożonymi przez Comics Code Authority. Przeznaczony dla dorosłych czytelników imprint Vertigo powstał w1993 roku. Marvel odszedł od CCA w 2001 roku, DC Comics dekadę później. Wliteraturze łatwiej i wcześniej można było sobie pozwolić na sięgnięcie po pomysły i tematy, które nie zostałyby dopuszczone przez spadkobierców Frederica Werthama na karty historii obrazkowych. Stąd choćby postać Fortunata – alfonsa czerpiącego potężne moce telepatyczne itelekinetyczne zuprawiania seksu tantrycznego. Albo Mark Meadows – wybitny biochemik okilku różnych osobowościach superbohaterskich, dochodzących do głosu wzależności od tego, czym wdanym momencie się naćpa.

Nie dziwi mnie, że Martin darzy „Dzikie Karty” taką miłością iże cykl trwa od tylu lat. Zjednej strony dostarcza świetnej rozrywki, afeeria pomysłów może wzbudzić zachwyt, zdrugiej stale są tu obecne tematy poważniejsze, chociaż może w„Wieży Asów” schodzą nieco na dalszy plan. Od kilku lat powraca temat ekranizacji cyklu, aostatnio była mowa onowych projektach telewizyjnych, wktóre G.R.R.M. zamierza się zaangażować – pozostaje mieć nadzieję, że serial na podstawie tego cyklu ujrzy światło dzienne.

Jerzy Rzymowski

Wieża Asów, antologia pod redakcją G.R.R. Martina. Tłum. Michał Jakuszewski. Zysk i S-ka 2015. Cena 39,90 zł

65 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

książki

Kobiety u sterów rewolucji Mroczny tron Django Wexler Tłumaczenie Zbigniew A. Królicki Drugi tom „Kampanii cienia” zaskakuje doborem głównej osi fabularnej. Pierwszy tom cyklu Django Wexlera był sprawie napisaną militarną fantasy wklimatach naszego XVIII wieku. „Mroczny tron” podejmuje wątki poprzednika, ale umiejscawia akcję winnych realiach. Zamiast kampanii przeciwko fantastycznemu odpowiednikowi muzułmanów, fabuła przenosi się do „europejskiej” stolicy, gdzie wraz z nieuchronnie zbliżającą się śmiercią władcy narastają napięcia irozpoczyna się walka owładzę. Znani bohaterowie muszą radzić sobie

Ludzie kontra superZŁOCZYŃCY

wnowych okolicznościach pozbawieni wsparcia wiernych oddziałów. Taka zmiana akcentów zaskakuje, ajednocześnie nie jest wpełni udana. Autor świetnie radził sobie zopisami żołnierskiego losu, ale spiski idziałania rewolucyjne nie wyszły mu już tak dobrze – chociaż nadal jest nieźle. Jednym zwyróżników „Tysiąca Imion” było wprowadzenie istotnej fabularnie roli kobiet wzmaskulinizowanym środowisku wojskowym. Zabieg ten wdrugim tomie doczekał się rozwinięcia; może nawet do przesady. Na scenie pojawia się szereg nowych bohaterek, zksiężniczką na czele. Kobiety pełnią rolę rewolucjonistek, żołnierzy, delegatów, konspiratorów, zabójczyń itd. Nie jest to wpełni uzasadnione fabularnie, ani nie wynika z realiów świata przedstawionego. Większość mężczyzn pełni role co najwyżej drugoplanowe; nawet znani zpierwszego tomu kapitan Marcus ipułkownik Janus zostali zepchnięci na boczny tor. Pierwszy tom budził pewne skojarzenia z egipską kampanią Napoleona; „Mroczny tron” nasuwa konotacje z rewolucją francuską: jest mniej krwawo ibardziej konserwatywnie, ale inspiracje autora są widoczne na poziomie przekształconych na potrzeby fantasy symboli. Askoro już oelementach fantastycznych mowa, to wątek magicznej tajemnicy cały czas pozostaje wtle iczeka na pełniejsze rozwinięcie.

Rebis 2015 Cena 39,90 zł

Recenzował Tymoteusz Wronka

Walka dobra ze złem

Stalowe Serce

Diablo. Wojna grzechu: Smocze łuski.

Brandon Sanderson

Richard Knaak

Tłumaczenie Joanna Szczepańska

Tłumaczenie Dominika Repeczko

„Stalowe Serce” jest wielogatunkową powieścią akcji przeznaczoną przede wszystkim dla młodzieży.

Wartka, pełna zwrotów akcja czyni ze „Smoczych łusek” solidne czytadło nie tylko dla fanów „Diablo”.

Wyobraźcie sobie odpowiednik Supermana: człowieka odp*rnego na obrażenia, miotającego zabójcze promienie, umiejącego latać iprzemieniać ogromne obszary wmetal. Jego moc jest niemal nieograniczona. Ma tylko jedną wadę: jest zły. Bardzo zły. Wraz ze sobie podobnymi Epikami, Stalowe Serce sprawuje brutalne rządy wodmienionym Chicago. Przeciwstawić mu się mogą jedynie Mściciele: zwykli ludzie, którzy za cel postawili sobie obalenie tyrana. Kontakt znimi próbuje nawiązać młody chłopak, który być może zna piętę achillesową potężnego władcy Newcago. „Stalowe Serce” czyta się ze sporym zainteresowaniem, aczkolwiek im mniej krzyżyków na karku, tym większe prawdopodobieństwo wystąpienia na twarzy wypieków. To dynamiczna ipełna zwrotów akcji powieść młodzieżowa. Komiksowa – w jak najlepszym rozumieniu tego słowa – fabuła w konwencji SF gwarantuje nieustanne emocje. Spektakularne pościgi, strzelaniny iwybuchy, a także próby infiltracji i pojedynki z potężnymi istotami to tylko nieliczne atrakcje, które czekają na czytelników. Brandon Sanderson po raz kolejny udowadnia, że świetnie radzi sobie zrozrywkową fantastyką, także wjej młodzieżowej odmianie. Jednakże podstawowa zaleta dla nastolatków – czyli postawienie na akcję, akcję ijeszcze raz akcję – jest bronią obusieczną idorosłemu czytelnikowi może nieco przeszkadzać. Przede wszystkim dlatego, że opisy ibudowanie tła zostały ograniczone do niezbędnego minimum, apewne uproszczenia fabularne momentami zgrzytają iaż krzyczą orozwinięcie. Nie należy się więc spodziewać czegoś na miarę „Drogi królów”, ale jeśli od początku złapie się bakcyla, to przez lekturę pierwszego tomu „Mścicieli” przeleci się wekspresowym tempie.

Insignis znany jest zpublikowania powieści, dzięki którym fani popularnych gier takich jak „Assassin’s Creed” czy „Diablo” mogą obcować zulubionymi światami również poza komputerem. „Smocze łuski” Richarda Knaaka to druga część serii książek inspirowanych grą komputerową „Diablo”. Śledzimy tu dalsze losy Uldyzjana, który w poprzednim tomie, „Prawie krwi”, ze zwykłego farmera żyjącego na uboczu społeczeństwa stał się kluczową postacią wwalce sił Dobra zsiłami Zła. Korzystając ze swoich niezwykłych mocy, Uldyzjan musi uchronić ludzki świat przed zniszczeniem. Przy okazji zaś zostanie wciągnięty wniejedną intrygę. Wydawca zachwala książkę jako niezwykle oryginalną opowieść magii imiecza oodwiecznej wojnie między dobrem izłem. Oczywiście jest to stwierdzenie na wyrost. Powieść Knaaka to raczej po prostu solidne czytadło. Autor wykorzystuje jeden zklasycznych wfantastyce motywów, awięc wspomnianą walkę sił jasności iciemności. Czerpiąc zkomputerowego pierwowzoru, prowadzi bohatera przez kolejne etapy uczestnictwa wtej wojnie. Jest dynamicznie izpewnością czytelnik nie może się nudzić. Pojawia się jednak „ale…”, które drugą część serii stawia niżej niż poprzedniczkę. Wpierwszej odsłonie powieści dodatkową atrakcją było poznawanie przez odbiorcę uniwersum wykreowanego przez autora. W„Smoczych łuskach” tego elementu brakuje, aKnaak skupia się na akcji. Czytelnicy, którzy chcieliby zagłębić się w literacki świat „Diablo”, powinni zacząć od lektury pierwszego tomu. W„Smoczych łuskach” nie brakuje bowiem odwołań do wcześniejszego „Prawa krwi”, abez znajomości pierwszej odsłony trudno będzie zrozumieć sens tychże nawiązań.

Recenzował Tymoteusz Wronka

Recenzował Piotr Pieńkosz

66 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Zysk i S-ka 2015 Cena 34,90 zł

Insignis 2015 Cena 39,99 zł

książki

Strzeżcie się szwedzkich miasteczek Pax. Pal przeznaczenia. Pax. Grim Åsa Larsson, Ingela Korsel Tłumaczenie Magdalena Landowska Seria „Pax” to książki, dzięki którym młodociani będą się chować pod kołdrami zlatarkami. Powieści dla młodych czytelników wwiększości są obecnie ponurymi dystopiami, wktórych wybrane półsieroty lub sieroty walczą ze złym systemem. Nieważne, czy rzecz się dzieje wprzyszłości, przeszłości, świecie owadów, syren, szczurów czy magów – bohaterowie ibohaterki masowo stają się przywódcami rewolucji przez duże R. Za zakrętem czeka kolejny pomysł narracyjny, który zdominuje książki na kilka lat. Oby było to coś wkierunku, który w powieściach z cyklu „Pax” wyznacza spółka autorska Åsa Larsson iIngela Korsell, wraz zilustratorem Henrikem Jonssonem. Mieszanka, którą serwują wdwóch pierwszych tomach – „Palu przekleństwa” oraz „Grimie” – na pierwszy rzut oka jest połączeniem kryminału iprzygodówki z przyprawą z mitologii, a wszystko to w iście skandynawskim stylu. Oto wMariefeld dzieją się osobliwe rzeczy: tu pojawi się trup, tam dziwne ślady, ajelenie rzucają się do jeziora. Pod miasteczkiem mieści się magiczna tajna

biblioteka, której strzeże starsza para, Magnar iEstrid. Książki mówią, że nadchodzą paskudne czasy – złe moce będą chciały się dorwać do biblioteki, awredne impy krzyczą: „Umierać! Wszyscy!”. Na szczęście nie wszystko jest stracone, trzeba tylko odnaleźć nowych strażników. Tymi okazują się bracia, dwunastoletni Alrik imłodszy odwa lata Viggo. Itu schemat zostaje przełamany – chłopcy bowiem są wrodzinie zastępczej, aich matki nie pożarły smoki, tylko wpadła wciąg alkoholowy. Młodzieńcy też nie są grzeczni iukładni; Viggo dla frajdy kradnie ipsoci, zaś Alrik stara się go temperować, lecz ciągle sam wpada w tarapaty. Obaj nienawidzą miasteczka, aszczególnie prześladującej ich bandy znowej szkoły – jej przywódca jest synem nauczyciela, dlatego wszyscy wierzą jemu, anie chłopcom zpatologicznej rodziny. Kiedy już trafią do biblioteki, aby przejść próby, które mają udowodnić, że są warci bycia strażnikami, nikt nie jest zachwycony – dla chłopców magia iksiążki to nuda, dla starszej pary są za młodzi do wyznaczonego zadania. Jednak kiedy zbiblioteki zniknie pal przeznaczenia, na który wystarczy nadziać martwą głowę, żeby spokojni obywatele zaczęli mieć mordercze myśli, sytuacja diametralnie się zmieni – ijak zwykle, to dopiero początek. Zjednej strony mamy tu tajemnicę imagię, zdrugiej porządnie skonstruowanych bohaterów iniezłe tło społeczne; chłopcy boją się nie tyle wilkołaków, co tego, że przygody wpędzą ich wkłopoty izaowocują przeniesieniem do innej rodziny zastępczej. Autorki nie osładzają rzeczywistości – miasteczko jest duszne, trup jest trupem, chłopcy próbują nie używać przekleństw, aimpom po prostu skręca się karki. Dodajmy do tego ilustracje Jonssona, zamieniające częściowo cykl „Pax” wpowieść graficzną, idostajemy książki, dzięki którym młodociani będą się chować pod kołdrami zlatarkami. Oby tak dalej.

Recenzowała Agnieszka Haska

Media Rodzina 2015 Cena 2 x 25,00 zł

67 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

książki

Magiczny blues Dziedziczka Guślarzy Cinda Williams Chima

Tłumaczenie Dorota Dziewońska Zgrabne zakończenie niezłej serii urban fantasy dla młodzieży – wartka akcja i ciekawe pomysły. Piąta iostatnia część „Kronik Dziedziców” stanowi wyraźną kontynuację części czwartej, „Dziedzica Zaklinaczy”, luźno przemycając wątki z innych tomów serii. Głównymi bohaterami ponownie są Jonah Kinlock iEmma Lee Greenwood, choć tym razem akcent położony został raczej na przeżycia dziewczyny. Na plan pierwszy często wysuwa się również Leesha Middleton, która – wskutek ciężkich przeżyć, dramatycznych decyzji iwyrzutów sumienia – z wyrachowanej, bezlitosnej i próżnej nastolatki stała się kimś znacznie

Postmodernistyczna powieść gotycka

bardziej empatycznym, kto potrafi ponieść konsekwencje swych czynów iposiadanej mocy. Wjej osobie autorka zawarła przesłanie, że ludzie mogą się zmienić i zasłużyć na drugą szansę, w osobie Emmy zaś, że każdego powinno się oceniać po jego własnych czynach, anie po rodzinie, zktórej się wywodzi. Fabuła iskrzy od napięć między ocalałymi zkatastrofy wThorn Hill, atakże pomiędzy sawantami anormatywnymi, czy czarodziejami aresztą magicznych gildii. Dowiemy się wreszcie, co naprawdę stało się wkomunie Thorn Hill i o co chodziło ze zmianami w Wajdlotkamieniach. Język jest pozbawiony zarówno stylistycznych ozdobników, jak ibłędów. Dużą rolę pełni muzyka – zarówno jako metafora, jak irealna moc wświecie przedstawionym. Tytuły wielu rozdziałów mają pierwowzory w bluesowych i rockowych utworach. Akcja toczy się wartko ichoć pewne rozwiązania wydają się naiwne isztuczne (niektóre pułapki są oczywiste, zabójca owyostrzonych zmysłach nie powinien pozwolić zajść się od tyłu itp.), ewidentnie pełniąc rolę wytrycha, to generalnie pisarka nie obraża inteligencji odbiorców. Fani powinni być ukontentowani, tym bardziej że pozostawiła furtkę dla ewentualnej kontynuacji.

Recenzowała Joanna Kułakowska

Galeria Książki 2015 Cena 39,90 zł

Pęknięcie rzeczywistości Rozłąka Christopher Priest

Przeklęci Joyce Carol Oates

Tłumaczenie Robert Waliś

Tłumaczenie Katarzyna Karłowska

Historia dwóch bliźniaków podczas II wojny światowej jest daleka od tego, czym się początkowo zdaje.

Rozważania na temat równouprawnienia, rasizmu, konformizmu i szeroko pojętego dobra i zła. „Przeklęci” to wnikliwa refleksja nad historią USA, ale i nad współczesnym społeczeństwem, w którym można odnaleźć postawy głęboko zakorzenione w purytańskiej przeszłości. Motyw fantastyczny pełni funkcję służebną wobec realizmu, uwypuklając grozę hipokryzji towarzyskiej śmietanki Princetonu, gdzie rozgrywa się większość wydarzeń. Świat początku XX w. okazuje się bardziej przerażający niż tajemnicze Bagienne Królestwo, bo cuchnie moralnym i intelektualnym rozkładem mocnej niż ono. To świat, w którym karty rozdają dystyngowani, wykształceni mężczyźni o światłych umysłach i poglądach. Osoby te szanują czarnoskórych, dopóki ci nie opuszczają się w obowiązkach służby i robotników, ale mieszanie ras, wspólne studiowanie? To niewysłowione okropieństwo. Szanują też swe małżonki i córki, ale walka sufrażystek? Przecież kobiety i tak głosowałyby jak ich mężowie, bo inaczej unieważniłyby ich głos. Mężczyźni muszą chronić kobiety, dlatego najlepiej, by nic nie wiedziały ani nie miały żadnych praw. Uwielbiają dzieci, ale strajk małoletnich pracowników kopalni i przędzalni? To strajk przeciw Bogu – przecież pozbawiają właścicieli należnych im pieniędzy. Aby łatwo nie osądzać, także większość kobiet i socjalistycznych działaczy autorka przedstawia jako infantylne pięknoduchy lub próżne, płytkie persony o wątpliwej moralności. Konstrukcja stanowi interesujący zabieg: mamy do czynienia z metawarstwą, której narratorem jest historyk badający klątwę zbierającą żniwo wśród prominentów Princetonu. Oddaje on głos bohaterom książki, w tym przyszłemu prezydentowi Woodrowowi Wilsonowi. Język powieści nie należy do łatwych, ale warto podjąć rzuconą rękawicę. Nie na darmo King nazwał ją pierwszą postmodernistyczną powieścią gotycką.

Christopher Priest nie jest szerzej znanym autorem wPolsce: do niedawna jego jedyną powieścią wydaną nad Wisłą był „Prestiż” (zekranizowany przez Nolana). Wielka szkoda, bo jest to twórca świetnie łączący fantastyczne koncepcje iwykorzystanie różnorodnych form narracji zumiejętnościami czysto literackimi. Świetnym przykładem tego jest „Rozłąka”, wktórej na historię składają się m.in. pamiętniki, listy, raporty, ale także „normalna” powieściowa proza. Kilka składowych opowieści tworzy razem większą, fascynującą izagadkową całość. Powieść brytyjskiego pisarza koncentruje się na dwóch braciach bliźniakach, którzy startują na olimpiadzie wBerlinie. Rozpoczęte wten sposób wydarzenia powodują ich oddalanie się od siebie, aza tym powoli pojawia się pęknięcie wrzeczywistości, które na jednym zpoziomów można rozpatrywać jako alternatywne losy II wojny światowej. Jednakże, pomimo że działania wojenne są cały czas obecne (tło historyczne odmalowane oszczędnie, ale sugestywnie, postacie fikcyjne mieszają się zautentycznymi), to jeszcze ciekawsza jest warstwa obyczajowa, która wykracza daleko poza relacje pomiędzy braćmi. „Rozłąka” jest kolejną powieścią wramach serii „Uczta Wyobraźni”, wktórej zalecane jest kwestionowanie prawdomówności narratora (czy, wtym konkretnym przypadku, narratorów). Pęknięcia pojawiają się bardzo szybko – już pierwsze strony znamionują, że wopowiadanej historii jest przynajmniej drugie dno – ale rozpracowanie stworzonego przez Priesta układu jest możliwe dopiero po przeczytaniu całości. Powieść oferuje, oprócz niewątpliwej wartości literackiej, także przyjemne ćwiczenie intelektualne. Pozostaje mieć nadzieję, że na tej jednej pozycji obecność Priesta wwydawnictwie MAG się nie skończy.

Recenzowała Joanna Kułakowska

Recenzował Tymoteusz Wronka

68 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Rebis 2015 Cena 44,90 zł

MAG 2015 Cena 39,00 zł

książki

Gdzie inni się biją, tam Skald korzysta

Ciąg dalszy kłopotów w Lakeside Srebrzyste wizje

Skald: Kowal słów, tom 2

Anne Bishop

Łukasz Malinowski Tłumaczenie Monika Wyrwas-Wiśniewska

Wiarołomny bohater kieruje się myślą swojej babki: Troskliwi kończą znożem towarzysza wplecach.

Tom III cyklu o terra indigena wydaje się poważniejszy i bardziej interesujący od poprzednich.

Porządna saga zaczyna się pieśnią, akończy ucztą. Tak też jest wdrugim tomie „Kowala słów”, opisującym barwne przygody wikińskiego poety iwojownika Ainara. Początkową pieśń bohater wygłasza stojąc ze stryczkiem na szyi nad wybiegiem głodnych krokodyli. Finałowa uczta zaś niewiele ma wspólnego zwesołą biesiadą kompanii Asteriksa. Po wielu perypetiach Skaldowi udaje się dostarczyć władcy jednego zpaństewek nad Itilem (Wołgą), Tirusowi Wielkiemu, córkę przywódcy sąsiedniego kraju, Kola Małego. Nie spotyka go jednak nagroda, jakiej się spodziewał. Zostaje uwięziony, apotem wygnany, co budzi wnim pragnienie zemsty. Zkolei wobec niego podobne uczucia żywią ci, którzy towarzyszyli mu wwyprawie po księżniczkę: Ali Czarny Berserk, na którego widok nawet śnieg topnieje ze strachu, oraz Haukrhedin, przeświadczony otym, że jego ciało zamieszkuje również duch jastrzębia. Gdy Kol na czele armii wyrusza na Tirusa, Ainar sprytnie przyłącza się do niedawnego wroga. Proza Malinowskiego jest inteligentna idowcipna. Ijuż samo to by wystarczyło do czerpania satysfakcji zlektury. Jednak pisarz nie poprzestaje na frywolnej zabawie słowem. Wikła bohaterów wskomplikowaną intrygę, karze im dokonywać trudnych wyborów iwciąż walczyć oprzeżycie. Opisy tej walki zaskakują dynamiką, pomysłowością idramatyzmem, tonowanym jednak lekkością stylu. Dzięki doskonałemu przygotowaniu merytorycznemu autora, wpełni wiarygodnie prezentuje się bliski realiom X wieku świat powieści, zjego mitami, obyczajami, życiem codziennym. Uwzględniając to wszystko, nie będzie przesadą stwierdzenie, że książki Malinowskiego mogą zpowodzeniem konkurować znajciekawszymi dokonaniami czołowych polskich pisarzy fantasy.

„Srebrzyste wizje” nie odbiegają poziomem literackim od wcześniejszych części serii. Książkę czyta się szybko iprzyjemnie, język jest barwny, żywy iklarowny. Pozostają też mankamenty poprzednich tomów: płaskie „czarne charaktery”, niekiedy wymuszony humor, Inni nazbyt ludzcy wswych obyczajach, oraz przesłodzona, irytująca bohaterka, którą niemal wszyscy – nawet dyszące żądzą krwi monstra – wręcz uwielbiają. Na szczęście postać Meg ijej podobnych umożliwia autorce przybliżenie trudnych tematów, takich jak wykorzystywanie iniewolnicze traktowanie pod pozorem opieki, prostytucja, nauka samodzielności, walka zlękiem inałogiem czy budowanie przyjaźni mimo różnic kulturowych ipsychologicznych. Traumatyczna przeszłość dziewczyny idoświadczenia zdobyte przez nią na Dziedzińcu wLakeside odgrywają wniniejszej powieści szczególną rolę. Przyjdzie jej bowiem być swoistą przewodniczką innych wieszczek krwi, choć sama wciąż ma kłopoty zżyciem na wolności. Prócz motywu wieszczek, który prezentuje problem dostosowania (nie wystarczy uwolnić niewolnika, by wszystko się cudownie rozwiązało), uwagę przykuwa kwestia polityczna. Ruch Ludzie Przede iNade Wszystko rośnie wsiłę, ale fanatyzm szerzy się także wgłębi kontynentu, gdzie ci terra indigena, którzy dotąd nie życzyli sobie kontaktu zludzkością, zaczynają się zastanawiać nad ostatecznym rozwiązaniem tej kwestii, aSimon Wilcza Straż zostaje wzięty na celownik jako przywódca wykazujący nazbyt pokojowe podejście do istot ludzkich. Ponadto autorka dalej eksploruje świat przedstawiony, ukazując odbiorcom nowe szczegóły. Większość nastoletnich czytelniczek zapewne będzie zawiedziona stagnacją wpotencjalnym wątku miłosnym – starsze odetchną zulgą.

Recenzował Rafał Śliwiak

Recenzowała Joanna Kułakowska

Erica 2015 Cena 34,90 zł

ŻNIWOZONA W PŁOMIENIACH Płomień Gina Damico Tłumaczenie Dominika Repeczko, Dawid Repeczko Chociaż „Płomień” jest słabszy od „Zgonu”, cykl Giny Damico nie powinien zostać przeoczony. Wdrugim tomie trylogii Giny Damico Lex Bartleby musi stawić czoło nie tylko obłąkanej Zarze, która stawia bohaterce wyjątkowo perfidne ultimatum, ale również mieszkańcom Zgonu. Wydarzenia zpoprzedniego tomu nadszarpnęły pozycję Morta – wuja dziewczyny, azarazem burmistrza miasteczka – aona ijej przyjaciele są traktowani zcoraz większą niechęcią. Sprawy wŻniwozonie komplikują się zhuraganową prędkością, mnożą się tajemnice, aognisty temperament Lex nie ułatwia wybrnięcia zsytuacji.

Initium 2015 Cena 46,90 zł

„Zgon” to niezwykle oryginalna opowieść, pełna błyskotliwych pomysłów na kreację świata iczarnego humoru, aprzy okazji książka niegłupia, mimochodem poruszająca trudne, dojrzałe tematy. Niestety, w„Płomieniu” brakuje zachowania proporcji; wyważenia, które czyniło pierwszy tom tak znakomitym. Sytuacja zmienia się tutaj jak wkalejdoskopie. Na oczach czytelnika dzieją się wydarzenia niekiedy wręcz tragiczne, jednak autorka nie pozwala im wybrzmieć, nabrać odpowiedniego ciężaru, bo akcja natychmiast galopuje dalej. Wpierwszej książce śmierć była chlebem powszednim bohaterów, ale udało się przedstawić ją bez umniejszania znaczenia – tym razem można odnieść wrażenie, że została strywializowana. „Płomień” jest powieścią, której dobrze zrobiłoby rozciągnięcie, spowolnienie tempa, czas na refleksję głębszą niż kilka zdań rzuconych tu iówdzie wnatłoku zdarzeń. Owszem, można to zrzucić na naturę bohaterów, aszczególnie charakter samej Lex, który odgrywa tutaj kluczową rolę. Ajednak ta dysproporcja wpływa na odbiór książki. Mimo zastrzeżeń, „Płomień” to nadal dobra książka – humor, dialogi, opisy relacji między bohaterami są pierwszej klasy; nie brakuje również mniejszych lub większych niespodzianek fabularnych.

Recenzował Jerzy Rzymowski

Fabryka Słów 2015 Cena 39,90 zł

69 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

MODA NA „NOWĄ FANTAS PULA NAGRÓD

>

NAGRODZONE ZDJĘCIA

Izabela Kurdziel

INFORMACJE

>

Wkwietniowym numerze „Nowej Fantastyki” ogłosiliśmy konkurs „Moda na NF”. Mieliście wnim wrzucać na naszą stronę fanowską na Facebooku swoje zdjęcia znaszym miesięcznikiem – osoba, której fotografia zgromadzi najwięcej polubień iudostępnień miała zdobyć spektakularną pulę książek ikomiksów. Wkonkursie wzięło udział zaledwie trzynaście osób, jednak mimo tak małej grupy, odzew był potężny.

Maciej Bartusik

Łącznie, wszystkim uczestnikom udało się zebrać ponad dziesięć tysięcy głosów! Najwięcej znich – 5115 polubień i335 udostępnień – miało zdjęcie Izabeli Kurdziel iwłaśnie do niej trafi główna nagroda. Gratulujemy! Ale to nie wszystko. Oprócz głównej nagrody redakcja miała przyznać własne wyróżnienia. Ze względu na małą liczbę uczestników, zapadła decyzja, aby docenić wszystkie osoby, które zechciały wziąć udział wkonkursie inagrodzić je upominkami książkowymi zpodziękowaniami za udział wzabawie. Mikołaj Mielczarek

Michał Olejniczak

Uczestników, którzy nie przekazali jeszcze swoich danych do wysyłki książek, prosimy o kontakt z redakcją.

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Adres e-mail lub numer telefonu

Hasło Zaloguj się

TYKĘ” – WYNIKI KONKURSU > Aneta Franaszczyk

Ania Świec Seba Przybylski

Eliza Laskowska

Monika Łasicka

Piotr Urbaniak

Zdjęcie zdobyło 5115 polubień i 335 udostępnień Marta Cheshire

Marta Markocka

Anna Pawluszkiewicz

71 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

© fot. K. Sienkiewicz-Kosik

felieton: Fantastyka praktyczna

Kopia zapasowa dla cywilizacji Dawno, dawno temu, za czasów studenckich, koledzy, którzy mieszkali wakademiku, opowiedzieli mi pewną zabawną iprzykrą zarazem historię.

O

tóż postanowili naprawić gniazdko elektryczne wpokoju. By spełnić elementarne wymogi BHP inie zakwalifikować się do finału nagrody Darwina, wyszli na korytarz iwykręcili bezpiecznik wspólny dla kilku pokoi. Szkoda, że nie uprzedzili nikogo oswoich zamiarach. Wsekundę później zza drzwi wkońcu korytarza wybiegło rozczochrane coś wpowyciąganych dresach izprzekrwionymi oczami. To coś było studentką, która wstała oczwartej rano, żeby napisać pracę zaliczeniową na następny dzień. Wydarzenie miało miejsce około siódmej wieczorem, więc owa dziewczyna miała za sobą kilkanaście godzin pracy przerywanej tylko zaparzaniem kolejnych kaw. Jej złość wzięła się ztego, że od samego początku pracy ani razu nie nacisnęła Ctrl + S. Światem rządzi przypadek, który tak naprawdę nie jest przypadkiem, bo przecież przypadek nie istnieje. To tylko ciąg przyczynowo-skutkowy, którego nie potrafimy ogarnąć umysłem, więc wymyśliliśmy słowo zapchajdziurę „przypadek”. Pewnej niedzieli, parę lat temu, około godziny osiemnastej strzelił dysk mojego laptopa. Przypadkiem, oczywiście, chociaż lojalnie stukał iprukał od miesiąca. Pozytywną stroną tej sytuacji była rzecz nie do przecenienia, czyli ostateczne pożegnanie się zsystemem operacyjnym Vista. Minusem – dwa dni wplecy wpracy nad powieścią. Jedną zważniejszych umiejętności wżyciu jest umiejętność przewidywania błędów. Błędów własnych ibłędów cudzych. Dotyczy to zarówno prowadzenia samochodu, jak ikażdej innej czynności, łącznie zkrojeniem marchewki. Awaria dysku cofnęła mnie zpracą raptem dwa dni, aco ciekawe, odtworzony zpamięci rozdział był lepszy od pierwowzoru. To nie pierwszy padnięty dysk wmoim komputerze. Poprzedni komputer tak

72 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

mnie zeźlił padem dysku, że po wymianie owego dysku ipłyty głównej, wciąż służy tworzeniu literatury, ale już nie mojej. Oczywiście można problemowi zaradzić na wiele sposobów, czyli np. zainstalować matrycę dyskową lub co chwila słać kopię zapasową na serwer. Jest gdzieś granica rozsądku takich zabezpieczeń. Wprzypadku stosunkowo małych plików tekstowych nie ma to wielkiego znaczenia, ale już przy pracy zplikami graficznymi czy filmami trzeba wybierać pomiędzy bezpieczeństwem akosztami.

Wmiarę wzrostu skali, rosną koszty, aż dochodzimy do punktu, wktórym tworzenie kopii zapasowej przekracza możliwości inwestora. Mówię teraz onaprawdę dużej skali, nie odużych plikach wInternecie, lecz osamym Internecie. Uzależniliśmy się wtakim stopniu od zdalnego procesowania informacji, że np. kilkuminutowy pad samych tylko serwisów Google oznacza straty dla firm na całym świecie liczone wmiliardach dolarów. Przed tym nie mamy jak się bronić, bo tworzenie zapasowego serwisu na wypadek, gdyby pierwszy padł, zazwyczaj nie ma ekonomicznego sensu. To jakby kupować dwa takie same samochody, zktórych drugi miałby stać wgarażu iczekać na moment, wktórym pierwszy się zepsuje. Tu już nawet nie chodzi o zabezpieczenia danych, lecz ocały model współczesnej cywilizacji. To niezwykle skomplikowany układ wzajemnych zależności

RAFAŁ KOSIK

oparty na niezastępowalnych elementach. Gdyby chcieć stworzyć obrazowy model naszej cywilizacji, byłby to pracujący na najwyższych obrotach silnik bez części zamiennych izzapasem wytrzymałości liczonym w pojedynczych procentach. Wystarczyło kilka kichnięć islandzkiego wulkanu oniewymawialnej nazwie, byśmy się przekonali, jak może wyglądać świat bez transportu lotniczego. Nie ma alternatywy dla lotów transatlantyckich, bo żaden armator nie trzyma wdokach gotowych na wszelki wypadek statków pasażerskich. Rzecz jasna po kilku(nastu) latach bez samolotów powstałaby flota takich statków, jednak do tego czasu wyprawa za ocean byłaby niezwykle droga iczasochłonna. Wefekcie decydowałby się na nią jeden na tysiąc. Samoloty samolotami, ale tak jest wkażdej dziedzinie. Nie mamy realnej alternatywy dla elektrowni węglowych, dla pojazdów napędzanych benzyną, dla nawozów fosforowych etc. Wszystko, co robimy, robimy zminimalnym zapasem bezpieczeństwa. Nowe rozwiązanie zastępuje iwypiera poprzednie. Wiele krajów rozważa np. całkowitą rezygnację zfizycznych pieniędzy na rzecz elektronicznych. Tymczasem otym, że nie należy wierzyć reklamom kart kredytowych, przekonali się nowojorczycy podczas ostatniego blackoutu. Bo cóż ztego, że masz na koncie milion dolarów, skoro zkieszeni nie wysupłasz ani centa? Każdy przełom technologiczny oznacza wejście wuliczkę, której końca nie znamy. Może być uliczką bez wyjścia, amoże doprowadzi nas do następnej uliczki, tamta do kolejnej idopiero wtedy trafimy na mur? Acofnąć się nie ma jak. Nasza cywilizacja bez przerwy pisze swoją historię izapomina onaciskaniu Ctrl + S. 

© Cat Sparks

felieton: Ślepopisanie

Promyk nadziei Spróbuję założyć strój optymisty, choć boję się, że może być trochę za ciasny w pasie.

O

czywiście jeśli przeczytaliście jakikolwiek wywiad, jakiego udzieliłem wtrakcie mojej kariery, pamiętacie pewnie, że zawsze twierdziłem, iż jestem optymistą. Tworzę wizje mrocznej przyszłości pozbawione dobrych rozwiązań; krytycy chwytają się za piersi, dziwią się, jak ktoś ztak nihilistycznym światopoglądem wjest wogóle wstanie wstać rano złóżka, zaś ja odpowiadam: Ale moje postaci próbują postępować właściwie! To nie ich wina, że utknęły wtak koszmarnej przyszłości, że muszą zabić tysiąc osób, by uratować milion; sami budujemy im taką przyszłość. Gdybym zignorował ten fakt, pisałbym zaspokajającą pragnienia fantasy, anie fantastykę naukową! Ludzie to szumowiny, ciągnę. Nawołują do świętych wojen; okradają biednych, by wzbogacić tych już bogatych; nakłaniają kraje do wojny, by napchać kieszenie kumplom zfirm paliwowych! Nawet jeśli ludzie nie są szumowinami – to idioci! Żadna zmoich postaci nie zaprzeczyłaby istnieniu ewolucji lub zmian klimatycznych. Przecież jeśli chodzi oludzką naturę, to moja proza jest prawie dziecinnie optymistyczna! Jeśli chodzi omoją prozę, wszystko to prawda. Mój światopogląd jednak jest trochę mroczniejszy, bo prawdziwy świat naprawdę pełen jest religijnych świrów, korpo-socjopatów idobrze ubranych kukiełek tańczących po światowej scenie iudających, że ruszają się same, kiedy tak naprawdę za sznurki pociągają międzynarodowe przedsiębiorstwa. Gatunki wymierają całe rzędy wielkości szybciej niż robiły to od czasu, gdy meteoryt Chicxulub wybił dinozaury; susze iogniste deszcze przestały być przelotnymi wydarzeniami igdy nikt nie patrzył zmieniły się wcoś stałego. Lodowce topnieją szybciej niż zakładały to nasze najgorsze przewidywania iwpadają do wody, której poziom stale rośnie. Wprawdziwym świecie mamy całkiem przerąbane. Ztego powodu mój blog ma podtytuł „Zakochany wchwili. Sra po gaciach na myśl oprzyszłości”. Itak oto stoję tutaj ipróbuję optymizmu. Bo wprawdziwym świecie moją uwagę zwraca garstka dających nadzieję wydarzeń wybijających się ponad nadciągającą zagładę. • Kilka wyspiarskich państw na Oceanie Spokojnym, które są szczególnie wrażliwe na skutki zmian klimatycznych, rozpo1

częło kampanię mającą na celu pozwanie rozwiniętych krajów za nieproporcjonalną produkcję gazów cieplarnianych. •Wsądzie okręgowym wHadze Holandia przegrała sprawę wpostępowaniu grupowym. Sąd uznał za nielegalne plany ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do 2020 r. omarne 14-17% izasądził bardziej restrykcyjne ograniczenie o25%. • Papież – głowa tego samego Kościoła Katolickiego, który stawał po złej stronie wszystkiego, od antykoncepcji po heliocentryczny układ słoneczny – wydał encyklikę nawołującą wiernych do walki ze zmianami klimatycznymi ipotępiającą zmienianie naszej planety w„skład nieczystości”. Od dawna zadziwiały mnie pełne przepychu europejskie katedry, których budowa trwała całe stulecia. Zawsze zastanawiałem się, co można byłoby osiągnąć, gdyby takie wielopokoleniowe oddanie skierować wsłużbie dobra, anie zła. Być może niedługo się przekonamy. • Produkcja energii zwykorzystaniem promieniowania słonecznego przez ostatnie dwadzieścia lat zwiększyła się wykładniczo, znacznie bardziej niż wprzypadku innych konwencjonalnych źródeł energii. Zakłada się, że wprzeciągu dwóch lat osiągnie parytet sieci na 80% światowych rynków, aw30 krajach, wliczając większą część Europy, już przekroczyła ten poziom. (Ito nie wliczając wpływu innych odnawialnych źródeł energii, takich jak wiatr czy biomasa. Niedawno Kostaryka napędzana była wyłącznie energią odnawialną przez 75 dni). Ostatni punkt niesie ze sobą chyba największe znaczenie. Jednym znajwiększych powodów, dla których nie pogodziliśmy się zkryzysem klimatycznym jest prosty fakt, że nie jesteśmy zdolni do dalekowzroczności: dzisiejsze niedogodności są dla nas znacznie bardziej rzeczywiste niż katastrofa, która ma nastąpić za dziesięć lat. Proszenie ozapłatę rachunku, który zostanie wystawiony za całe dziesięciolecia, zawsze będzie trudne (nawet jeśli rachunek tak naprawdę trzeba zapłacić już dziś). Ale wypruwanie sobie flaków za ropę, gdy energia słoneczna jest tańsza? To rozumiemy złatwością. Nikogo nie interesuje ratowanie świata, ale wszyscy chcą oszczędzić parę groszy. Jeśli oszczędności ma towarzyszyć ocalenie naszej planety – proszę bardzo. Energia odnawialna wreszcie doprowadza nas do tego punktu zwrotnego.

peter watts Może więc jest jakiś powód do nadziei. Jeśli sądzicie, że stałem się miękki, spieszę dodać: tylko przymierzam to optymistyczne wdzianko. Jeszcze go nie kupiłem. Firmy wydobywcze nie dają za wygraną; wniektórych stanach USA karzą ludzi, którzy przeszli na energię słoneczną, nakładając na nich dodatkowe opłaty za „korzystanie zinfrastruktury”. Dominacja energii słonecznej może przewrotnie spowodować olbrzymie krótkoterminowe zwiększenie użycia paliw kopalnych, wmiarę jak ludzie czerpiący korzyści zropy niezmordowanie pracują nad wykopaniem jej zziemi już teraz, zanim przestanie przynosić zyski. Wpływ papieża? Politycy wykorzystują religię, by manipulować ludźmi, anie jako źródło wartości. Nic dziwnego, że religijna prawica wStanach przestała potrząsać Bibliami akurat na tyle, by powiedzieć „chrzań się” papieżowi ijego encyklice. Nie powinniśmy też padać na kolana na widok opcji prawnej. Holandia może odwołać się od haskiego postanowienia1, zaś nawet jeśli wyspiarskie państwa dotrą do sądu iwygrają, to czy ktokolwiek sądzi, że najpotężniejsze państwa na świecie poddadzą się werdyktowi działającemu przeciwko ich interesom? Stany Zjednoczone nie przestrzegają nawet swoich własnych praw, jeśli te stają się niewygodne. Jak sądzicie, czy poważnie potraktują garstkę ludzi ztrzeciego świata potrząsających pięściami wHadze? Anawet jeśli się zgodzą, nawet jeśli cały świat weźmie się wgarść ijutro odejdzie od paliw kopalnych, wciąż czeka nas ciężka przeprawa. Mleko się wylało, węgiel został już uwolniony do atmosfery, zaś bezwładność cieplna gwarantuje, że nawet nasza najlepsza trajektoria będzie gorsza zanim stanie się lepsza. Więc tak: mamy wszelkie powody, by sądzić, że wpuszczamy planetę wcuchnący kanał. To pozostaje bez zmian. Zmieniło się to, że wreszcie mamy kilka strzępków dobrych wiadomości wśród morza złych. Gdzie jeszcze niedawno po horyzont rozciągało się morze nieoczyszczonych ścieków, wśród fekaliów gdzieniegdzie wystają zielone pędy. To niewiele, ale to itak więcej, niż mieliśmy. Tym lepiej dla nas. Na tym etapie wezmę, co dają. 

Przełożył Piotr Kosiński

Kiedy to czytacie decyzja została już pewnie podjęta.

73 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

felieton: Wszystko się zepsuło

Prośba do twórców horrorów To, co dziś dzieje się w niezależnym kinie grozy, to raj na ziemi dla każdego fana. I dowód na to, że temu gatunkowi służy wygnanie z wielkich sal kinowych. Late Phases

G

dy byłem młodym chłopcem, uwielbiałem się bać. Oglądałem horrory zawsze nocą. Dopiero kiedy za oknem było ciemno, siadałem przed telewizorem i dawałem się uwieść opowieściom z mrocznej strony. Mając lat 37 uznałem, że warto wrócić do dawnych rytuałów. Dziecka z domu się pozbył, suka wybiegana leży spokojnie na łóżku. Siadam zatem i szukam horrorów. W mieszkaniu ciemno, cicho, idealnie na seans. I tu pojawia się problem. Kiedy próbuję oglądać nowy film Marcusa Nispela, horror z demonami w szpitalu psychiatrycznym, prawie pluję ze śmiechu. Nadrabiam „Paranormal Activity” i niemal zasypiam. Podobnie rzecz ma się ze „Zbaw nas ode złego”. „Demonic”, czyli produkcja Jamesa Wana? Spać. Co się dzieje? Czy jestem już tak stary i zblazowany, że nie kręcą mnie ujęcia w stylu – kiedy pokazuje się demon, zróbmy migoczący obraz, jakby nastąpiło jakieś przepięcie. Straszna muzyka mnie irytuje, zamiast straszyć, a kiedy któryś ze scenarzystów próbuje wmówić mi, że nadanie bohaterce imienia Lilith, zupełnie, ale to absolutnie nie zdradza puenty filmu, mam ochotę wsiąść do samolotu, szybko znaleźć się w USA i wyciąć nożem na czole takiego scenarzysty LILITH TU BYŁA.

74 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Wiem, że horror to wyeksploatowany gatunek. Wiem, że paradoksalnie trudno się starszy, bo chwytów „przerażających” mamy niewiele i trzeba się nagimnastykować, żeby użyć ich w zaskakujący sposób, ale… Kiedy już miałem pogrzebać noc strachów, udało mi się wyszukać filmy, o których absolutnie nic nie wiedziałem. „Coś za mną chodzi” w polskich kinach przeleciało przez ekrany w tempie letniej burzy i nawet nie zauważyłem, że ktoś to kupił do dystrybucji. „Late Phases” u nas nikt nie kupił i wciąż czeka na swoją kolej. „The Stranger” podobnie. Około czwartej nad ranem, kiedy słońce pojawiło się już na niebie, zasnąłem z poczuciem dobrze i strasznie spędzonych kilku godzin. A teraz do meritum. Od lat obserwuję środowisko horrorowe, które bezustannie próbuje przebić się do głównego nurtu i stać się ważne, popularne itp. Kilka lat temu, kiedy wielki wytwórnie filmowe znów przypominały sobie o istnieniu takiego gatunku jak groza, mieliśmy wysyp kinowych horrorów. Pamiętam, bo sam pisałem o tym światowym pospolitym ruszeniu. Co z niego wynikło? Kilkanaście sławnych filmów i sporo tekstów w prasie. Poza tym nic. Patrzę sobie na to, co się dzieje dziś w niezależnym kinie. Oglądam (bo dzięki tym trzem, rzuciłem

Robert Ziębiński

się w wir szukania) masowo filmy, które trafią na VOD i zaczynam się cieszyć, że horror jest jednak bękartem popkultury. Że moda na kino grozy pojawia się i znika, ale nigdy de facto nie zagrzewa w wielkich wytwórniach miejsca na długo. Cieszy mnie ten status, bo dzięki niemu reżyserzy horrorów to wciąż najbardziej wkurwieni, sfrustrowani twórcy, którzy w zasadzie jako jedyni co jakiś czas zaskakują mnie absolutnie nietypowym podejściem do popkulturowych schematów. „Coś za mną chodzi”, zrobione za bodaj dwa miliony dolarów, to najlepszy od lat horror ogrywający seksualność nastolatków. „Late Phases” kosztowało jeszcze mniej, a w efekcie powstał intrygujący horror o wilkołakach i niewidomym facecie, który zniszczył własną rodzinę. „The Stranger” to mroczny western o wampirach. Da się ogrywać banalne klisze? Ano da. Da się zrobić film o tym, jak skłóconą parę całą noc goni dziwny stwór? Ano da – nazywa się to „From the Dark”, jest irlandzkim filmem, który kosztował niecały milion euro. Mógłbym ciągnąć tu całą litanię niezależnych horrorów, które przerażają, bawią się konwencją, a przede wszystkim zaskakują inteligencją. Ale i tak to wszystko sprowadziłoby się do myśli, która od dłuższego czasu łazi za mną i nie chce odpuścić. A myśl owa jest taka – niech ten horror nigdy nie wychodzi z getta. Niech tam siedzi i się kisi, niech jego twórcy się frustrują i pomstują na świat. A potem kręcą swoje filmy. Bo weźmy takiego Alexandra Aję. Jak był młodym gniewnym, to zrobił „Blady strach”. Jak stał się młodym bogaczem, realizuje tylko wtórne igraszki z niegdyś wielkimi filmami. Niech Hollywood nigdy nie odkrywa twórców horrorów, niech oni cierpią i kręcą. Już nawet tę falę jadu i pretensji do świata, jaką wylewają w wywiadach, horrorowcom wybaczę. Byle tylko robili dalej dobre kino, które jest lekiem na wszystkie „Naznaczone”, „Obecności”, zapisane na „Taśmach Watykanu”. I suka też im tego życzy, bo fajnie się ogląda horrory kiedy leżymy razem na łóżku (nie zrzucam jej ze strachu). 

film

Film:

SZKODA, ŻE WIDZIELIŚMY ZWIASTUN Nowy film wserii kasuje serię istara się zbudować nową. Zabawny, zaskakująco rozrywkowy, choć niepozbawiony wad.

N

ajwiększą wadą „Terminatora: Genisys” jest fakt, że film zapowiadały zwiastuny iplakaty. Właśnie tam przedstawiono nam głównych bohaterów, wtym Johna Connora, jednocześnie zdradzając wyjątkowo ciekawy zwrot fabularny. Który byłby ogromną zaletą filmu i uczynił seans o wiele przyjemniejszym, gdybyśmy dostali okazję, by być zaskoczonymi. Bo to wsumie tak, jakby wzwiastunie „Szóstego zmysłu” ktoś zachwalał: „Bruce Willis jest duch*em. Przyjdźcie na film!”. Nawet jednak przy tak potężnym błędzie marketingowców, „Genisys” broni się, azpewnością jest lepszy od dwóch poprzednich odsłon serii. Choć robi to wdużej mierze zmieniając charakter opowieści, która – choć wciąż nie zabraknie morderczych robotów iefektownych naparzanek – ucieka od grozy wstronę typowego blockbustera: dużo wybuchów, dużo humoru. Sęk w tym, że robi to dobrze, zwłaszcza wwarstwie komediowej, przez co wkinie nie sposób się nudzić.

To film dla fanów, którzy przymkną oko na fakt, że de facto kasuje rozwijaną on dotychczas linię fabularną, acieszyć się będą zzabawy konwencją idziedzictwem cyklu. Przoduje wtym Arnold Schwarzenegger – scenariusz ewidentnie pisano pod niego ijego wiek, czyniąc zT-800 opiekuna/dziadka Sary Connor iopierając na nim większość humorystycznych wstawek. Iwłaśnie ta relacja między Terminatorem ajego niedoszła ofiarą stanowi najlepszy element najnowszego filmu. Dziwić może rozdźwięk między faktem, iż „Genisys” jednocześnie stara się sagę podsumować irozpocząć ją na nowo. Siłą tego obrazu jest praktycznie wyłącznie nostalgia imiłość fanów do oryginału, bo jako po prostu efektowne kino przegrywa zwiększością tegorocznych blockbusterów. Wtym samym czasie jednak, na gruzach znanej nam opowieści, buduje się nową, wzamyśle restartując całość izmieniając linię fabularną. Ciekawy pomysł na zakończenie historii, słaby na jej rozpoczęcie. Marcin Zwierzchowski

TERMINATOR: GENISYS (Terminator: Genisys). Reżyseria: Alan Taylor. Scenariusz: Laeta Kalogridis, Patrick Lussier. Zdjęcia: Kramer Morgenthau. Muzyka: Lorne Balfe. Występują: Arnold Schwarzenegger, Emilia Clarke, Jason Clarke. USA 2015.

L e m o n i a d a

2 0 1 5

W krakowskim Ogrodzie Doświadczeń im. Stanisława Lema piąty raz ruszyła Lemoniada – coroczny konkurs-zabawa poświęcony twórczości Mistrza.

J

eszcze kilkanaście lat temu trzeba byłoby program takiej imprezy uroczyście ogłaszać drukiem zkilkumiesięcznym wyprzedzeniem – adziś wystarczy podać link: http://www.ogroddoswiadczen.pl/lemoniada-2015, i już wszystkie Lemoluby, nawet te chodzące do góry nogami (np. Australia) albo bokiem (np. Chile) mogą wziąć internetowy udział, anawet wygrać prawdziwe nagrody! No, prawie wystarczy, bo ten, kto chce się ciut powygłupiać, pożartować ipograć (miną, ubiorem iciałem), musi jednak osobiście przybyć do Krakowa wsamo południe wniedzielę 13 września 2015, gdzie, wramach Finału, odbędzie się kolorowy iprzedziwny (mamy nadzieję!) Konkurs Przebierańców. Natomiast dla absolutnie wszystkich zawodników zostały przygotowane trzy inne konkursy: Czytelniczy, Literacki iPlastyczny. WKonkursie Plastycznym trzeba stworzyć własne prywatne Dzieło: rysunek, malunek, zdjęcie, grafikę komputerową, rzeźbę lub kompozycję muzyczną, idostarczyć je do Ogrodu Doświadczeń do końca sierpnia 2015 – osobiście, kurierem, pocztą zwykłą lub elektroniczną. Twórców szczególnie pomysłowych iobdarzonych osobliwą fantazją uprasza się odołączenie karteczki zwyjaśnieniem, co Dzieło przedstawia iktóre dzieło Mistrza było inspiracją. WKonkursie Literackim pole do popisu otwiera się dla duchowych krewnych Mistrza spowinowaconych czytelniczo z takimi panami, jak Clancy, Forsythe,

Follet, Archer iinni tacy… Oto mamy rok 2015 itrzeba na kilku stronach znormalizowanego maszynopisu przedstawić scenariusz tajnych zabiegów Ijona Tichego, który, zpoduszczenia profesora Tarantogi, chytrze wykorzystuje najbliższe wybory prezydenckie wUSA (2016) iwRosji (2018), aby ustanowić trwały pokój na Ziemi! Na tym tle Konkurs Czytelniczy to już banalna formalność. Na tapetę został wzięty „Kongres futurologiczny” itrzeba prawidłowo odpowiedzieć przez Internet na łatwe 30 pytań (każde zczterema odpowiedziami, ale tylko jedna jest właściwa). Dla przykładu: Czym różnią się uczeni? Co nie udało się wprzeddzień urodzin pana Lema? Ile miliardów ludzi żyło na Ziemi w2098 roku? Jakiego koloru włosy miał antypapista? Prościzna. Jurorskim sławom wtym roku życzliwie przewodzi poprzedni rektor królewskiej krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, pan profesor Adam Wsiołkowski; inwencję ispryt literackich Tichologów ocenią (między innymi) niejacy Jęczmyk, Oramus iParowski, aniżej podpisany zprzyjemnością uczyni rzeź wśród uczestników Konkursu Czytelniczego. Nagród jest zatrzęsienie: komplet dzieł pana Lema, najprawdziwsze teleskopy astronomiczne, księgi zMatrasa (amoże zMarsa?), ogromne tabliczki wedlowskiej czekolady zcałymi orzechami, atakże inne różne różniste różności. Miłej zabawy! Stanisław Remuszko

75 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

komiks

Niefortunny przerywnik Archiwum X ponownie zostaje otwarte i przekazane pod opiekę agentów Muldera i Scully. Obecnie wydawana seria „ZArchiwum X” jest oficjalną kontynuacją serialu telewizyjnego, jego dziesiątym sezonem, firmowanym zresztą przez samego Chrisa Cartera, który podrzuca pomysły scenarzyście, Joe Harrisowi isprawuje merytoryczną opiekę nad całością. Po dłuższej fabule zpoprzedniego tomu, otrzymujemy do rąk antologię pojedynczych epizodów wykorzystujących formułę „potwora tygodnia”. Ioile na małym ekranie sprawdzała się ona wybornie, otyle wkomiksie nie ma już takiej siły rażenia. „Żywiciele” zawierają cztery opowieści zróżnicowane zarówno pod względem fabularnym inarracyjnym, jak igraficznym. Mulder iScully zmuszeni są pozamykać kilka spraw zprzeszłości, przez co trafiają na starego „znajomego” – mutanta Flukemana. Sequel „Żywiciela” to historia ze zmarnowanym potencjałem, zawieszona między tanim horrorem klasy B anastrojową grozą, opatrzona nijakimi rysunkami ikolorami zupełnie zabijającymi klimat. „Historia dla Pana X”, rysowana oszczędną, klimatyczną kreską, to niepokojący itrzymający wnapięciu epizod najciekawiej ze wszystkich zamieszczonych rozwijający mitologię serii. Zkolei „Szczebiot” zbudowany jest na dobrze znanym fanom wzorcu, przemielonym wzdłuż iwszerz, czerpiącym zlokalnych wierzeń, ale stanowi zbędny, choć ładnie zilustrowany, zapychacz. Na finalny odcinek pt. „Przemyślenia Palacza” składają się urywki zróżnych okresów życia najbardziej znanego członka Syndykatu, tworzące jeden wielki chaos wizualno-informacyjny, zktórego wostateczności niewiele wynika. Drugi tom „ZArchiwum X”, jak to wprzypadku zbiorów, jest nierówny igraficznie niespójny. Choć stara się rozwijać stare wątki, nawiązuje konstrukcją do narracji iczasem udaje mu się uchwycić specyficzny klimat serialu, to jest niczym więcej jak mozaiką pozlepianych na siłę fragmentów, które zszerszej perspektywy nie prezentują się zbyt okazale. Album traktowałbym jednak jako niefortunny przerywnik pomiędzy dłuższymi iznacznie ciekawszymi fabułami, skierowany głównie do najwierniejszych fanów. Ajak całość będzie się miała do wznowionej niedawno produkcji zDuchovnym iAnderson, która już wprzyszłym roku znów zagości wtelewizji? Tego jeszcze nie wiadomo.

Paweł Deptuch Z archiwum x #2: żywiciele. Scenariusz: Chris Carter, Joe Harris. Rysunki: Elena Casagrande, Michael Walsh i inni. SQN 2015. Cena 39,90 zł

76 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Wiatr historii Ludzkie żywoty rzucone niczym skrzydlaki w czasy rywalizacji o kolonie Francji i Anglii. Dwie ośmioletnie szlachcianki – Agnès de Roselande i sierota Isabeau de Marnaye – postanawiają zadrwić z Simona, ojca tej pierwszej. Wychowywane sześć lat przez guwernantkę, zdala od uwikłanego wpolitykę mężczyzny, wykorzystują swoje fizyczne podobieństwo igdy ten pojawia się wrodowej posesji, sprawdzają, czy je rozpozna. Wtym momencie padają ofiarą wojskowej zasady „sztuka jest sztuka”. Simon rozdziela dziewczynki, słaba charakterem Isabeau boi się wyjawić prawdę i na lata staje się Agnès. Prawdziwa Agnès, dysząca żądzą zemsty, ląduje na pięć lat w klasztorze, siłą rzeczy przyjmując miano Isabeau. Po pięciu latach znów się spotykają. Muszą jednak dalej grać wkomedii pomyłek zwanej życiem. Niewinny wzałożeniu żart dalej będzie wypaczał ich losy. Wiatr losu rzuci je wkierunku karaibskich kolonii wczasach największej rywalizacji ozamorskie posiadłości pomiędzy Wielką Brytanią aFrancją. Wnieodgadnionym pędzie historii bohaterowie trafią do Anglii, Normandii, Bretanii iAfryki. Atam poznają, czym są śmierć, miłość, zdrady, intrygi, szamańska magia, handel niewolnikami, piraci, bunt na okręcie i bitwy morskie. Scenarzysta irysownik wjednym, nawet na chwilę nie daje odetchnąć swym bohaterom, aco za tym idzie – czytelnikowi. Rozpoczęta w1979 roku seria to monumentalny pomnik rzeźbiony wmaterii kadrów ikompozycji plansz. Ogrom wątków izwrotów akcji, zaklęta wkadry mentalność ludzi schyłku XVIII wieku, zpietyzmem oddane graficznie realia epoki stały się wizytówką możliwości Françoisa Bourgeona. Połączenie dobrego scenariusza i drobiazgowo odtworzony świat przedstawiony sprawiają, że „Pasażerowie…” będąc komiksem – jedną znajmłodszych sztuk – godnie rywalizują zmożliwościami powieści historycznej. Dzieło przyniosło autorowi liczne nagrody wkolejnych edycjach Międzynarodowego Festiwalu Komiksu wAngoulême itę najważniejszą od czytelników: miliony sprzedanych egzemplarzy komiksu. Pozycja zasłużenie została wydana w cyklu wydawniczym „Kanon Komiksu”. Jako lektura wzbogacająca percepcję, jest konieczna wprocesie komiksowej edukacji dla każdego komiksomaniaka, ze względu na walory artystyczne ihistoryczne.

Waldemar Miaśkiewicz PASAŻEROWIE WIATRU. CYKL PIERWSZY. Scenariusz i rysunki: François Bourgeon. Egmont 2015. Cena 119,99 zł

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Fot. Maciej Parowski

felieton: Orbitowanie po kinie

Pan Ciem i wdowiec Nie przypominam sobie równie przemyślnie skonstruowanej, nadnaturalnej istoty. Przynajmniej wkinie. Pan Ciem wyraźnie odróżnia się od poltergeistów ibabadooków najróżniejszego autoramentu, choćby dlatego, że nie łaknie naszej krzywdy. Po prostu jest. Przepowiednia

P

oczątek tego wieku był bardzo niedobry dla filmowego horroru. Dziś, oczywiście, nie starcza mi sił na myślenie, jak ma się ten cały horror, ale wtedy byłem jeszcze młody iwrażliwy. Stare idee więdły, nadchodził czas remake’ów, aanglosaskie kino nie bardzo wiedziało co począć zfalą technologiczno-mistycznej grozy zrodzonej na Dalekim Wschodzie. WHollywood kopiowano rozwiązania koreańskie ijapońskie, niekiedy angażując tamtejszych reżyserów, by rozwadniali stare pomysły whojnych budżetach. Wtamtych, cudownych czasach często chodziłem do kina, zapewne tylko po to, by unaocznić sobie nieodwołalny zmierzch młodzieńczych fascynacji. Ech, te kalki fabuł! Te komputerowe duchy! Tylko dwukrotnie wyszedłem zseansu kontent. Raz po amerykańskiej wersji „Kręgu” (do dziś mam ten film za jeden znajlepszych horrorów, jakie kiedykolwiek nakręcono), drugi – po „Przepowiedni” zRichardem Gere, októrej dzisiaj nie pamiętają nawet autorzy podsumowań. Bardzo lubię horrory, wktórych protagonista ma swoje lata – iwcale nie chodzi mi oJacka Nicholsona ganiającego zsiekierą po hotelu Overlook. John Klein (Richard Gere wnietypowej dla siebie, skądinąd świetnej roli) przed pięćdziesiątką osiągnął niemal wszystko, oczym marzy każdy dziennikarz zajmujący się polityką. Jest gwiazdą „Washington Post”, ma żonę piękną inamiętną, oraz właśnie kupuje nieprzyzwoicie drogi dom. Akcja „Przepowiedni”, chętnie dopowiem, dzieje się wczasach, kiedy pismak cieszył się jeszcze jakimś rodzajem szacunku społecznego, awkażdym razie był kimś więcej niż mieszaniną usłużnego pudla zzawistnym kloszardem. Nasz John ma więc klawo, lecz tylko do dnia, wktórym zdarza się wypadek samochodowy. Jego żona co prawda nie traci wnim życia, lecz umiera niewiele potem – podczas prześwietleń pourazowych wykryto

guza mózgu, stawiając Johna wobec nieodwracalnej perspektywy wdowieństwa. Ostatnie tygodnie Mary upłynęły na rysowaniu dziwacznej istoty, która mignęła jej na ułamek sekundy przed wypadkiem. Nieszczęsny John zostaje zzeszytem zapełnionym rysunkami przedstawiającymi ponurą figurę, coś pomiędzy diabłem ićmą. Jeszcze nie wie – ale my już wiemy – ze niebawem spotka to szczególne stworzenie. Magiczny los rzuca Jacka do Point Pleasant, amerykańskiej dziury na granicy zOhio. Nie wiadomo, jak tam się znalazł; mało tego, niektórzy mieszkańcy rozpoznają go, jakby bywał tutaj już wcześniej. Wokolicy mnożą się doniesienia ospotkaniach zdziwnym, przypominającym gigantyczną ćmę stworzeniem. Pan Ciem, choć złowrogo wygląda, wcale nie ma złych zamiarów: wieszczy jedynie nadchodzące katastrofy. Przepowiada spadające samoloty, tsunami iwybuchy wulkanów lepiej niż Jarosław Kret spadek ciśnienia na Mazowszu. Zdaniem pewnego profesorka, przepowiednie Pana Ćma mają stuprocentową skuteczność. Jak rzeknie, że tama pęknie, należy rozglądać się za kaloszami. Wobec tego pytania się mnożą. Kim jest? Oco mu chodzi? Jaką rolę wtym wszystkim odgrywa Jack? Nie przypominam sobie równie przemyślnie skonstruowanej, nadnaturalnej istoty. Przynajmniej wkinie. Pan Ciem wyraźnie odróżnia się od poltergeistów ibabadooków najróżniejszego autoramentu, choćby dlatego, że nie łaknie naszej krzywdy. Po prostu jest. Pozbawiony właściwie jakichkolwiek zdolności sprawczych. Przypuszczalnie niewiele go obchodzimy ikontaktuje się ponieważ jest bardzo znudzony. Jego stosunek względem człowieka przypomina relację pomiędzy mną akotem. Jeśli spotkam na swojej drodze kota, zapewne spróbuję go pogłaskać, ewentualnie pomogę wkłopocie, ale potem pój-

PRZEPOWIEDNIA (The Mothman Prophecies). Reżyseria: Mark Pellington. Występują: Richard Gere, Will Patton. USA 2002. IMDb rating 6,5

78 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Łukasz Orbitowski

dę dalej iprędko zapomnę otym wydarzeniu. Pan Ciem przejawia podobny stosunek do niżej podpisanego. Trapi mnie coś jeszcze? Jakim cudem widzi przyszłość ten cały pan Ciem? Wyobrażam go sobie jako wielki okręt sunący oceanem chwil. Ja płynę jedynie dłubanką, długą na metr. Jego dziób sięga dalej, kil mierzy głębiej. Przepraszam za te wszystkie koty imetafory marynistyczne. Niezdarnie próbuję zrozumieć coś, co wymknie się każdej głowie. Bardziej od Pana Ćma frapuje mnie sam Jack. Ten starzejący się facet onienajgorszym sercu isporej uczciwości, dowiaduje się rzeczy tyle ważnej, co bolesnej dla każdego człowieka. Mianowicie, zyskuje wiedzę otym, czego nie może. Nigdy nie odzyska swojej żony, gdyż umarli nie wracają zza grobu nawet wświecie Pana Ćma. Życia znią wieść nie będzie, więc wostentacyjny sposób wiedzie życie bez niej, grzęznąc wmelancholii, zdziwaczeniu, odrzucając szanse na nową miłość niejako zautomatu. Nawet wodniesieniu do atrakcyjnej policjantki zPoint Pleasant waha się gorzej niż Nike. Żony jednak nie może odzyskać, aco ważniejsze, nie może zapobiec nadchodzącej katastrofie. Ztym również będzie musiał się pogodzić. Choćby poruszył niebo iziemię, choćby ściągnął oddział SWAT dowodzony przez Julię Roberts, anawet dowiedział się co, gdzie ioktórej się zawali – nie zdoła zatrzymać kataklizmu. Będzie patrzył woczy konających. Choć, ewentualnie, tę jedną blondynkę jakoś wyrwie złap śmierci. Na tyle pozwala litościwy los. Aha. Gdy oglądałem ten film po raz pierwszy, myślałem, że mogę wszystko. „Przepowiednia” to opowieść opotworze, który choć straszny nie czyni nam nic złego ioprzepowiedni katastrofy, której nie sposób uniknąć. Przypominam, że winnych filmach fantastycznych złe proroctwa najczęściej są odwracalne. Cudowności znajdziecie tu więcej. Cała historia ma jakieś mgliste potwierdzenie wrzeczywistości, takie stworzonko rzeczywiście widywano wAmeryce. Pan Ciem jest więc przynajmniej faktem psychicznym razem ze stadkiem fajowych kumpli: Diabłem zJersey, Wielką Stopą, Nessie iCzłowiekiem Śniegu. Przypuszczalnie stanowią manifestację jednego itego samego bytu. Co jeszcze? Kapitalna praca kamery: spojrzenie zza węgła, zgałęzi drzewa ustawia widza woptyce nadnaturalnego obserwatora. Aumiejscowiona gdzieś wpołowie dzieła rozmowa telefoniczna pomiędzy aktorami tego dramatu, Jackiem iPanem Ćmą, sprawia, że lód spada na kark ijakoś nie chce stopnieć. 

Cykl „Wieże Bois-Maury” Wydawnictwo Komiksowe

Gdzie zadebiutował autor serii „Wieże Bois-Maury”?

Średniowieczna Francja, krucjaty, niebezpieczne szlaki handlowe ion - dzielny rycerz, który przez lata próbował odzyskać ojcowiznę. Gdy Aymarowi de Bois-Maury udaje się osiągnąć cel wojaczki izniknąć za wieżami swojego zamku na scenę wkraczają jego potomkowie. Burzliwe losy kolejnych pokoleń Bois-Maury, wzmieniających się czasach, są tematem kontynuacji bestsellerowej serii „Wieże Bois-Maury ” Hermanna Huppena. Wpięciu tomach poznamy potomków dzielnego rycerza ibędziemy mogli rozkoszować się wirtuozerskim rysunkiem belgijskiego mistrza komiksu. Wśród czytelników, którzy do końca sierpnia nadeślą poprawną odpowiedź na nasz adres internetowy ([emailprotected]), wyłonimy 3 laureatów, zktórych każdy otrzyma dwa komiksy ufundowane przez Wydawnictwo Komiksowe.

Seria „Pax” Wydawnictwo Media Rodzina

Czym zawodowo zajmowała się Åsa Larsson przed rozpoczęciem kariery pisarskiej?

Dwaj bracia, jedenastoletni Alrik idziewięcioletni Viggo mieszkają wrodzinie zastępczej na szwedzkiej prowincji. Szybko okazuje się, że życie wmałym miasteczku może być owiele bardziej ekscytujące, niż mogłoby się wydawać. Na drodze chłopców los stawia dwie niezwykłe postaci iwiąże ich zmagiczną biblioteką itajemną historią. Udziałem bohaterów stają się przygody groźne i niesamowite jak whorrorze. Wśród czytelników, którzy do końca sierpnia nadeślą poprawną odpowiedź na nasz adres internetowy ([emailprotected]), wyłonimy 3 laureatów, zktórych każdy otrzyma dwie książki ufundowane przez Wydawnictwo Media Rodzina.

RozwiĄzania konkursów znumeru 6/2015 „NF” „Inni” Wydawnictwo Initium

„Clariel” Wydawnictwo Literackie

„Nadchodzi ogień” Wydawnictwo Literackie

„Ciemne tunele” „Szepty zgładzonych” Wydawnictwo Insignis

Ignorowanie czy uznawanie za nieprawdziwe uzasadnionych zagrożeń nazywa się syndromem lub kompleksem Kasandry.

Akcja „Clariel ” rozgrywa się 600 lat przed wydarzeniami zpierwszego tomu trylogii oStarym Królestwie.

Autorka powieści „Nadchodzi ogień ” jest znana zserialu „ZArchiwum X”.

Wcyklu Metro 2033 wydali swoje powieści autorzy zsiedmiu krajów.

Michał Petrykowski – Dąbrowa Górnicza Magdalena Kapkowska – Dąbrowa Górnicza Dariusz Skrzydło – Katowice

Anna Walc – Jaroty Daniel Chrobociński – Szczecin Adrianna Wiśniewska – Olsztyn Dagmara Kowalczyk – Andrychów Artur Bielawski – Sosnowiec

Beata Bacic – Oborniki Przemysław Pluciński – Dzierżoniów Rafał Kocoń – Warszawa Zuzanna Boratyn – Rabka Zdrój Adrian Pokrzywka – Starachowice

Norbert Cielecki – Ostrowiec Świętokrzyski Marcin Grzeszczak – Kleczew Maria Paliczka – Siemianowice Śląskie

79 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

ROCZNA

PRENUMERATA tylko

Zamów prenumeratę „Nowej Fantastyki” W prenumeracie dostajesz:

• 3 numery za darmo • wszystkie numery prosto do domu, wcześniej niż w kiosku!

84

masz pytania?

• wejdź na: www.fantastyka.pl/prenumerata • zadzwoń: 22 278 17 27 • napisz: Prószyński Media Sp. z o.o., ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa lub [emailprotected] Prószyński Media Sp. zo.o. ul. Rzymowskiego 28, 02–697 Warszawa 76 1140 1977 0000 2542 6100 1006 py tan ia dot ycz ące pre ­n u ­m e ­r a­t y: • •

telefonicznie: (wgodz. 8.00–16.00): 22 27 81 727 listownie podadresem: Prószyński Media Sp. zo.o., ul. Rzymowskiego 28, 02–697 Warszawa lubnaadres e-mailowy: [emailprotected]

Z a­s a­d y pre­n u­m e­r a­t y:

PRENUMERATA

„NF”

„FWS”

„NF”+„FWS”

Roczna

84,00

32,00

108,00

• •

prenumeratę należy zamawiać zconajmniej miesięcznym wyprzedzeniem odpierwszego zamawianego numeru naokres 12 miesięcy reklamacje należy zgłaszać wciągu dwóch miesięcy koszty manipulacyjne związane zdokonaniem wpłaty wbanku lubnapoczcie ponosi zamawiający.

Uprzejmie informujemy, że dokonując wpłaty, wyrażają Państwo dobrowolnie zgodę na umieszczenie swoich danych osobowych w bazie danych służącej do obsługi prenumeraty firmy Prószyński Media Sp. z o.o. ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa, wydawcy „Nowej Fantastyki”. Dane są chronione zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych (tekst jednolity - Dz.U. z 2002 r., nr 101, poz. 928 z późn. zm.). Informujemy, że przysługuje Państwu prawo wglądu i poprawiania swoich danych osobowych.

Śledź aktualne promocje prenumeraty na naszej stronie

WWW.FANTASTYKA.PL/prenumerata

Ad­r es re­dak­c ji: ul. Rzymowskiego 28 02–697 Warszawa Faks 22 27 81 775

e­- m­ail: [emailprotected]

www.fantastyk a.pl

Wy­da­je Prószyński Media Sp. zo.o. ul. Rzymowskiego 28, 02‑697 War­sza­wa

Opracowanie wersji czytnikowej: Zuzanna Moroz

Prezes zarządu: Ma­ciej Makowski

Kolportaż: Firma 2M Magdalena i Marek Szwed ul. Poznańska 484, 05-850 Koprki tel (22) 245-45-52

Dział Promocji iReklamy: Artur Kaczorek, tel. 22 27 81 717 [emailprotected]

Redakcja: Jerzy Rzymowski redaktor naczelny/dział publicystyki

Michał Cetnarowski Dział Literatury Polskiej [emailprotected]

Stali współpracownicy:

Marcin Zwierzchowski Dział Literatury Obcej [emailprotected]

Andrzej Kaczmarczyk, Rafał Kosik,

Katarzyna Osowiecka Dział Graficzny [emailprotected]

Łukasz Orbitowski, Bartłomiej Paszylk,

[emailprotected] Druk ioprawa: ORTIS Sp. z o.o., 86-050 Solec Kujawski, ul. Brukselska 8

Maciej Parowski ojciec redaktor [emailprotected]

© Co­py­ri­ght byPrószyński Media Sp. zo.o., War­sza­wa 2015 Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Krystyna de Binzer, Paweł Deptuch, Marek Grzywacz, Agnieszka Haska, Joanna Kułakowska, Bartłomiej Łopatka, Waldemar Miaśkiewicz, Tomasz Miecznikowski, Przemysław Pieniążek, Piotr Pieńkosz, Radosław Pisula, Wawrzyniec Podrzucki, Jerzy Stachowicz, Rafał Śliwiak, Peter Watts,

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, wpublikowanych tekstach zastrzega sobie prawo dodokonywania zmian iskrótów. Zatreść reklam nie odpowiadamy.

Tymoteusz Wronka, Robert Ziębiński. Tu powinien być dowcip, ale największym dowci‑ pem w tym miesiącu będzie urlop naczelnego.

IN­DEKS 358398

PL ISSN 0867–132X

JAK PRZYSYŁAĆ OPOWIADANIA

DO „NOWEJ FANTASTYKI” I „WYDANIA SPECJALNEGO” 1. Teksty w Wordzie w formacie .rtf lub .doc proszę przysyłać na adres [emailprotected]. Preferowane ustawienia pliku – czcionka Times New Roman 14, wcięcia akapitowe 1 cm (brak tabulatorów), bez odstępu między akapitami, z pojedynczym odstępem między wierszami. Opowiadania wysłane na ten adres, po przejściu selekcji, zostaną wybrane do druku w „Nowej Fantastyce” lub „Wydaniu Specjalnym”, a ich przeznaczenie zależy od decyzji redakcji. 2. Pamiętaj, żeby w pliku znalazło się Twoje imię i nazwisko, namiary kontaktowe (co najmniej adres e-mail i/lub numer telefonu) oraz – najlepiej – krótka notka biograficzna (ze szczególnym uwzględnieniem, czy autor publikował coś wcześniej i jeśli tak, to gdzie). Pliki z opowiadaniami trafiają ze skrzynki mailowej do katalogów na dysku twardym – jeśli nie znajdują się w nich te dane, prześledzenie, przez kogo zostały wysłane jest potem utrudnione, jeśli nie niemożliwe. Dodatkowo w tytule pliku proszę umieścić nazwisko autora i tytuł tekstu (albo pierwsze słowa tytułu, jeśli cały jest dłuższy), np.: „Tolkien_Władca pierścieni”, „Lem_Niezwyciężony”. Podobnie powinien wyglądać temat e-maila (np. „Rowling, Kiedy Harry poznał Sally, opowiadanie”).

4. Jeśli „mailer deamon” na skrzynce nie sygnalizuje Ci, że przesyłka nie dotarła do redakcji, załóż, że dotarła. Potwierdzenie otrzymania e-maila to tylko niecała minuta, to prawda; ale potwierdzenie otrzymania stu e-maili to już więcej niż godzina. Ten czas lepiej poświęcić na czytanie Twoich opowiadań. Z podobnych powodów nie prowadzimy polemik na temat odrzuconych tekstów ani ich nie opiniujemy. Jeśli do trzech miesięcy nie skontaktuje się z Tobą nikt z redakcji, możesz założyć, że tekst nie został zaakceptowany. 5. Każdy zaakceptowany tekst podlega pracy redakcyjnej – redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów i wprowadzania poprawek do tekstu. Bądź na to przygotowany.

bo na ok s u

b

b

bo na ok s u

b

bo na ok s u

na

po

po

p na ol f u

3. Z autorami wybranych tekstów skontaktujemy się mailowo lub telefonicznie najczęściej do trzech miesięcy od otrzymania pliku z opowiadaniem. Nie znaczy to jednak, że tekst zostanie opublikowany w tym terminie – czas publikacji zostanie ustalony w porozumieniu z autorem.

po

po

po

po

p na ol fa ub c

na

po l fa ub c

na l na l na l na l na l l u u fa ub fa ub fa ub f f fa ub ac b ac b ac b eb n ce n ce n ce n ce n eb n eb n eb n eb n oo as bo a bo a bo a b a a a a a p oo s oo s oo s oo s oo s o o o s s s po ku po ku po ku po ku po ku po ku po ku po ku na ol ku na l na l na l na l na l na l na l na l fa ub fa ub fa ub fa ub f a ub fa ub fa ub fa ub fa ub ce n ce n ce n ce n ce n ce n ce n ce n ce n bo a bo a bo a bo a bo a bo a bo a bo a bo a p po ok s po ok s po ok s po ok s po ok s po ok s po ok s po ok s na ol oku s na l na l na l na l na l na l na l na l u u u u u u u u fa ub fa ub fa ub fa ub f a ub fa ub fa ub fa ub fa ub ce n ce n ce n ce n ce n ce n ce n ce n ce n bo a bo a bo a bo a bo a bo a bo a bo a bo a ok s ok s ok s ok s ok s ok s ok s ok s ok s u u u u u u u u u

www.fantastyka.pl > chcemy waszych opowiadań!

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

6. Pamiętaj, że brak akceptacji tekstu nie jest równoznaczny z brakiem akceptacji autora – czasem tekst nie jest zły, ale nie jest kompatybilny z gustem redaktora lub nie pasuje do aktualnych planów wydawniczych. Niech Cię to nie zraża. Próbuj dalej. 7. Pamiętaj, że brak szacunku okazany w kontaktach interpersonalnych nie jest najlepszą drogą do budowania dojrzałych relacji między partnerami złączonymi wspólnym celem. Nikt w redakcji nie jest Twoim wrogiem. Najczęściej przypadek to tylko przypadek. Daj sobie i nam drugą szansę.

redakcja „NF”

Ebookpoint.pl kopia dla: Bronislaw Pasieka [emailprotected]

Nowa Fantastyka 0395 - 2015 (8) - PDF Free Download (2024)

References

Top Articles
Lahabraschools
Upcycle Sheridan Wyoming
San Angelo, Texas: eine Oase für Kunstliebhaber
Dairy Queen Lobby Hours
Live Basketball Scores Flashscore
Craigslist Niles Ohio
How Much Does Dr Pol Charge To Deliver A Calf
Practical Magic 123Movies
Online Reading Resources for Students & Teachers | Raz-Kids
Exam With A Social Studies Section Crossword
Crocodile Tears - Quest
DL1678 (DAL1678) Delta Historial y rastreo de vuelos - FlightAware
Mohawkind Docagent
The Best Classes in WoW War Within - Best Class in 11.0.2 | Dving Guides
Braums Pay Per Hour
Craigslist Dog Kennels For Sale
4Chan Louisville
C-Date im Test 2023 – Kosten, Erfahrungen & Funktionsweise
5 high school volleyball stars of the week: Sept. 17 edition
Xomissmandi
Elemental Showtimes Near Cinemark Flint West 14
Velocity. The Revolutionary Way to Measure in Scrum
Unity - Manual: Scene view navigation
Shopmonsterus Reviews
Nsa Panama City Mwr
Cain Toyota Vehicles
Parkeren Emmen | Reserveren vanaf €9,25 per dag | Q-Park
Lexus Credit Card Login
Makemv Splunk
Franklin Villafuerte Osorio
Grove City Craigslist Pets
Chicago Pd Rotten Tomatoes
"Pure Onyx" by xxoom from Patreon | Kemono
Rust Belt Revival Auctions
404-459-1280
Obsidian Guard's Skullsplitter
Synchrony Manage Account
Muziq Najm
sacramento for sale by owner "boats" - craigslist
Joey Gentile Lpsg
Amc.santa Anita
Charli D'amelio Bj
Perc H965I With Rear Load Bracket
How the Color Pink Influences Mood and Emotions: A Psychological Perspective
Graduation Requirements
Random Warzone 2 Loadout Generator
Gummy Bear Hoco Proposal
Solving Quadratics All Methods Worksheet Answers
Strawberry Lake Nd Cabins For Sale
Grace Charis Shagmag
Duffield Regional Jail Mugshots 2023
Latest Posts
Article information

Author: Arline Emard IV

Last Updated:

Views: 6192

Rating: 4.1 / 5 (52 voted)

Reviews: 91% of readers found this page helpful

Author information

Name: Arline Emard IV

Birthday: 1996-07-10

Address: 8912 Hintz Shore, West Louie, AZ 69363-0747

Phone: +13454700762376

Job: Administration Technician

Hobby: Paintball, Horseback riding, Cycling, Running, Macrame, Playing musical instruments, Soapmaking

Introduction: My name is Arline Emard IV, I am a cheerful, gorgeous, colorful, joyous, excited, super, inquisitive person who loves writing and wants to share my knowledge and understanding with you.